Выбрать главу

Kosmonauci wiedzieli, że straże są tutaj po to, by wykluczyć wszelkie kontakty z Tormansjanami, nie aby ich chronić przed wyimaginowanymi zagrożeniami. Próba napaści na „Ciemny Płomień” zeszłej nocy była dziełem władz. Nie wywołała popłochu wśród kosmonautów, a system nocnej obserwacji zarejestrował dokładnie „walkę”, której w istocie nie było. „Liliowi” ostrzeliwujący gęsto galerię i usiłujący się do niej dostać, zostali odrzuceni przez pole ochronne i poranieni własnymi pociskami. Brak doświadczenia sprawił, że Nea Holli przesadziła, włączając pełną moc pola. Od tej chwili nikt nie śmiał się zbliżyć do „Ciemnego Płomienia”. Zaplątanemu tutaj przypadkiem człowiekowi mogło się wydawać, że gwiazdolot wtapia się w tło od niepamiętnych czasów.

Załoga czekała na pełną aklimatyzację, kiedy będzie można otworzyć galerię i oszczędzając zapasy ziemskiego powietrza, rozesłać ludzi po okolicy. Diw Simbel i Olla Dez marzyli o morskiej wycieczce, a Gryf Rift i Sol Sain przede wszystkim myśleli o nawiązaniu kontaktu z miejscową ludnością. Z trudem zgłębiali życie planety, bliskie z uwagi na ludzi, lecz obce historycznie, ze względu na ustrój społeczny, odmienne bytowanie i nieznane cele. Cierpliwe oczekiwanie było jedną z głównych cech dobrze wychowanego Ziemianina, a tutaj byłoby znieść je łatwiej, gdyby nie nieustanna obawa o los towarzyszy, pogrążonych w nurcie życia obcej planety i poddanych jej nieznanym prawom. Musieli być gotowi w każdej chwili im pomóc.

Wszystkie kanały łączności sprowadzały się do dwóch — sektora 46 na tylnej półkuli i podwójnego nastawionego na Ośrodek Mądrości. Wznosiły się nad planetą ponad warstwę atmosfery i stamtąd padały w dół, pokrywając swym wirem szeroką przestrzeń. Promienie głównego kanału przypominały „oczy” w kopule „Ciemnego Płomienia”, w dzień niebieskoszare, w nocy gorejące żółtym ogniem. Czujne ślepia wzbudzały strach w Tormansjanach. W trzewiach statku, wewnątrz sferoidalnej kabiny pilotów nieustannie ktoś dyżurował, śledząc siedem zielonych ogników na pulpicie. Nocą zazwyczaj czuwali mężczyźni, ze względu na dawny nawyk nocnego czuwania, wywodzącego się z niepamiętnych czasów, kiedy wraz z zapadnięciem ciemności wokół szałasu lub innej ludzkiej siedziby grasowały groźne bestie.

Mijały tygodnie i regularne kontakty z towarzyszami przez TWF łagodziły dyskomfort rozłąki i lęku. Diw Simbel zaproponował nawet, by przełączyć indykatory optyczne na dźwiękowy sygnał alarmowy i zaprzestać dyżurów przy pulpicie. Gryf Rift odrzucił to pozorne udoskonalenie.

— Nie mamy prawa pozostawiać przyjaciół bez nadzoru. To właśnie dzięki niemu wciąż odczuwają więź z tym skrawkiem ziemskiego świata — rzekł komandor, ogarniając wnętrze statku wymownym gestem. — Na Ziemi każdy z nas czuje się chroniony przez troskliwą uwagę pozostałych. Tutaj wyczuwamy presję obcego, wrogiego zła. Nigdy jeszcze nie byliśmy tak osamotnieni, a duchowa samotność jest tym gorsza, im większa jest obcość danego świata. Trudno to znieść mając przykre doświadczenia.

Pewnego wieczoru Gryf Rift siedział przy pulpicie osobistego nadzoru, wspierając łokcie na gładkim blacie i podpierając pięściami ciążącą głowę.

Sol Sain zbliżył się ku niemu powoli i bezszelestnie.

— Czemu się kręcisz, Sol? — niezwłocznie zapytał Rift. — Męczy cię jakiś niepokój?

— Czuję się jak biegacz, który włożył wszystkie siły w jeden zryw i osłabł daleko przed metą. Trudno znieść to wymuszone próżnowanie.

— Miałeś się zająć uporządkowaniem otrzymanych informacji?

— Nic nie warta robota. Tak rzadko się nam udaje zdobyć coś godnego uwagi.

— Problem polega na tym, że Tormansjanie nie współpracują z nami, a wręcz przeszkadzają.

— Trzeba trochę jeszcze odczekać, nim nawiążemy kontakt ze zwykłymi ludźmi, a nie przedstawicielami władz.

— Mogłoby to być szybciej! Chciałoby się zrobić dla nich coś dobrego. Zrobić jak najwięcej. A teraz może trzeba zapalić jakiś lekki narkotyk.

— Co ty wygadujesz, Sol!

Inżynier Sol Sain uniósł głowę i zielone światełka nadały niezdrowy odcień jego szczupłej twarzy, ściśle obciągniętej gładką skórą.

— Być może to konieczne w naszej sytuacji?

— Co masz na myśli?

— Bezsilność. Najtrudniej przebić najtwardszy mur, barierę psychologiczną, otaczającą nas zewsząd…

— Co w tym trudnego? Na twoim miejscu wykorzystałbym swoją wiedzę i talent konstruktora, by przygotować przydatne urządzenia dla mieszkańców Tormansa. Są im bardzo potrzebne.

— I co, według pana, jest najważniejsze?

— Wskaźnik wrogości i broń. Jedno i drugie zminiaturyzowane do rozmiaru guzika, w formie klamerki lub damskiego kolczyka.

— Broń też?

— Tak! Od bomb UBT do promieni laserowych.

— UBT? Jak pan może o tym myśleć i oburzać się moją pokusą spalenia czegoś? Ile życia zniszczyła UBT dwa tysiące lat temu u nas i na innych planetach?!

— A ile uratowała, powalając hordy zabójców?

— Nie mogę przyznać panu racji. To było nieodzowne w dawnych czasach i znamy to tylko z książek. Nie mogę… — Sol Sain umilkł, widząc, że komandor spiął się gwałtownie.

Pierwsze z lewej zielone oczko przygasło, zamigało dwa razy i znów równo zajaśniało. Skupiona twarz Gryfa Rifta ożywiła się, instynktownie zaciśnięte pięści rozluźniły się. Sol Sain odetchnął z ulgą. Obaj długo milczeli.

— Bardzo ją pan kocha, prawda, Rift? — spytał Sol, muskając lekko dłoń komendanta. — Nie pytam z ciekawości — dorzucił twardo — bo ja także…

— Kogo? — odparł nerwowo Rift.

— Czedi! — wyznał Sol i dostrzegając cień zdziwienia w oczach dowódcy, dorzucił: — Tak, mała Czedi, a nie wspaniała Ewiza!

Rift wciąż patrzył na pierwsze światełko, delikatnie bębniąc palcami w pobliżu przycisków, jakby walczył z pokusą nawiązania łączności ze stolicą Tormansa.

— Przeczucie klęski Rodis odgradza ją ode mnie, a za moimi plecami też się czai cień śmierci — powiedział Rift. Wstał, przeszedł się po kabinie, potem znowu przybliżył się do Sola z ledwie widocznym zakłopotaniem. — Jak w starej piosence: „Nie wiem, co czyha w mroku przede mną i boję się spojrzeć wstecz!”

— I pan, wyrzucając mi słabość, czyni takie wyznanie?

— Tak, ponieważ sam sobie też robię wyrzuty. I wybaczam.

— Lecz jeśli tamci ośmielą się…

— Powiedziałem jej, że zryję całą planetę na głębokość kilometra, by ją odnaleźć.

— I odmówiła?

— Oczywiście! „Rift, czy może pan zrobić coś takiego ludziom?” — zacytował, starając się naśladować karcącą i smutną intonację Faj Rodis. — „Nie podejmie pan nawet najmniejszych aktów przemocy…”

— A bezpośredni atak na „Ciemny Płomień”? — zapytał Sol Sain.

— To inna sprawa. Doświadczyli na sobie trzeciego prawa Newtona. Szkoda, że w tym społeczeństwie nie funkcjonuje ono przy indywidualnej przemocy. Ich życie byłoby wtedy prostsze i szczęśliwsze…

— Do tego potrzebna jest broń?!

— Właśnie!

— Ale jeśli mają ją wszyscy?

— Nie szkodzi. Każdy będzie wiedział, że ryzykuje głową i dziesięć razy pomyśli, zanim użyje przemocy. A jeżeli pomyśli, wątpię, by to zrobił.

Światełko po lewej zgasło na moment, znowu się zapaliło i zaczęło migotać.

Z uśmiechem ulgi Rift rzucił się do pulpitu i włączył system częstotliwości miejscowej. Mały pomocniczy ekran TWF rozjaśnił się natychmiast, czekając na sygnał. Gryf Rift zagłuszył na chwilę dźwiękową komunikację zewnętrzną, zwracając się do Sola: