Czedi Daan gwałtownie wyswobodziła ramię z palców Gryfa.
— Niegodne oszustwo! — oznajmiła gromko.
Faj Rodis nawet nie drgnęła, tylko kontynuowała, nie spuszczając oczu z władców Tormansa:
— Tłumaczę swoje pytania do Ziemi na język Jan-Jah! — Od tej chwili mówiła na przemian po ziemsku lub po tormansjańsku. — Szanowni członkowie Rady, zmuszona jestem prosić o pozwolenie podjęcia nadzwyczajnych kroków. Władcy Tormansa, nie wysłuchawszy zdania i wbrew opinii większości mieszkańców planety, odmówili przyjęcia naszego gwiazdolotu z mylnych i nieistotnych powodów…
— Kłamstwo! Czy nie widzieliście naszych planetarnych transmisji, na których cały naród domaga się nie tylko przegnania was, ale także zniszczenia? — wtrącił władczo Czojo Czagas.
— Podłączyliśmy się pod waszą specjalną sieć i widzieliśmy co innego — sparowała atak niezmieszana Faj i kontynuowała: — Dlatego proszę pozwolić nam zetrzeć z powierzchni planety ich stolicę, centrum samowładnej oligarchii albo przeprowadzić planetarne uśpienie według osobistej selekcji.
Czojo Czagas przysiadł na krawędzi stołu, a trójka pozostałych rzuciła się do przodu, wymachując rękami.
Olla Dez niepostrzeżenie przewinęła trójwymiarowe kadry. Na ekranie TWF przewodniczący Rady przemówił energicznie, wskazując na mapę nad głową. Pozostali przedstawiciele pokiwali twierdząco głowami. Chodziło o zatwierdzenie szkoły treningowej dla przyszłych badaczy Tamasu. Patrząc z boku, można było odnieść wrażenie, że Faj Rodis otrzymała niezbędne przyzwolenie.
— Niesłychane! Dłużej już nie wytrzymam!
Czedi Daan wybiegła z sali i zamknęła się w swojej kabinie, pogrążona w czarnej rozpaczy.
W ślad za nią podnieśli się Gen Atal, Tiwisa i Menta Kor, lecz zatrzymał ich rozkazujący ton głosu Faj Rodis:
— Otrzymałam niezbędne zezwolenie zastosowania nadzwyczajnych środków. Proszę się nad tym zastanowić. Będę czekać na odpowiedź dwie godziny według czasu Jan-Jah.
Faj Rodis odwróciła się, by wyjść z kręgu głównego skupienia.
— Stać! — krzyknął Czojo Czagas. — Na jakie działania dostała pani pozwolenie?
— Na każde.
— I co pani postanowiła?
— Na razie nic. Czekam na waszą odpowiedź.
Wygasiła łączność TWF, pozostawiając władców Tormansa przed ciemnym ekranem ich tajnej sieci. Nie wpadli na to, by się sami rozłączyć i Ziemianie mogli przez kilka minut obserwować ich kłótnię i wymownie wystraszone gesty.
— Groźna sytuacja! — wołał orlonosy Tormansjanin z wyłupiastymi oczami, jak się później okazało, prawa ręka Czojo Czagasa, Gen Szi. — Przybysze mają niewątpliwą przewagę.
— Jakby nie łgali, gwiazdolot posiada ogromną moc i jest na pewno wyposażony w potężną broń. Bez niej nikt nie wybrałby się w daleką podróż ku nieznanym planetom — mamrotał Zetrimo Umrog. — Lecz jeśli gwiazdolot wyląduje na naszej planecie…
— To całkiem inna sprawa! — odparł Czojo Czagas i krzyknął coś w bok. Ekran pociemniał.
Zmęczona Rodis opadła na fotel i parę razy przesunęła dłońmi po włosach i twarzy, jak gdyby coś zmywając. Gryf Rift podsunął jej w milczeniu puchar KMT, który przyjęła z uśmiechem wdzięczności.
— Świetne przedstawienie! — stwierdziła z zadowoleniem Olla Dez, przerywając napięte milczenie.
— Niegodziwe! Żenujące! Ziemianie nie powinni pokazywać fałszywych obrazów i posługiwać się kłamstwem! Kto by pomyślał, że dowódcę naszej wyprawy stać na tak niegodny uczynek! — wołali jedno przez drugie Tiwisa Henako, Menta Kor, Gen Atal i Tor Lik. Nawet niewzruszony jak głaz Diw Simbel patrzył z wyrzutem na Faj Rodis, choć w tej samej chwili Nea Holli, Wir Norin, Sol Sain i Ewiza Tanet nie kryli dla niej podziwu.
Faj Rodis odstawiła pucharek i podeszła do towarzyszy. Spojrzenie jej zielonych, ogromnych, nawet jak na kobietę EPR, oczu było smutne i twarde.
— Opinie o moim postępowaniu podzieliły was mniej więcej po równo. Być może zaświadcza to o jego słuszności… Nie muszę się usprawiedliwiać, choć sama się poczuwam do winy. Tak jak tysiące razy wcześniej mamy ten sam problem: ingerować, czy nie ingerować w proces rozwoju, lub jak mawiano dawniej, losy odległych ludzi, narodów i planet. Niedobre są narzucane siłą gotowe recepty, ale nie mniej złe jest obserwowanie z zimną krwią cierpień milionów żywych istnień, ludzi lub zwierząt. Fanatyk lub owładnięty manią wielkości psychopata bez wahania i wyrzutów sumienia wtrąca się do wszystkiego: w indywidualne ludzkie losy, w historyczne szlaki narodów, zabijając na prawo i lewo w imię swojej idei, która w przeważającej większości przypadków okazuje się produktem chorego umysłu i oszalałej woli paranoika. Nasz świat zwycięskiego komunizmu dawno już skończył z psychicznymi dewiacjami i głupotą władców. To naturalne, że chcemy pomóc tym, którzy wciąż cierpią. Jak się jednak nie potknąć, używając dawnych sposobów walki: siły kłamstwa i tajemnicy? Czy nie jest oczywiste, że używając ich, stawiamy się na tym samym poziomie, jak ci, których chcemy pokonać? A zniżając się do takiego poziomu, jakie mamy prawo, by osądzać innych, skoro sami tracimy rozum? Ja także zrobiłam właśnie krok wstecz, a wy obwiniacie mnie o niegodny uczynek.
Faj Rodis przysunęła się bliżej stołu i jak zwykle podpierając podbródek dłonią, popatrywała na milczących ludzi. Nie znalazła wśród nich Czedi Daan i gdy zrozumiała tego przyczynę, jej oczy zrobiły się jeszcze smutniejsze.
— Czy można zupełnie odrzucać ingerencję — zapytał w końcu Gryf Rift — skoro od dziecka i w całym dalszym życiu społecznym otoczenie prowadzi człowieka drogą dyscypliny i samoopanowania? Bez tego nie ma człowieczeństwa. Krokiem wzwyż jest doskonalenie społeczeństwa, a zatem całokształtu narodów, krajów albo planety. Czym były postęp socjalistyczny i później komunistyczny, jeśli nie ingerencją w organizację stosunków międzyludzkich?
— Tak, to prawda, ale jeśli dokonuje się wewnętrznie, a nie przychodzi z zewnątrz — sprzeciwił się Tor Lik. — Jesteśmy tutaj obcymi przybyszami z zupełnie innego świata.
— Nie jesteśmy obcy! Jesteśmy dziećmi Ziemi, tak samo, jak oni! — krzyknęła Nea Holli.
— Rozwijali się sami, bez nas, przez około dwa tysiąclecia. Nie mamy moralnego prawa oceniać Tormansjan jak siebie samych — wtrąciła ostro Tiwisa.
— Być może antropolog i biolog osądzają rzecz powierzchownie? — rzekła, marszcząc brwi, Ewiza Tanet. — Dwa tysiące lat bez nas, ale wcześniej miliony wspólnych lat, w tym ostatnia, najtrudniejsza droga od pierwotnego barbarzyństwa i feudalizmu do EŚW. Wszystkie ofiary, krew, łzy i nieszczęścia wielkiej drogi przeszli wraz z nami! Jacyż z nich obcy? Czyżbyście zapomnieli, że człowiek jest kulminacją trzech miliardów lat naturalnej selekcji, ślepej walki o byt, piekielnego zacofania, które pierwszy zdefiniował Darwin. Jesteśmy związani poprzez geny historycznym dziedzictwem z wszelkim życiem naszej planety, a co za tym idzie, także z Tormansjanami. Czy możemy wyrzec się swoich korzeni, jak uczynili z nieznanych nam przyczyn przodkowie obecnych mieszkańców Jan-Jah? Od dawna wiedzieli, tak samo jak my, że człowiek pogrążony jest w niezmierzonym oceanie myśli, przepełnionym informacjami, który wielki uczony ERŚ, Wernadski, nazwał noosferą? W tej sferze znajdują się wszystkie marzenia, domysły, wzniosłe ideały tych, którzy dawno zniknęli z oblicza Ziemi, wypracowane naukowo sposoby poznania i twórcze fantazje artystów, pisarzy, poetów, wszystkich narodów i wieków. Wiemy, że człowiek na Ziemi czerpał wielką moc ze swojej psychiki, realizującą się w stworzeniu społeczeństwa komunistycznego. Złożyły się na to: podziw i uwielbienie dla piękna, szacunek, duma, twórcza wiara i moralność, nie mówiąc już o najważniejszej opoce, miłości. Tormansjanie nieprawidłowo odrzucili owo dziedzictwo. Mamy tu do czynienia z naruszeniem pierwszej zasady Wielkiego Pierścienia, swobody informacji. Skoro tak jest, mamy pełne prawo surowo ingerować…