— Dane z maszyn cyfrowych nie są nikomu udostępniane. Każdy okres znany jest tylko wybranym ludziom zobowiązanym do tajemnicy. Ujawnia się tylko to, co dozwolone.
— Jakie zatem znaczenie mają te wiadomości dla nauki?
— Na razie żadnego. Każdy okres władcy starali się ukazać wedle swej woli.
— Czy możliwe jest dotarcie do autentycznych danych?
— Tylko w drodze pośredniej, czerpiąc z zapisków pamiętnikarskich lub dzieł literackich, które uniknęły cenzury i nie zostały zniszczone.
Faj Rodis wstała. Inżynier Tollo Frael także się podniósł, pokorny i usłużny w swej roli informatora. Rodis położyła mu dłoń na ramieniu.
— Tak zrobimy — powiedziała miękko. — Najpierw ogarniemy ogólny zarys waszej historii, potem proszę się postarać dostarczyć mi wszystko, co ocalało z wszelkich czystek cenzuralnych w drodze świadomej dezinformacji. Proszę się nie martwić, na Ziemi też kiedyś zdarzały się takie rzeczy. Wkrótce dowie się pan, co się zdarzyło później.
Inżynier odprowadził ją w milczeniu do pałacu.
6. Cena raju
— Ewizo, gdzie jest Rodis?
— Nie wiem, Wirze.
— Nie widziałem jej od trzech dni.
Czedi szukała jej wszędzie, od Kręgu Wiadomości do pokojów najwyższego władcy, gdzie jej nie wpuszczono.
— Rodis zniknęła po pokazie naszych stereo-filmów, kiedy Tiwisa i Tor polecieli na tylną półkulę Tormansa, nie doczekawszy się pozwolenia zdjęcia skafandrów — powiedział Wir.
— Niestety — przytaknęła Ewiza — ponosimy zbroje jeszcze przez jakiś czas. Przywykłam do metalowej skóry, ale pozbycie się rurek i osłony twarzy byłoby wspaniałe. Biofiltry znacznie mniej przeszkadzają… A otóż i Gen Atal! Wiesz coś może o Rodis?
— Jest w Sali Mroku. Kiedy wchodziłem po czarnych schodach, widziałem jak szła z Czojo Czagasem w eskorcie strażników, których tak nie lubi Czedi.
— Nie podoba mi się to wszystko — powiedział Wir Norin.
— Czemu się tak lękacie? — spokojnie spytał Gen Atal. — Faj utożsamia się z Czagasem. Władczyni z władcą, jak żartowała.
— Ci źle wychowani i uważający siebie za stojących ponad prawem władcy są jak tygrysy. Są niebezpieczni, miotani nieopanowanymi emocjami, popychającymi ich w złą stronę. A SDG Rodis stoi tu wyłączony.
— Zaraz zobaczymy — rzekł inżynier obrony i zrobił w powietrzu znak krzyża.
Złotobrązowy SDG inżyniera, pod kolor jego skafandra, natychmiast przybiegł mu do nóg. W parę sekund z kopuły robota wysunął się cylinder na wysokiej nóżce i zabłysnął purpurowym światełkiem. Na ścianie pokoju pojawił się wyraźny obraz kabiny pilotów „Ciemnego Płomienia”, zamienionej w centralę łączności i obserwacji.
Sympatyczna twarz Nei Holli wydawała się zmęczona w zielonych, niebieskich i pomarańczowych odbłyskach przycisków z wielu pulpitów.
Nea przesłała Genowi pocałunek dłonią i zaraz spytała czujnie:
— Czemu nie w umówionym czasie?
— Musimy zajrzeć na „tablicę życia” — wyjaśnił Gen.
Holli przeniosła wzrok na jasnokremowy panel, gdzie jasno i równo płonęło siedem zielonych ogników.
— Widzę! — zawołał Gen, pożegnał się z Neą i wyłączył robota. — Wszyscy chyba widzieli — zwrócił się do Ewizy i Wira. — Rodis jest cała i zdrowa, wciąż ma na sobie obręcz kontaktową, ale może wzięli ją… jak to się nazywało…
— Do niewoli! — podsunął Wir Norin.
— Kto jest w niewoli? — spytała z zewnątrz Czedi.
— Faj Rodis! Wir widział ją w Sali Mroku z Czojo Czagasem trzy dni temu, a od tego czasu nikt jej nie spotkał.
— Chodźmy więc do tej Sali i niech Gen sprawdzi, dokąd odeszli — zdecydowała Czedi, śmiało ruszając przodem.
Przy końcu półkolistej galerii weszli po czarnym dywanie w krąg ciemnych kolumn, wnęk i ścian Sali Mroku, jak nazwali ją kosmonauci.
Gen Atal zatrzymał się na chwilę przy balustradzie schodów, zastanawiał się parę sekund, po czym pewnie ruszył w ciemną przestrzeń między dwiema najbliższymi kolumnami. Znalazł tam zamknięte drzwi. Po paru nieudanych próbach otwarcia ich, głośno zapukał.
— Kto ośmiela się zakłócać spokój władcy Jan-Jah? — ryknął z góry wzmocniony elektronicznie głos strażnika.
— My, Ziemianie, szukamy swojej władczyni! — odparł, także podnosząc głos, Wir Norin.
— Nic o niej nie wiem. Wracajcie do siebie i czekajcie na wezwanie od władców!
Ziemianie popatrzyli po sobie. Czedi szepnęła coś Wirowi, a wtedy na wargach astronawigatora zaigrał psotny chłopięcy uśmieszek.
— Władca Tormansa tak uczyni! — rzekł, pstrykając palcami.
Chwilę później rozległ się lekki chrobot dziewięciu nóżek i w czarnej sali pojawił się purpurowy SDG.
— Co wymyśliłeś, Wirze? — spytała niespokojnie Ewiza. — Żebyś tym nie zaszkodził Rodis!
— Gorzej już nie będzie. Najwyższy czas dać małą nauczkę tym wszystkim władcom i wyższym istotom, których tak wiele tutaj.
Ewiza odeszła na bok z dezaprobatą, ale też z zaciekawionym wyrazem twarzy, a Czedi i Gen Atal przyskoczyli czujnie do Wira Norina. Na znak astronawigatora SDG wysunął przed sobą okrągły, błyszczący jak lustro pojemnik na grubym, kolczastym kablu.
— Zakryjcie uszy — doradził Wir.
Nieznośny gwizd przebił ciszę pałacu. Pojemnik SDG zakreślił w powietrzu poziomy romb i wielkie drzwi runęły do środka ciemnego przejścia, skąd dały się słyszeć krzyki przestrachu.
Wir Norin machnął ręką i nadajnik promieni ultradźwiękowych schował się pod korpusem SDG, ustępując miejsca tubie głośnika.
— Faj Rodis! Wzywamy Faj Rodis!
Od gromkiego wołania SDG posypały się z góry odłamki szkła, a gruszkowata lampa między kolumnami zakołysała się i przygasła.
— Wzywamy Faj Rodis!
SDG wołał coraz głośniej i w tym momencie Ziemianie poczuli, że czarna podłoga usuwa im się spod nóg i staczają się po równi pochyłej. Mimo zdolności do błyskawicznej reakcji, zaskoczony Wir Norin nie zdążył wyłączyć swego SDG. Robot nie przestawał wzywać Faj Rodis w ciemnym lochu, do którego wpadła czwórka Ziemian.
Wir Norin znów machnął dłonią i SDG zamilkł. Oślepiające reflektory skrzyżowały swe smugi na twarzach Ziemian. Ledwie mogli dojrzeć, że spadli do okrągłego lochu o grubo wykutych żelaznych ścianach. Z pięciu stron ziały niskie przejścia, a w każdym stała grupa strażników w liliowych mundurach z bronią wycelowaną w kosmonautów.
Dziewięcionogi robot rozpostarł wokół swoich pole ochronne w kształcie grzyba z szerokim kapeluszem. Ziemianie rozglądali się spokojnie, zastanawiając się, jak wydostać się z pułapki. Beznamiętny wygląd naruszycieli świętego spokoju pałacu doprowadzał ochroniarzy do szału. Rozwierając ciemne wargi w niesłyszalnym krzyku, rzucili się na grupę intruzów i zostali odrzuceni ku żelaznym ścianom. W lewym przejściu pojawili się osobnicy ze znaczkiem oka w trójkącie.
— Paskudne urządzenie! — zawołała oburzona Czedi.
— Sprytne z ich punktu widzenia — powiedział Gen Atal.
— Zastanawiam się, jak przebić sufit i przenieść się do Sali Żółtej — rzekł z wahaniem Wir Norin — ale pójdzie na to zbyt wiele energii.
— Nie lepiej zaczekać na dalszy rozwój sytuacji? — zasugerowała Ewiza.
— Słusznie! — zgodził się astronawigator.
Nie musieli długo czekać. Liliowi strażnicy zaczęli strzelać. Kosmonauci nie słyszeli wystrzałów, gdyż pole ochronne nie przepuszczało również dźwięków, a tylko zobaczyli malinowe rozbłyski wykwitające z luf. Kule odbiły się rykoszetem od bariery w stronę tych, którzy je wystrzelili. Padli z wykrzywionymi bólem twarzami na żelazną podłogę.