Выбрать главу

Rodis nie zdążyła odpowiedzieć, bo główny ekran rozjarzył się i pojawiła się na nim znajoma twarz spikera.

— Komunikat nadzwyczajny! Słuchajcie wszyscy! Słuchajcie Ośrodka Mądrości! — Tormansjanin mówił ostro, nerwowo, głos jakby mu się załamywał w środku zdań. Przekazał informację o gwiazdolocie i zakończył: — O dziesiątej rano wystąpi druh Wielkiego Czojo Czagasa, sam Zet Ug. Słuchajcie wszyscy Ośrodka Mądrości!

— Co teraz zrobimy? — ponowił pytanie Gryf, ściszając powtórkę komunikatu.

— Będziemy rozmawiać z Tormansem! Po wystąpieniu Zet Uga prześlemy nagranie. Pojawię się na wszystkich ekranach z prośbą o lądowanie. Olla Dez przygotowała nas na taki wypadek.

Na jej policzkach pojawiły się lekkie nerwowe wypieki.

Cała załoga gwiazdolotu zebrała się o wyznaczonej godzinie przed ekranami łączności. Nadeszła najważniejsza chwila. To właśnie dla niej zostali wysłani z Ziemi i dokonali niemal niewiarygodnego lotu prostego promienia. Wszystko zależy od tego, jak ułożą się stosunki, niestety nieproszonych, gości z Tormansjanami, a raczej ich władcami. Działania tej niewielkiej grupki ludzi, może nawet samego Czojo Czagasa, określi „wolę” Tormansa i sukces ziemskiej wyprawy.

Zegar sygnalny nad monitorem stereo-ekranu pokazywał aktualny czas w stolicy Tormansa. Faj Rodis, oddaliwszy się na jakiś czas do swej kabiny, wróciła dokładnie na kwadrans przed wystąpieniem Zet Uga. Bez wątpienia znacznie wcześniej naszykowała sukienkę w ulubionym przez Tormansjan kolorze czerwonym ze złocisto-pomarańczowym poblaskiem gęstego, dającego głęboki ton materiału. Podkreślone kreacją znajome rysy Faj wydawały się paradoksalnie jeszcze twardsze, niemal groźne, a jej płynne ruchy przypominały rozbłyski promieni czerwonego słońca Tormansa. Ścięła włosy jeszcze krócej, całkiem odkrywając hardy kark. Gładko przyczesana, z włosami zawiniętymi wzdłuż policzków, bez śladu makijażu, Faj Rodis siadła w fotelu przed ekranem, nie zamieniając ani słowa z towarzyszami. Przyciszony zaśpiew instrumentów OES nie naruszał napiętej ciszy panującej na statku.

Głuche, metalicznie dźwięczące uderzenia, jakby w ogromną tarczę bojową, zwiastowały początek wystąpienia jednego z władców planety. Ekran jakiś czas był pusty, po czym pojawił się na nim niewysoki człowieczek w czerwonej pelerynie wyszywanej w złote smoki, wijące się w dziwacznych splotach. Skórę miał jaśniejszą niż większość mieszkańców Tormansa. Niezdrowa opuchlizna policzków zmiękczała głębokie bruzdy wokół szerokich, cienkowargich ust, małe chytre oczka błyszczały zdecydowaniem, lecz w tym momencie były dość rozbiegane, jakby Tormansjanin obawiał się coś przeoczyć.

Olla Dez wstrzymała westchnienie zdumienia i rozczarowania, zerkając z ukosa na Faj Rodis. Ta pozostała obojętna, jakby wygląd tego człowieka nie był dla niej zaskoczeniem.

Zetrino Umrog potarł malutką rączką wysokie czoło z zakolami, poprzecinane poziomymi zmarszczkami.

— Ludu Jan-Jah! Wielki Czojo Czagas polecił mi ostrzec was przed niebezpieczeństwem. Na naszym niebie pojawił się intruz z ciemności i chłodu kosmosu. Statek zesłany przez wrogie siły. Informujemy całą planetę o tym nadzwyczajnym wypadku, żeby odeprzeć wroga. Naśladujemy mądrość naszych przodków za czasów panowania Ino Kaja i męstwo ludu, który przegnał nieproszonych przybyszy w Wieku Mądrej Odmowy. Niech żyje Czojo Czagas!

— Może wystarczy? Władca wyraził się jasno? — szepnęła Olla Dez znad pulpitu.

Faj Rodis kiwnęła głową, a wtedy Olla pokręciła niebieską gałką w odpowiedzi, włączając pełną moc ustawionej wcześniej łączności TWF. Obraz Zeta Uga zadrżał, rozpadł się w barwnych zygzakach i zniknął. W ułamku sekundy Faj Rodis zdążyła zauważyć grymas strachu na obliczu władcy. Podniosła się i stanęła w kręgu głównego skupienia. Nie odrywała wzroku od rombu centralnego promienia, kątem oka mogła jednak oglądać siebie na ekranach jak w lustrach.

Przed oczami zdumionych Tormansjan w miejsce zniekształconego wizerunku Zeta Uga pojawiła się zadziwiająco podobna do nich, piękna, uśmiechnięta kobieta o łagodnym, lecz silnym głosie.

— Ludzie i władcy Jan-Jah! Przybyliśmy z Ziemi, planety, która zrodziła i wykarmiła waszych przodków. Przypadek oddalił was w niedostępną wcześniej dla nas, głęboką przestrzeń. Jesteśmy ją teraz w stanie pokonać i przybyliśmy do was, jako pokrewna rasa, by zjednoczyć się z wami w wysiłkach osiągnięcia lepszego poziomu życia. Nigdy nie byliśmy niczyimi wrogami, mamy przyjazne zamiary i niewiele się różnimy, co umożliwia całkowite porozumienie. Prosimy o pozwolenie lądowania na waszej planecie, byśmy mogli was lepiej poznać, opowiedzieć wam o życiu na Ziemi i przekazać wszystko, co mamy dobrego i pożytecznego. Nasza załoga składa się z trzynastu ludzi, takich samych, jak wy, to jednak niewielka garstka w porównaniu z mnóstwem mieszkańców Jan-Jah. Nie przedstawiamy dla was żadnego zagrożenia, skoro będziemy gośćmi na waszej planecie. Nauczyliśmy się waszego języka, by uniknąć błędów i nieporozumień.

Ekran pokrył się szarymi cętkami, zrobił się płaski i pusty. Z jego głębi wydobywał się przerywany wyjący dźwięk, przez który przebijały się chwilami okrzyki znanego już Ziemianom spikera z Ośrodka Mądrości:

— Transmisję… przerywamy transmisję…

Faj Rodis porozumiała się spojrzeniem z Gryfem, wycofała się i usiadła na poprzednim miejscu. Olla Dez wyciągnęła dłoń w kierunku przycisku wyłączającego, lecz Faj powstrzymała ją gestem. Schylona nad odbiornikiem przemówiła głośno i dźwięcznie, nie zwracając uwagi na wycie i gwizdy zakłóceń:

— Gwiazdolot „Ciemny Płomień” wzywa Radę Czterech! Wzywamy Radę Czterech! Powtarzamy prośbę o pozwolenie na lądowanie! Prosimy o spotkanie z Czojo Czagasem, przewodniczącym Rady Czterech. Odpowiedzi oczekujemy na pełnej częstotliwości waszych komunikatów nawigacyjnych. Czekamy na odpowiedź!

Olla Dez wyłączyła TWF. Zabłysło niebieskie światełko anteny elipsoidalnej. Wycie i urywane piski ucichły, ustępując miejsca martwej ciszy. Przerwała ją sama Rodis.

— Trudno to uznać za udany początek — orzekła z troską.

— Powiedziałbym, że próba porozumienia z Tormansem zakończyła się klęską — ocenił z krzywym uśmieszkiem Gryf Rift.

— Nieźli są ci władcy! — krzyknęła z oburzeniem Czedi. — Boją się nas!

— Boją się tego, czego obawiali się wszyscy wychowani w kapitalizmie, przeżarci zawiścią nierówności społecznej. Boją się konkurencji — stwierdziła ze smutkiem Faj.

— Czyli tego, że odbierzemy im władzę? — uściśliła Czedi.

— Oczywiście!

— Ależ to dziki bezsens. Na co nam władza nad obcym światem?

— To jasne dla nas, dla całej Ziemi, dla Wielkiego Pierścienia, lecz wątpię, by większość ludzi na Tormansie to zrozumiała.

— Po co więc w ogóle prosić o lądowanie? I tak się nie dogadamy — rzekła Czedi wzruszając ramionami.

— Dla tych, co zdołają zrozumieć. My także powinniśmy starać się ich zrozumieć, nawet tych dziwnych władców — twardo oznajmiła Rodis.

— I będzie pani przy tym obstawać?

— Postaram się!

Niebieskie oczko paliło się godzinami, lecz planeta milczała. Gwiazdolot przeniósł się na nocną stronę planety, kiedy Faj Rodis zbudziła i zaprosiła niepełniących wacht towarzyszy do jadalni.

Wszyscy zabrali się energicznie za ciemnobrązowe tabliczki masy jadalnej, wystarczająco smacznej, by podtrzymać apetyt i dostatecznie sprężystej, by dać zajęcie zębom i dziąsłom, na podobieństwo przodków jedzących wszystkie możliwe twarde i ciężkostrawne potrawy. Faj Rodis ograniczyła się do szklanki gęstego KMT, oliwkowo-zielonego napoju. Gryf Rift poprzestał na paru łykach czystej wody.