Выбрать главу

Wir Norin na minutę przed katastrofą przełączył się na gwiazdolot i widział wszystko w bocznym okienku ekranu, podobnie jak Tael, korzystający z robota Ewizy, zabranego ze świątyni.

Tael opadł na kamienną podłogę budynku, w którym czekał na Rodis. Sygnał SDG zmusił go, by się podniósł. Wir zażądał, by zdobyć dla niego natychmiast czarną kurtę z kapturem, jakie noszą oprawcy.

— Co chce pan zrobić, Wirze? Nie znajdzie pan drugiej Rodis, jedynej na cały wszechświat!

— Ale jest aparatura, która ją zabiła. Jestem pewien, że na razie jest tylko jeden egzemplarz. Inaczej zaatakowaliby jednocześnie nas dwoje. Stań się Ziemianinem, Taelu! Działaj! Idę do ciebie.

Zapłakana i zrozpaczona, ale niezłamana Sju-Te została w zrujnowanym parku pod ochroną dziewięcionoga, by zaczekać na powrót Norina.

Kiedy Wir przybiegł do laboratorium imienia Zeta Uga, Tael miał już dla niego strój nocnego oprawcy. Norin zszedł do podziemi. Minąwszy galerię prowadzącą do piątego chramu, wyszedł pewnie na plac z pomnikiem Władcy Czasu. Przy głównej bramie „liliowi” w zwykły dla siebie sposób przeganiali tłum zaniepokojonych wybuchem obywateli. Napotkani ludzie cofali się lękliwie przed Norinem, dla dwóch zaś dyżurujących w bramie siepaczy uczynił się niewidzialnym. Przez park przemykały ledwie widoczne postacie w poszukiwaniu kogoś. Wir pomyślał o przenikliwości i bystrości umysłu Faj Rodis, która uratowała przed większym zagrożeniem rodzący się dopiero tormansjański ruch oporu.

Bieganina czarnych siepaczy ułatwiła mu zadanie. Przez nikogo nie zaczepiany Wir dotarł do piątego chramu i dobrze znając jego strukturę, wszedł zachodnimi schodami do górnego korytarza, w którym jak wcześniej tłoczyło się około pięćdziesięciu czarnych. Powoli, jakby od niechcenia przemieszczając się wzdłuż ściany, astronawigator słyszał urywki rozmów, składające się na jasny obraz sytuacji.

— Na co czekamy? Aż sam przyjedzie… A złapali tego drugiego? Załatwili go?… Ech, tracimy tylko czas! No widzisz, ten, co stworzył aparat, sam się zabił!

Obok urządzenia, w połowie wepchniętego do pokoju Rodis, leżał bezgłowy trup. Oczywiście wynalazca, nie chcąc dłużej służyć władcom, wsadził głowę pod tnący promień.

— Ej, ty tam! Co się tak snujesz? Chodź tutaj! — zawołał do Norina dowodzący operacją, ze srebrną żmiją naszytą na kurcie.

Wir podszedł bez wahania, kryjąc wzrok w ciemności kaptura.

— Tak, zgadza się, kazałem ci tutaj stać! Nie dopuszczaj nikogo do maszyny, odpowiadasz za to powolną śmiercią w beczce z kwasem!

Norin skłonił się i stanął koło maszyny, kuląc się, by ukryć swój wzrost. Odczekawszy minutę, rozkręcił cztery znajdujące się w różnych częściach urządzenia i połączone kablami sześciany, postał jeszcze chwilę, po czym wyszedł tą samą drogą, jaką się tutaj dostał.

Ku zdziwieniu i przerażeniu oprawców, pilnie strzeżone urządzenie samo się zapaliło, wywołując pożar, który ledwie zdołali ugasić. Pozostała bezużyteczna kupka poczerniałego metalu, podobna do rzeźb abstrakcyjnych z dawnych czasów. Rozwścieczony Gen Szi kazał wysadzić dom, w którym mieszkał Wir. Zaminowany według wszelkich zasad sztuki inżynieryjnej budynek zawalił się, wywołując panikę w całej dzielnicy. Pogrzebałby pod swymi zwałami nie tylko Norina, ale też około trzystu mieszkańców, gdyby w porę nie zostali ewakuowani przez posłańców Taela. Inżynier dobrze znał władców i ich potwornie lekceważący stosunek do życia ludzkiego…

Wybuch zatarł ostatni ślad pobytu Norina w Ośrodku Mądrości. Teraz wszystko polegało na znalezieniu dobrej kryjówki dla astronawigatora i jego wybranki.

Dopóki kontaktował się przez SDG, tłumaczył swym towarzyszom przyczyny, dla których postanowił zostać na Tormansie. Jeśli wcześniej odczuwał lekkie wahanie, niepewność w sensowność postępku, nie miał teraz już cienia wątpliwości.

Skoro Faj Rodis zginęła, nie zdążywszy umocnić swego dzieła oświecenia, Wir zostanie, by pomagać Tormansjanom. Naturalnie zdawał sobie sprawę, że nie ma co mierzyć się z Rodis, na jakie naraża się śmiertelne niebezpieczeństwo i jak wiele utracił, żegnając się z piękną Ziemią, lecz jego dusza znalazła opokę, zakorzeniła się w nowej glebie, radowała wielką miłością. Wir przyprowadził przed ekran stropioną Sju-Te. Stała z oczami zapuchniętymi od łez, z pałającymi rumieńcami na policzkach, ze spuszczoną głową, malutka, dobra i prześliczna.

Ziemianie zrozumieli, że rozłąka nie wchodzi w grę, a mieszkańcy Ziemi nigdy nie lękali się śmierci w imię wielkiej idei.

— Wypełnijcie nakaz Rodis, drodzy przyjaciele! — powiedział Wir. — Pamiętajcie jej ostatnie słowa. Słyszeliśmy je tylko my dwaj, ja i Rift!

— Jakie? Czemu nic nie mówicie? — pytała Czedi, zapłakana nie mniej, niż Sju-Te. Stała na uboczu, wtulona w Ewizę Tanet. W tej bolesnej i rozpaczliwej pozie, zapisanej w wideo-kronice statku, uchwycili je twórcy pomnika „Ciemnego Płomienia”.

— Dowiesz się z nagrania. Nie mam siły, by je powtórzyć. Lecz ostatnie słowa szefowej wyprawy powinniście poznać od razu: „Statku — wzleć!”

Gryf Rift pobladł. Wydawało się, że komendant za chwilę upadnie. Ewiza rzuciła się mu na pomoc, lecz on odsunął ją i wyprostował się.

— Potrzebujecie jeszcze czegoś, ty i Tael? — spytał martwym, bezbarwnym tonem.

— Tak! Wyślijcie do nas ostatni dysk. Zostawcie wszystkie filmy o Ziemi, materiały do konstrukcji DPA i IKP, zapasowe baterie do SDG i… — Astronawigator zaciął się na chwilę. — Trochę ziemskiego jedzenia i wody, żeby tormansjańscy przyjaciele mogli czasem wypróbować smak naszego świata. Jak najwięcej lekarstw, niewymagających specjalistycznej wiedzy. To wszystko!

— Zaraz przygotujemy — odparł Gryf. — Podaj miejsce lądowania.

Komandor musnął pulpit i sferoidalna kabina pilotów zapłonęła ogniście, co było sygnałem rychłego odlotu. Serce Wira Norina przeszył ból rozstania. Pokłonił się w milczeniu towarzyszom i wyłączył SDG.

Gwiazdolot zerwał wszelkie kontakty z Tormansem, jakby znajdował się na wrogiej dla ziemskiego życia planecie. Wyjściowe galerie i balkony zostały pozamykane. Gładki korpus statku trwał nieruchomo w gorącym powietrzu dnia i mroku nocy, jak mauzoleum poległych Ziemian. Wewnątrz przy ekranach siedziała bezustannie Olla Dez. Jej zręczne ręce i słuch nastawione były na sygnały od Norina i Taela, lecz obaj milczeli. Nawet kompletnie nieobznajomiony ze sprawami Tormansa człowiek zdołałby wyłowić w komunikatach telewizyjnych nutki popłochu i niepokoju, chociaż nie powiedziano ani słowa o zgonie Rodis, ani o domniemanej śmierci Norina. Po jakimś czasie Zet Ug wystąpił z krótkim przemówieniem o przyjaźni między Ziemianami a mieszkańcami Jan-Jah. W wiadomościach nie pojawiali się natomiast Gen Szi ani Ka Luf. Czedi i Ewiza wyjaśniły towarzyszom nawyk ukrywania przed ludem nadzwyczajnych wydarzeń, tym bardziej, jeśli zdarzyło się coś „na górze”, jak potocznie zwano oligarchiczną elitę władzy.

Dobę później nieoczekiwanie zostały przerwane transmisje na wszystkich kanałach. Czojo Czagas połączył się z „Ciemnym Płomieniem” poprzez tajną sieć, obiecując wyjaśnić ostatnie zdarzenia i zapewniając, że podjęte zostały kroki do wyśledzenia i ukarania winowajców. Nie odpowiedzieli mu. Nie mieli z nim już o czym rozmawiać. Prosić o opiekę nad astronawigatorem, oznaczało wydać go w ręce ludzi niehonorowych i niesłownych, o złych zamiarach. Dogadywać się w kwestii powrotu wyprawy lub transportu wyposażenia medycznego i technicznego, filmów i innych dzieł? To godziło w podstawy polityki społeczeństwa oligarchicznego. Jak tu się zresztą porozumiewać, skoro na planecie nie przestrzegano przepisów, nie było Rad Honoru i Prawa ani nikt nie liczył się z opinią publiczną!