Выбрать главу

— Odstawcie strzemiona! — rozkazał Gen. — Podnieście go i posadźcie… nie, nie na umaaga, w fotelu!

I Nar-Jang, przeklinając własną nikczemność, drżąc i zachłystując się, opowiedział jak dzisiaj rano ziemski gość wygadał się na zebraniu w instytucie fizyczno-technicznym, nie domyślając się, jakie wnioski wyciągną uczeni Jan-Jah z nakreślonego dla nich obrazu wszechświata.

— I ty jeden okazałeś się mądry?

— Nie wiem — zająknął się astrofizyk.

— Możesz nazywać mnie wielkim — poinformował łaskawie Gen Szi.

— Nie wiem, wielki. Od razu poszedłem kreślić i wyliczać.

— I co?

— Gwiazdolot przybył do nas z niewyobrażalnej kosmicznej dali. Potrzeba co najmniej tysiąca lat, by wyprawa przedsięwzięta stąd dotarła do Ziemi, dwa tysiące lat na wymianę sygnałów.

— To znaczy?! — niecierpliwie krzyknął Gen Szi.

— To znaczy, że nie będzie żadnego drugiego gwiazdolotu… Uczestniczyłem w charakterze doradcy w rozmowach z Ziemianami… W dodatku — dodał pospiesznie — pokazane nam posiedzenie, decydujące o zniszczeniu Jan-Jah, to fałsz i blef, mistyfikacja, puste zastraszanie. Nie będą nikogo ścierać z oblicza planety! Nie mają do tego pełnomocnictw!

— No, takie działania możliwe są i bez pełnomocnictw, zwłaszcza gdy są daleko od swoich władców — myślał głośno Gen Szi i nagle ostro tknął palcem uczonego: — Nikt o tym nie wie? Nikomu nie wygadałeś?

— Nie, nie, przysięgam na Żmiję i Białe Gwiazdy!

— I to wszystko, co możesz oznajmić?

— Wszystko.

Doświadczone ucho Gena Szi wyłowiło lekkie zawahanie w odpowiedzi. Uniósł wygięte, jak u większości mieszkańców Jan-Jah brwi, przeszywając ofiarę bezlitosnym spojrzeniem.

— Szkoda, że mimo wszystko trzeba będzie cię przewieźć na umaagu. Brać go!

— Nie trzeba! — zawył rozpaczliwie Nar-Jang. — Powiedziałem wszystko, czego się domyśliłem. Tylko… Zlituje się pan nade mną i przebaczy, o wielki?

— No?! — ryknął Gen, krusząc resztki oporu uczonego.

— Słyszałem rozmowę dwojga naszych fizyków. Przypadkiem, przysięgam na Żmiję! Jakoby rozwiązali zagadkę pola ochronnego Ziemian. Nie należy go przebijać uderzeniami kul ani wybuchami. Im silniejsze uderzenie, tym większa siła odrzutu. Ale jeśli rozsiekać je powolnym naciskiem polaryzowanego promienia kaskadowego, podda się naporowi. Jeden z nich powiedział, że chciałby wypróbować do tego swój generator kwantowy, niedawno zbudowany prototyp.

— Imiona?

— Du Ban-La i Niu-Ke.

— To już wszystko?

— W zupełności, o wielki. Nic więcej nie wiem, przysięgam…

— Możesz odejść. Dajcie mu igłę i płaszcz, potem odwieźcie, gdzie trzeba.

„Liliowi” podeszli do naciągającego spodnie Nar-Janga.

— Wyślijcie ludzi po tych dwoje fizyków! Nie, weźcie tylko Du Ban-La. Z kobietą stracimy więcej czasu, zawsze są bardziej uparte!

Dowódca „liliowych”, nisko się kłaniając, zniknął w drzwiach. Pozostali odprowadzili uczonego do wyjścia. Ledwie stanął za progiem, oficer w czerni, stojący cicho na uboczu, wstrzelił mu w potylicę długą igłę z pistoletu pneumatycznego. Igła bezdźwięcznie wbiła się między podstawą czaszki a pierwszym kręgiem szyjnym, przerywając życie Nar-Janga, który nie potrafił nauczyć się prostej prawdy, że nie skutkują żadne gwarancje, umowy ani błagania, gdy się ma do czynienia z bandytami. Resztki dawnej wiary w słowo, uczciwość albo współczucie zgubiły wielu Tormansjan, próbujących wysługiwać się oligarchom i wierzących w „prawo” i „sprawiedliwość” szajki morderców, jaką była w rzeczywistości Rada Czterech wraz z najbliższymi współpracownikami.

Gen Szi ruchem palca odesłał oficera w czerni i przeszedł do drugiego pomieszczenia z pulpitami i ekranami łączności. Nacisnąwszy niebieski przycisk, wywołał Kando Lelufa, czyli Ka Lufa, trzeciego członka Rady Czterech, zarządzającego gospodarką planety. Był to pulchny, malutki człowieczek, we wspaniałym paradnym stroju, przypominający Zeta Uga, lecz z pełniejszymi policzkami, maleńkimi żeńskimi usteczkami i piskliwym głosikiem.

— Kando, musisz zmienić plan zajęć — powiadomił go Gen bez wstępów. — Natychmiast do mnie przyjedź, będziemy stąd dowodzić pewną operacją. Nadarza się niezwykła okazja, by zrobić to, o czym myśleliśmy…

Minęło pół godziny i dwaj członkowie Rady Czterech, potężnie kurząc z fajek, ułożyli zdradziecki plan.

Czojo Czagas udawał się niekiedy do sekretnych komnat swego pałacu (nawet Gen Szi nie wiedział, co się znajduje w owych lochach pod wieżą). Tym razem władca był nieobecny tylko dobę, a to oznaczało, że tak czy inaczej jeszcze przez całą dobę będzie w ich rękach. W takim czasie można dużo zrobić!

Plan był prosty: aresztować Faj Rodis i Wira Norina, zmusić ich torturami, by powiedzieli wszystko, co trzeba, w telewizji, a potem jak najszybciej zabić. Ziemianie nie będą walczyć z całą planetą. Oczywiście, najlepiej byłoby sprowokować gwiazdolot do aktywnego działania i skłonić katuszami władczynię Ziemian, by rozkazała uderzyć na Ogrody Coama i zlikwidować Czagasa, jako głównego winowajcę. Wielka była moc gwiazdolotu. Z Ogrodów zostanie jama, w której przepadną ochroniarze i najbliżsi zausznicy władcy, nie mówiąc już o nim samym. Zet Ug też tam zapewne będzie, tak więc Gen Szi i Ka Luf staną się po ich śmierci pierwszymi osobami w państwie. Wszystkich świadków należy uwięzić, w tym również tego głupca Taela, co nie umiał nawet szpiegować!

— Na przyszłość trzeba się zatroszczyć o bunkry ukryte głęboko pod ziemią. Ziemskie gwiazdoloty, raz odkrywszy drogę, znowu się tutaj pojawią. Rozkażę, by wszyscy zdolni do pracy w stolicy nie byli zsyłani do Pałacu Łagodnej Śmierci ani w jakieś odległe miejsca, niech zrobią z nich armię podziemnych robotników — rzekł Gen Szi.

— Mądra myśl! — zapiszczał Ka Luf.

Podczas gdy spiskowcy naradzali się na górze, do podziemnych kazamatów przytaszczyli pobitego, lecz wciąż opierającego się fizyka Du Ban-La. Okazał się bardziej uparty od łatwowiernego Nar-Janga i „liliowi” musieli posadzić go na umaaga. Straciwszy głos od nieludzkiego wrzasku, zlany potem i łzami, fizyk poddał się i pod konwojem siepaczy pojechał po swój aparat.

Faj Rodis wraz z nastaniem nocy, zeszła do podziemia. Na dzisiaj zwołano duże wspólne zebranie „kży” i „dży”, służące połączeniu sił we wspólnej walce o wolność. Przysłuchując się ich rozmowom, Rodis wciąż zastanawiała się, jak pomóc Wirowi i jego umiłowanej wróżce Sju-Te. Nie wątpiła, jaka będzie decyzja wszystkich Rad Ziemi. Nie wyślą tu następnej ekspedycji, dopóki nie zakiełkują ziarna zasiane przez ludzi z „Ciemnego Płomienia” albo, w najgorszym wypadku, póki nie stanie się jasne, że Godzina Byka wciąż jeszcze trwa i demony ciągle władają Tormansem. W takiej sytuacji można zastosować przepis Wielkiego Pierścienia dotyczący zniszczenia reżimów, zamykających istotom myślących drogę do wszechstronnego poznawania świata, hamujących ich rozwój i chroniących inferno. Nikt nie zechce powielać błędów dawnych ziemskich kolonizatorów, osiedlających się w obcych stronach, nie znając historii, psychiki ani obyczajów tubylców, tym bardziej skoro owe ludy dysponowały własną, wysoko rozwiniętą kulturą.