Выбрать главу

— Przekonujące! — ocenił Sol Sain.

— To wszystko nie usprawiedliwia przestarzałych metod! — powiedział Tor Lik.

— Powiedziałam już, że nie usprawiedliwia — odparła Faj Rodis. — Wyobraźmy sobie jednak wielką wagę historii. Na jedną szalę rzućmy możliwość wspomożenia całej planety, a na drugą kłamliwą komedię, jaką odegrałam. Co przeważy?

— Nie ma się o co kłócić — zgodziła się Menta Kor — lecz istota rzeczy nie tkwi w stosunku dobra i zła, smutku i radości, które, jak wiemy są względne, nie absolutne. Ziarno niebezpieczeństwa kryje się, jak rozumiem, w poziomie uczynku. Gdy wstępuje się na drogę kłamstwa i zastraszania, gdzie możemy wyznaczyć granicę, której nie wolno przekroczyć, by nie upaść całkiem?

— Dobrze wyraziłaś ogólną opinię, Mento — podjęła Czedi Daan, która właśnie pojawiła się w drzwiach. — Kłamstwo prowadzi do kłamstwa, strach tworzy strach, te zaś powodują kolejne oszustwa i lęki, a wraz z nimi wszystko stacza się w dół niepowstrzymaną lawiną zgrozy i bólu.

— Jestem pewna, że trafnie ujmujesz istotę rzeczy, lecz owe dalsze stopnie w dół są na razie odległą abstrakcją — stwierdziła Faj Rodis.

Zgasło niebieskie światełko. Planeta Jan-Jah wzywała „Ciemny Płomień”. Jednocześnie ożyły ekrany na statku i w Przybytku Rady Czterech.

Czojo Czagas siedział nienaturalnie wyprostowany, skrzyżowawszy ręce na piersi, patrząc prosto w oczy Ziemianom.

— Zezwalam na odwiedzenie planety i zapraszam, byście zostali moimi gośćmi. W ciągu doby przygotujemy i podamy namiary miejsca lądowania statku.

Faj Rodis wstała i z lekka się skłoniła, wkładając w ten ruch odrobinę kobiecej kokieterii.

— Dziękuję panu w imieniu Ziemi i moich towarzyszy. Nie musimy spieszyć się z lądowaniem. Powinniśmy przejść kwarantannę, by nie przenieść do was zarazków chorobotwórczych, na które nie macie przeciwciał i samemu się uodpornić na wasze. Skoro otrzymaliśmy pozwolenie, pobierzemy próbki gleby, wody i powietrza…

— Nie lądując?

— Mamy do tego specjalne aparaty, zwane przez nas ćwierkającymi rakietami. Sądzę, że będziemy gotowi do lądowania za dziesięć dni. Oprócz tego… — Faj Rodis zacięła się na sekundę.

— Oprócz tego? — podchwycił Czagas, błyskając czujnie oczami.

— Wezwę drugi gwiazdolot. Będzie orbitował wysoko wokół Jan-Jah, czekając na nas, na wypadek awarii naszego statku.

— Czyżby ziemscy piloci byli aż tak nieudolni? — spytał z rozdrażnieniem Czojo, gdy tymczasem pozostali członkowie Rady wymienili się zdeprymowanymi spojrzeniami.

— Kosmiczni podróżnicy lub wszechświatowi włóczędzy, jak nas nazwali Strażnicy Nieba, powinni być gotowi na każdy wypadek — odparła Faj, podkreślając ostatnie słowo.

Władca Tormansa niechętnie skinął głową i telekonferencja na tym się zakończyła.

4. Zew inferna

Potężna bryła „Ciemnego Płomienia” zbliżała się do powierzchni planety. Szybkość lotu wzrastała, a rozgrzane powietrze na wysokości setek kilometrów ryczało ogłuszająco za niewzruszonymi ścianami statku, zabezpieczonymi odpowiednio przed przegrzaniem i radiacją. Ryk straszliwej mocy ogłuszał sondy dźwiękowe Tormansa. Okazało się, że i tutaj mają urządzenia zapisujące kronikę dźwiękową nieba. Wzmacniacze przeniosły ten jednorodny, brzmiący jak sygnał alarmowy, dźwięk do pracowni uczonych obserwatorów, do wysokich wież Straży Nieba i przestronnych apartamentów władców, zapowiadając przybycie nieznanego, budzącego obawy i ciekawość gościa.

Technicy gwiazdolotu pracowali bez przerwy, programując obłe, trójokie rakiety ćwierkające. Wkrótce pakiety spiralnych rurek, pokrytych pięciometrowymi powłokami o rybim kształcie, oderwały się od statku, opasały koliste parabole i zetknęły się z powierzchnią planety w ustalonych wcześniej punktach. Jedna unosiła się na falach oceanu, druga zanurkowała w głąb, trzecia rozpruła powierzchnię rzeki, pozostałe przeorały pola i strefy zieleni w miejscach wybranych przez Tormansjan. Potem znowu się uniosły na wysokość oblotu i przylepiły do burt „Ciemnego Płomienia”, przekazując do laboratorium próbki wody, ziemi i powietrza z obcej planety.

Nea Holli, Ewiza Tanet i Tiwisa Henako nie zmrużyły oka przez trzy doby. Z towarzyszeniem ponurego zaśpiewu ultra-centryfug pracowały bez przerwy przy mikroskopach protonowych i termostatach nad niezliczonymi koloniami bakterii i wirusów. Komputery analityczne porównywały zarodki szkodliwych mikrobów Ziemi i Tormansa, tworząc długie formuły reakcji immunologicznych, aby zneutralizować ewentualne źródło choroby. Cała załoga ledwie dyszała i oczy wszystkich gorączkowo błyszczały. Doszło do tego, że trzeba było pogrążyć w hipnotycznym śnie Tora Lika i Mentę Kor, aby zaoszczędzić siły ich organizmów.

Mimo tego parę dni później Ewiza Tanet oznajmiła, że jest niezadowolona z wyników badań i nie może zagwarantować pełnowartościowej ochrony zdrowia.

— W jakim czasie osiągniemy całkowite bezpieczeństwo? — zapytała Faj Rodis.

Ewiza zamyśliła się, nieco skonfundowana.

— Spodziewałam się, że napotkam tutaj typowy kompleks. Przecież Tormansjanie przywieźli z Ziemi w swoich wnętrznościach tę samą florę bakteryjną, bez której również my nie moglibyśmy istnieć. Skoro nie powaliły ich miejscowe mikroby, a przeciwnie, nadal się rozwijali, oznacza to, że ziemskie bakterie i wirusy pokonały mikroby Tormansa. Odkryłam jednak dwa niezwykłe wirusy chorobotwórcze. Mogły przeniknąć tylko w warunkach wyjątkowego zagęszczenia skupisk ludzkich. Obecnie nie obserwujemy na Tormansie niczego takiego.

— To potwierdza pośrednio dawne przeludnienie planety — stwierdziła Faj Rodis. — Powinniśmy jednak wylądować na Tormansie najszybciej, jak to możliwe.

— Obawiam się, że niezbędna bariera obronna naszych organizmów wytworzy się nie wcześniej niż za dwa miesiące — oświadczyła Ewiza Tanet takim tonem, jakby z jej winy wystąpiła niemożność przyspieszenia tworzenia bariery immunologicznej.

Faj Rodis uśmiechnęła się do niej.

— Cóż począć! Chciałoby się być pełnoprawnym gościem na nowej ziemi i prawie nigdy się to nie udaje. Zawsze zdarzają się sytuacje, które wymuszają pośpiech i nie pozwalają czekać. Wielu opowiadało o niezapomnianym odczuciu spotkania z nową, bezpieczną planetą. Wychodzisz ze statku na czystsze powietrze pod nowym słońcem i niemal lecąc, biegniesz po łagodnym, dziewiczym gruncie. Odczuwasz silne pragnienie, by zrzucić odzież i zanurzyć się całym swym jestestwem w krystalicznej świeżości nowego świata. Żeby bose stopy stąpały po miękkiej trawie, żeby wiatr i słońce, muskając obnażoną skórę, nasyciły ją wszystkimi nutami zmiennego oddechu przyrody. I tylko kilku z setek tysięcy podróżników do innych światów udało się tego doświadczyć!

— To znaczy, że założymy skafandry? — spytała Nea Holli.

— Tak! Chociaż żal! Potem, gdy zakończy się immunizacja, zdejmiemy je. Będziemy bez hełmów, tylko z bio-filtrami. To już sukces! Dzięki temu będziemy gotowi w ciągu trzech, czterech dni.

— Może to i lepiej — powiedziała Nea. — Analiza wody Tormansa wykazała pewne strukturalne różnice od ziemskiej. Początkowo wciąż będziemy osłabieni, przywykając do nowej wody.