Выбрать главу

„Do przybyszów z obcej planety. Do przybyszów z obcej planety! Rada Czterech wzywa was do rozmów. Wejdźcie na dwustronną łączność wizualną na specjalnym kanale. Nasz technik wyjaśni metodę połączenia!”

Ciemny stereo-ekran znów się rozjaśnił. W ciasnym pokoiku z aparaturą podobną do typowej instalacji TWF, siedział starszy Tormansjanin w niebieskim kombinezonie. Zaczął przemawiać do niewielkiej tubki, starając się przekazać Ziemianom parametry specjalnej linii połączenia. Olla Dez momentalnie podłączyła nastawioną wcześniej TWF „Ciemnego Płomienia”. Tormansjanin wyprostował się i zamarł ze zdumioną miną, ujrzawszy na swoim ekranie załogę gwiazdolotu.

— Gwiazdolot „Ciemny Płomień” gotów do rozmów — z ledwo wyczuwalną triumfalną nutką oznajmiła Olla Dez, kalecząc z lekka tormansjańską wymowę.

Technik w niebieskim w końcu otrząsnął się z zaskoczenia, powiedział coś niezrozumiałego do sześcianu na giętkiej nóżce i wysłuchawszy odpowiedzi, uniósł pobladłą twarz.

— Przygotujcie się. Wybierzcie spośród was dobrze mówiącego w naszym języku i potrafiącego mówić z szacunkiem. Przełączam was do Przybytku Rady Czterech!

Na ekranie pojawiła się ogromna komnata, cała zawieszona ciężkimi draperiami z gęstego materiału zielonej, malachitowej barwy. Na pierwszym planie stał okrągły stół na masywnych nogach, wyrzeźbionych w kształcie pazurzastych łap. Pośrodku stołu znajdowała się bladoniebieska, opalizująca kula. Cztery fotele pokryte tą samą zieloną tkaniną stały na jasnożółtym dywanie. Na tylnej ścianie widoczna była słabo oświetlona mapa astronomiczna nad ciemną szafką z drzwiczkami upstrzonymi w jaskrawe wzorki. Na szafce paliła się wysoka lampa z jasnoniebieskim abażurem, rzucającym siną poświatę na czterech ludzi niezwykle nonszalancko zasiadających w fotelach. Trójkę okrywał cień, z przodu zaś siedział chuderlawy i wysoki człowiek w białej szacie z odkrytą głową o przystrzyżonych na jeża, szpakowatych włosach. Dumne usta niezbyt harmonizowały z płaskim, krótkim nosem, a przenikliwe wąskie oczy z wysoko uniesionymi, jakby w zdziwieniu, brwiami. Olla Dez mogła jednak być tym razem zadowolona. Czojo Czagas wyglądał jak władca i był nim bez wątpienia.

Faj Rodis, ubrana jak poprzednio w czerwono-pomarańczową suknię, wstąpiła w krąg głównego skupienia. Czojo Czagas wyprostował się i długo przypatrywał ziemskiej kobiecie.

— Witam was, choć zjawiliście się tu bez zaproszenia! — powiedział w końcu.

„Żeby poprosić o zaproszenie i doczekać się odpowiedzi potrzeba byłoby tysiąc lat” — pomyślała Rodis i jej wargi drgnęły w ledwie zauważalnym uśmieszku, owocującym szybką reakcją ze strony władcy, który zmarszczył brew.

— Niech ten, kto wami dowodzi i komu polecono reprezentować władze waszej planety, wyjawi cel wizyty — podjął po chwili.

Faj Rodis krótko i zwięźle opowiedziała o wyprawie, o źródłach wiedzy na temat planety Jan-Jah i okolicznościach zniknięcia trzech gwiazdolotów na początku ERŚ. Czojo Czagas słuchał beznamiętnie, odchylony do tyłu, ułożywszy na miękkim podnóżku nogi w białych getrach. Im bardziej jego poza stawała się arogancka, tym silniejszy wyczuwali Ziemianie zamęt ogarniający myśli przewodniczącego Rady Czterech.

— Wciąż nie jest jasne, w czyim imieniu przemawiacie, przybysze. Wszyscy jesteście za młodzi! — powiedział Czojo Czagas, gdy tylko Rodis zakończyła swą prośbę o przyjęcie „Ciemnego Płomienia”.

— Jesteśmy Ziemianami i przemawiamy w imieniu naszej planety — odparła Faj Rodis.

— Widzę, że jesteście Ziemianami, ale kto kazał wam mówić tak, a nie inaczej?

— Nie możemy mówić inaczej — sprostowała Rodis — jako część ludzkości. Każdy mieszkaniec Ziemi powiedziałby to samo, może innymi słowami lub bardziej zrozumiale.

— Ludzkość? Co to takiego?

— Mieszkańcy naszej planety.

— To znaczy naród?

— Pojęcie narodu istniało u nas w przeszłości, dopóki wszystkie narody nie połączyły się w jedną rodzinę. Jeśli jednak posłużyć się tym pojęciem, przemawiamy w imieniu jednego narodu Ziemian.

— Jak może naród wypowiadać się z pominięciem prawodawców? Jak może niezorganizowany motłoch wypowiadać się jednym głosem?

— Co pan rozumie pod pojęciem „motłoch”? — spytała ostrożnie Faj.

— Część ludności niezdatną do wyższego kształcenia, służącą do reprodukcji i ciężkiej pracy.

— Nie ma u nas motłochu, ciemnych mas i prawodawców. Najwyższym prawem są życzenia ludzkości, wyrażane poprzez sumę poglądów, które podsumowują maszyny liczące.

— Nie rozumiem, jaką wagę może mieć osąd poszczególnych, ciemnych i niekompetentnych jednostek.

— Nie ma u nas niekompetentnych jednostek. Każde wielkie zagadnienie otwarcie studiują miliony uczonych w tysiącach instytutów naukowych. Wyniki badań podaje się do ogólnej wiadomości. Mniejszymi problemami zajmują się także odpowiednie jednostki naukowe, nawet poszczególni ludzie, a koordynują to Rady kierując się podstawowymi prawami ekonomii.

— Istnieje jednak jakiś organ głównodowodzący?

— Nie. W nadzwyczajnych okolicznościach władzę przejmuje kompetentna Rada, na przykład Ekonomii, Zdrowia, Prawa i Honoru albo Lotów Gwiezdnych. Rozporządzenia przekazuje się przez Akademie.

— Widzę, że panuje u was niebezpieczna anarchia i wątpię, czy wasze spotkanie z ludem Jan-Jah przyniesie pożytek. Możecie zakłócić naszą szczęśliwą i spokojną egzystencję… Odmawiam przyjęcia gwiazdolotu. Wracajcie na swoją anarchiczną planetę albo włóczcie się dalej po otchłaniach wszechświata!

Czojo Czagas wstał, wyprostował się na całą wysokość i wycelował palec wskazujący prosto w Faj Rodis. Trzej pozostali członkowie Rady Czterech zerwali się z miejsc i usłużnie wyciągnęli dłonie skierowane kantem do przodu — gestem aprobaty i zachwytu na Tormansie.

Pobladła Faj Rodis też wyciągnęła rękę przed siebie uspokajającym ziemskim gestem.

— Proszę, zastanówcie się jeszcze — powiedziała dźwięcznie do przewodniczącego. — Będę musiała porozumieć się z Ziemią, zanim rozpocznę odpowiednie działania…

— Otóż i obnażyło się prawdziwe oblicze intruzów! — rzekł Czojo Czagas, teatralnie odwracając się do swych współpracowników. — Jakież to „odpowiednie działania”? — spytał groźnie, mrużąc skośne oczy.

— Zależne od tego, co mi poleci Ziemia! Jeśli…

— Ale jak zdołacie nawiązać łączność? — przerwał jej niecierpliwie. — Dopiero co mówiła pani o niedostępnej odległości. Czy wszystko to kłamstwo?

— Nikogo nigdy jeszcze nie okłamaliśmy. W skrajnych przypadkach, wykorzystując ogromną energię, można przeniknąć próżnię prostym promieniem.

Towarzysze Faj Rodis spojrzeli po sobie ze zdumieniem. Czedi Daan otwierała już usta, lecz Gryf Rift ścisnął jej ramię, nakazując wzrokiem milczenie.

Olla Dez podeszła spokojnie do Rodis i spojrzenia czterech władców skupiły się na nowej przedstawicielce Ziemi. Olla podała Rodis mikrofon do rozmów wewnątrz statku i przełączyła ramę TWF na ekran w głębi sali, gdzie zazwyczaj załoga gwiazdolotu oglądała zabrane z Ziemi stereo-filmy i widowiska trójwymiarowe. Reszta kosmonautów nie wątpiła, że kobiety realizują powzięty wcześniej plan.

Faj Rodis zaczęła wzywać przez mikrofon Radę Gwiezdnych Lotów. Krótkie i melodyjne słowa języka ziemskiego brzmiały dla Tormansjan jak czarodziejskie zaklęcia. Czwórka władców ustawiła się poza kręgiem światła rzucanego przez lampę i Faj nie mogła niczego wyczytać z ich ocienionych twarzy.

Na ekranie pojawili się całkiem realnie wyglądający Ziemianie, trójwymiarowi i w odpowiednich barwach. Scena przedstawiała posiedzenie jednej z Rad, wzięte zapewne z jakiejś kroniki filmowej.