Выбрать главу

— Nie wszystko jedno, skoro ortografia nie pokrywa się tak mocno z wymową jak u Tormansjan — stwierdziła autorytatywnie Czedi.

— Skąd się wzięła taka bezsensowna rozbieżność?

— Z krótkowzrocznego konserwatyzmu. Funkcjonował on także u nas aż do czasów stworzenia języka światowego i racjonalizacji różnic, które wymuszały produkcję maszyn tłumaczących. Wraz z przyspieszeniem postępu społecznego język zaczął zmieniać się i wzbogacać, lecz pisownia pozostawała na wcześniejszym poziomie. A nawet gorzej: uporczywie uproszczano ortografię, ułatwiając język dla leniwych lub tępych ludzi, podczas gdy rozwój wymagał coraz trudniejszego słownictwa.

— I w rezultacie język tracił swe fonetyczne bogactwo?

— Niekoniecznie. W istocie był to bardziej skomplikowany proces. Na przykład każdy ziemski naród podnosząc swą kulturę jednocześnie wzbogacał język bytowy, wyrażający uczucia, opisujący świat postrzegany i przeżycia wewnętrzne. Potem, wobec postępującej specjalizacji pracy, pojawił się język techniczny, profesjonalny. Wraz z rozwojem techniki stawał się coraz bogatszy, dopóki liczba jego słów nie przerosła języka emocjonalnego, który proporcjonalnie ubożał. Przypuszczam, że ogólnie emocjonalny język Tormansa jest tak samo ubogi, jak nasz w końcówce ERŚ, może nawet uboższy.

— Czy to oznacza przewagę życia zawodowego nad prywatnym?

— Bez wątpienia. Każdy człowiek miał mało czasu na samokształcenie, twórczość, sport, czy nawet zwykłe spotkanie z drugim człowiekiem. Znacznie mniej, niż na wypełnianie obowiązków wobec społeczeństwa i pracę niezbędną do życia. Może to świadczyć także o nieumiejętności wykorzystania wolnego czasu do samokształcenia i samodoskonalenia się. Jedno i drugie oznaczają złą organizację i niski poziom świadomości społecznej. Faj Rodis mówi, że w przeczytanych przez nas tekstach audycji radiowych tak samo mało sensu, jak bywało u nas w zamierzchłych okresach ERŚ, kiedy drukowane na arkuszach kiepskiego papieru biuletyny codziennych nowości oraz audycje radiowe i telewizyjne zawierały nie więcej niż trzy do pięciu procent pożytecznych informacji. Prócz tego Rodis podejrzewa, wobec wielkiego natłoku stereotypów semantycznych, że piśmiennictwo planety pozostaje na niskim etapie rozwoju. Nie widzieliśmy jeszcze pisma, rozszyfrowując zapisy pamięci naszych maszyn.

— Mamy się także uczyć ich pisma? — jęknął żartobliwie Wir Norin. — Jak długo jeszcze będziemy krążyć nad Tormansem?

— Wcale już nie tak długo — pocieszyła go Czedi. — Teraz praca będzie ciekawsza. Dziś Olla Dez zaczęła przechwytywać transmisje telewizyjne i zapewne już jutro zobaczymy życie na Tormansie.

I zobaczyli. Telewizja Tormansa nie osiągnęła ziemskiej techniki trójwymiarowej, ale transmisje okazały się wyraźne, z dobrą gamą kolorów.

Załoga „Ciemnego Płomienia”, z wyjątkiem dyżurujących, zasiadła przed zbiorowym stereo-ekranem, godzinami obserwując cudze życie. Mieszkańcy Tormansa byli tak podobni do Ziemian, że nikt już nie miał wątpliwości w kwestii słusznego domysłu historyków na temat perypetii trzech gwiazdolotów Ery Wojen Światowych. Ziemianami owładnęło dziwne uczucie. Jak gdyby oglądali masowe widowisko o tematyce historycznej. Widzieli ogromne miasta, rzadko rozmieszczone na planecie, niczym wielkie wiry wsysające główną masę ludności. Tormansjanie żyli tam w ciasnocie wielopiętrowych budynków, pod którymi w podziemnych labiryntach wykonywali codzienną pracę techniczną. Każde miasto, otoczone pasem wątłej roślinności, przecinało ją szerokimi drogami, niczym mackami, wyciągającymi się w stronę obszernych pól, zasianych jakimiś uprawami, przypominającymi ziemskie soję i ziemniaki, kultywowanymi na dużą skalę. Największe miasta znajdowały się na brzegach oceanu równikowego, w deltach rzek, gdzie kamienisty grunt nadawał się pod fundamenty budowli. W dali od rzek i pól uprawnych rozciągały się kolosalne stepy porośnięte rzadkimi trawami i jednorodnymi zaroślami.

Uderzała nieobecność stałych osad na terenach uprawnych. Widać było tylko jakieś nędzne, długie i niskie baraki, męczące oczy monotonią zabudowy, zarówno na przedniej jak i tylnej półkuli grupujące się wokół większych i mniejszych aglomeracji. Ciężkie maszyny wynurzały się z kłębów kurzu, orząc pola albo zbierając plony, a równie ciężkie wozy dostawcze poruszały się po gładkich i szerokich drogach.

Ziemscy obserwatorzy nie mogli zrozumieć, czemu owe maszyny tak głośno pracują, dopóki nie połapali się, że potworny łoskot wywołują kiepsko skonstruowane silniki z niedokładnie dopasowanymi elementami.

Godzinami, nie przerywając ciszy, by nie przeszkadzać towarzyszom, mieszkańcy Ziemi oglądali życie odległej planety, oszołomieni masą pierwszych wrażeń. Co jakiś czas poszczególni członkowie załogi „Ciemnego Płomienia” wstawali i udawali się w tę część okrągłej sali, gdzie za lekkim przepierzeniem czekało na nich pożywienie rozłożone na długim stole. Posiliwszy się i wymieniwszy wrażeniami, wracali przed ekran, obawiając się stracić choćby godzinę transmisji z Tormansa. Właściwie nie Tormansa, a Jan-Jah, jak zwali ją Tormansjanie. Jednakże nazwa Tormans tak wryła się w świadomość członków ekspedycji w ciągu tylu miesięcy, gdy była dla nich głównym punktem orientacyjnym, że Ziemianie nadal się nią posługiwali.

Zobaczyli też stolicę planety, której nazwa w tłumaczeniu na ziemski język oznaczała Ośrodek Mądrości.

Przede wszystkim potwierdził się domysł Faj Rodis, że pismo Tormansa składało się z systemu skomplikowanych znaków, ideogramów, których opanowanie zajęłoby mnóstwo czasu nawet bystrym umysłom Ziemian. Na szczęście istniał też zbiór uproszczonych znaków, jakim posługiwano się w życiu codziennym i ułatwionym języku drukowanych komunikatów. Nowe tablice ozdobiły ściany sali na „Ciemnym Płomieniu”. Ozdobiły, ponieważ kształty symboli odpowiadały odczuciom estetycznym załogi gwiazdolotu. Ich skomplikowane sploty wydawały się pięknymi grafikami abstrakcyjnymi. Teksty pisane były czernią na jasnożółtym papierze lub intensywną ciemnozieloną farbką na bladoniebieskim tle.

— Jakie to piękne w porównaniu z ubogą prostotą naszego alfabetu liniowego! — zachwycała się Olla Dez. — Może po powrocie powinniśmy przedstawić alfabet Tormansa RPD, Radzie Powszechnego Doskonalenia?

— Nie sądzę — odparła Faj Rodis. — Tego rodzaju alfabetami posługiwano się już na Ziemi przez wiele wieków. Konserwatyści wszech czasów i narodów bronili ich wyższości nad czysto fonetycznymi zapisami, podobnymi do tych, jakie dały początek naszemu pismu liniowemu. Dowodzili, że jako ideogramy te znaki są czytelne dla narodów posługujących się różnymi językami…

— A litery są nie tylko abstrakcyjnymi znaczkami, ale także symbolami o konkretnym znaczeniu — podjęła Olla Dez. — Dlatego jest ich tak wiele!

— I wciąż zbyt mało do ogarnięcia rozszerzającego się pola ekspansji człowieczych myśli — dodała Czedi Daan.

— Trafnie dostrzegła pani zasadniczą sprzeczność — potwierdziła Faj Rodis. — Wszystko ma swoją cenę, a wyższość pisma obrazkowego została zniweczona przez rozwój kultury i nauki. Po stokroć uwypukliły się wówczas jego niedostatki, pojęciowe skostnienia, sprzyjające lenistwu myślowemu i opóźnieniu rozwoju. Piękne, skomplikowane pismo, wyrażające tysiące odcieni myśli tam, gdzie są potrzebne miliony, stało się anachronizmem, podobnie jak piktogramy ludzi epoki kamienia łupanego, dzięki którym bez wątpienia powstało.

— Dawno się już poddałam, Faj! — rzekła, śmiejąc się, Olla. — W RPD uznaliby mnie za relikt epoki jaskiniowej. Dzięki, że oszczędziłaś mi wstydu.