Выбрать главу

Czedi, usadowiona w dalszym kącie kanapy, widziała przed sobą jednocześnie Wedę Kong i Faj Rodis, jakby siedziały naprzeciwko siebie kobieta Ery Wielkiego Pierścienia i kobieta Ery Podanych Rąk… Każda uczennica na Ziemi słyszała o Wedzie Kong, badaczce strasznych podziemi ERŚ, bohaterce pradawnych sag, kochającej dwóch najznakomitszych ludziach swoich czasów, Erga Noora i Dara Wiatra, przyjaciółce legendarnego Rena Boza. Czedi porównała znany wizerunek z żywą kontynuatorką dzieła tamtej. Faj Rodis nie musiała przebijać się przez warstwy kamieni i zmagać z niebezpiecznymi urządzeniami obronnymi. W bezdnie kosmosu, w odległości niewyobrażalnej jeszcze dla ludzi z czasów Wedy, znalazła za to całą planetę, jak gdyby ocalałą od dramatycznych losów reszty ludzkości. Czedi z dziecięcym zachwytem wpatrywała się w delikatną twarzyczkę Wedy o czułym, łagodnym spojrzeniu szarych oczu, ozdobioną marzycielskim uśmiechem. Głowa lekko schylona pod ciężarem wspaniałych włosów. Lata nie odcisnęły piętna na dziewczęco zgrabnej sylwetce, lecz Czedi, porównując jej obraz z wcześniejszych lat, mogła zauważyć, że skrywany smutek przenikał całą jej istotę.

Wielka różnorodność ludzkich fizjonomii, zwłaszcza w Erze Wspólnej Pracy, kiedy zlewały się ze sobą wszelkie rasy i narodowości, przechodziła najśmielsze wyobrażenie. Wszystkie możliwe odcienie włosów, oczu i kolory skóry łączyły się w potomkach khmero-tunguso-hinduskich, hiszpańsko-rosyjsko-japońskich, anglo-polinezyjsko-zuluso-norweskich, basko-italo-arabsko-indonezyjskich itp. Wykaz tych niezliczonych kombinacji zajmował całe szpule rodowodów. Szeroki wybór powiązań genetycznych zapewniał nieskończone bogactwo życia pozbawionego zwyrodnień, to jest bezgraniczny postęp ludzkości. Szczęście Ziemi polegało na tym, że w drodze historycznego rozwoju, mnóstwo dotychczas odizolowanych fizycznie i kulturowo grup stało się wielką jednością. W Erze Wielkiego Pierścienia ujednolicił się typ człowieka, zastępując różnorodne typy Ery Wspólnej Pracy. Pod koniec owej ery ludzie podzielili się na dwie kategorie: neandertalską o krzepkiej, grubokościstej sylwetce i kromaniońską o cieńszym kośćcu i smuklejszej sylwetce, bardziej delikatną psychicznie i uczuciową. Zadaniem genetyków było wziąć z obu ras to, co było w nich najlepszego i połączyć je w jeden gatunek, co też uczynili w trakcie EWP. W EPP czystość oblicza stała się jeszcze bardziej wyrazista, jak zauważyła Czedi, porównując ascetyczną twardość, jakby wykutych w kamieniu, rysów Faj Rodis z gładką buzią Wedy Kong.

Faj Rodis reprezentowała kolejny szczebel ludzkiej energii i wszechstronności, rozwijającej się w społeczeństwie unikającym nadmiernej specjalizacji. Wydawała się silniejsza, twardsza od kobiety EWP, zarówno w kształtach umięśnionego ciała na mocnym szkielecie, z wysoką, lecz nie nazbyt cienką szyją i niezłomnym wyrazem oczu, rozstawionych szerzej niż u Wedy, z odpowiednio szerokim czołem i równie szeroką szczęką.

Pomimo tych powierzchownie archaicznych cech większej siły psychofizycznej i krzepkości ciała, Rodis różniła się także wewnętrznie od Wedy Kong. Jeśli do Wedy każdy podszedłby z zaufaniem i bez zastrzeżeń, Faj była chroniona cechą, do pokonania której konieczny był pewien wysiłek. Tamta wzbudzała miłość od pierwszego wejrzenia, Rodis wyzwalała uwielbienie przemieszane z obawą.

Weda Kong zwróciła się do niewidocznego audytorium:

„Dwie pieśni pochodzące z wojennego okresu ERŚ, przetłumaczone niedawno przez Tira Gwista. Melodie pozostały niezmienione”.

Czyjeś dłonie podały Wedzie lekki instrument muzyczny z szerokim, płaskim pudłem rezonansowym i strunami naciągniętymi na długim gryfie. Jej palce wydobyły zeń dźwięczne tony prostej melodii, smutnej jak płynące łzy.

Modlitwa o kulę” — powiedziała Weda i jej niski, silny głos wypełnił dużą salę pałacu.

Było to zwrócenie się do jakiegoś boga z błaganiem o śmierć w boju, ponieważ nic innego nie pozostało w życiu danego człowieka.

— „Poślij ku mnie śmiertelną kulę w niezmiernej swej łaskawości” — powtórzyła Czedi. — Jak mogło społeczeństwa doprowadzić człowieka, najwyraźniej dzielnego i spokojnego, do modlitwy o kulę?

Druga pieśń okazała się jeszcze bardziej niewiarygodna:

Szczęśliwy już tylko martwy! Lecą samoloty, Czołgi grzechocą i dudnią armaty, Strugi kul chlaszczą, żywych rozszarpując I góry trupów wciąż rosną…

Weda Kong śpiewała, pochylona nad brzęczącymi smutno i groźnie strunami. Jej usta, stworzone do wesołych uśmiechów, skaził gorzki grymas.

Gdy wyjdziesz w morze, ujrzysz trupy na falach…

Kiedy skończyła się emisja, Faj Rodis wstała i powiedziała z goryczą:

— Weda Kong lepiej od nas odczuwała bezmiar cierpienia, jakie było udziałem naszych przodków.

— Czyżby antyhumanizm był tak rozpowszechniony w ERŚ, że warunkował całość ludzkiego życia? — spytała Czedi.

— Na szczęście, nie. A jednak antyhumanizm przenikał wszędzie, również do sztuki. Najwięksi poeci tamtych czasów tworzyli wiersze podobne do tych. — I zahuczała nisko: — „Gęściej do zbiegów wal, w gęstwę biegnących pal, parabellum!”

— Niemożliwe! — zdumiała się Czedi. — Co to jest parabellum?

— Kieszonkowa broń palna.

— Więc to na poważnie? Gęściej strzelać do uciekinierów, próbujących uniknąć niebezpieczeństwa? — pytała wstrząśnięta Czedi.

— Jak najbardziej poważnie.

— I do czego to doprowadziło?

Zamiast odpowiedzi, Faj Rodis otworzyła boczną ściankę SDG i wydobyła podłużny, romboidalny futerał z kryształkowo-falowym instrumentem. Uniósłszy go na rozłożonych palcach lewej dłoni, przesunęła nad nim parę razy prawą. Zagrzmiał głośna i agresywna muzyka, tocząca się jak fala, w której tonęły dysonansowe akordy przeciągłych dźwięków. Te przygłuszone odgłosy żalu rosły jednak w siłę, tworząc z czasem potężny wir złośliwej klątwy.

Czedi skuliła się mimo woli.

Raz wyższe, raz niższe dźwięki niknęły ze świstem w ogólnym ryku. W ten chaos łamiącej się, rwącej melodii włączył się głos Faj Rodis:

Ziemio, przestań już ze mnie drwić, Swe nędzne szmaty zrzuć I stań się, kim jesteś — gwiazdą, Ogniem na wskroś przeżartą!

Ogłuszający wizg i huk, niczym nuklearnego wybuchu, rozległy się na koniec i muzyka urwała się.

— Co to było? Skąd? — spytała Czedi, z trudem łapiąc oddech.

— Pożegnanie z planetą gniewu i bólu, piąty okres ERŚ. Te wiersze są starsze niż owe pieśni i podejrzewam, że poeta umieścił w nich ukryty sens liryczny. Pragnienie totalnego unicestwienia nieudanego życia na niewdzięcznej planecie, ogarniające jego potomków, zrealizowało się częściowo w ucieczce protoplastów Tormansjan.

— A bez względu na to, nasza Ziemia odrodziła się jasna i czysta.

— Tak, lecz nie cała ludzkość. Tu na Tormansie wszystko się powtarza.

Czedi przytuliła się do Faj Rodis, jak córka potrzebująca matczynej pociechy.

7. Oczy Ziemi

„Ciemny Płomień” sterczał jak występ skalny na pustynnym wybrzeżu. Wiatr nawiewał kolejne warstwy piachu i pyłu na stopioną glebę wokół gwiazdolotu. Nie było śladu niczyjej aktywności na pomarszczonej powierzchni. Czasem tylko przez filtry ochronne docierały do Ziemian głosy strażników patrolujących okolicę i huk ich wozów transportowych.