Выбрать главу

— Zaniepokoiłem się, bo wydało mi się… ale przypomniałem sobie umowę z Faj. Miała się skontaktować ze mną podczas mojego dyżuru, jeśli będzie się chciała poradzić.

Sol Sain ruszył do wyjścia.

— Zostań! Nie oczekuję tych pięknych i miłych sekretów, jakie wciąż istnieją na naszej Ziemi — oznajmił ze smutkiem Rift.

Sol zatrzymał się niezdecydowany.

— Może będzie z nią Czedi — rzucił Gryf od niechcenia.

Inżynier matematyk wrócił na fotel.

Niedługo musieli czekać. Ekran zapłonął fioletowym blaskiem lamp gazowych z planety Jan-Jah. W centrum obrazu znajdował się niewielki kwadratowy ogród przy zwróconym w stronę gór pałacowym skrzydle. Gryf wiedział, że ten ogród został wydzielony dla ziemskich gości, toteż nie zdziwił się, widząc Faj w samym skafandrze. Obok niej szedł długobrody Tormansjanin, inżynier Tael, sądząc z opisu. Sol trącił lekko komandora, wskazując na dwa SDG, stojące w przeciwległych kątach ogrodu. „Ekranizowane do rozmowy w cztery oczy — domyślił się Rift. — Do czego więc jestem potrzebny?” Nie od razu otrzymał odpowiedź. Faj Rodis nie spoglądała w stronę gwiazdolotu i zachowywała się tak, jakby nie wiedziała, że nadajnik SDG został włączony.

Szła ze spuszczoną głową, słuchając w zadumie inżyniera. Mając niewielkie doświadczenie w rozmowach z mieszkańcami Jan-Jah, kosmonauci rozumieli tylko częściowo, co mówił. Wysoka trawa szeleściła na wietrze, trzęsły się dziko rosnące krzewy, a ciężkie dyski ciemnoczerwonych kwiatów kołysały się na sztywnych łodygach. Niewielki ogród przepełniony był niepokojem kruchego życia, wyczuwalnym nawet w niedostępnej dla wszelkich kosmicznych sił kabinie statku.

Ogród otoczony był kręgiem ciemności. Nocne oświetlenie funkcjonowało na Tormansie tylko w dużych miastach, ważnych węzłach komunikacyjnych i fabrykach. Na całej reszcie planety ciemność panowała pół doby. Niewielki i daleki księżyc Tormansa ledwie rozpraszał mrok. Nieliczne gwiazdy od strony galaktycznego bieguna podkreślały czerń nieba. Na drodze do centrum galaktyki słabo świeciła zbita gęstwa pyłu gwiezdnego, gasnąca powoli w kosmicznej otchłani.

Faj Rodis opowiadała teraz Tormansjaninowi o Wielkim Pierścieniu, który wspomagał ludność Ziemi już około półtora tysiąca lat, podtrzymując wiarę w potęgę rozumu i radość życia, odkrywający nieskończony kosmos, strzegący od ślepych zaułków na tej drodze. A teraz to, co dawniej było dostrzegalne na ekranach ziemskich stacji zewnętrznych, lecz zupełnie nieosiągalne, stało się bliskie dzięki odkryciu sekretu przestrzeni spiralnej i skonstruowaniu GPP.

— Nastała Era Podanych Rąk i dlatego jesteśmy tutaj — zakończyła Rodis. — Gdyby nie Wielki Pierścień, mogłyby minąć miliony lat, zanim znaleźlibyśmy się nawzajem, dwie planety zasiedlone przez Ziemian.

— Przez Ziemian! — zawołał wstrząśnięty inżynier.

— Czyżby pan o tym nie wiedział? — odparła sposępniała Rodis. Uważając Taela za bliskiego współpracownika Rady Czterech, sądziła, że znana mu jest tajemnica trzech gwiazdolotów, ukrywana w pałacowych podziemiach. Inżynier Hontello Tollo Frael okazał się pierwszym z trójimiennych Tormansjan, który poznał sekret Rady.

Tael poruszał bezdźwięcznie wargami, usiłując coś powiedzieć.

Rodis przyłożyła dłonie do jego skroni i tamten odetchnął z ulgą.

— Złamałam obietnicę daną waszemu władcy, bo nie podejrzewałam, że główny dysponent informacji nie zna podstaw historii planety.

— Jak widzę, nie rozumie pani do końca, jaka przepaść dzieli nas, zwykłych ludzi od tych, co są na szczycie i tych, co im służą.

— Taka, jak między „dży”, długo żyjącymi, a „kży”, krótko żyjącymi, którzy nie otrzymują wykształcenia i są zobowiązani szybko umrzeć?

— Większa. „Kży” mogą uzupełniać wiedzę samodzielnie i zrównać się z nami w pojmowaniu świata, lecz my nigdy niczego się nie dowiemy bez specjalnego pozwolenia.

— I nie wie pan, że transmisje z Wielkiego Pierścienia docierają czasem tutaj, na planetę Jan-Jah?

— Niemożliwe!

Faj Rodis uśmiechnęła się lekko, wspomniawszy bibliotekę w Instytucie Ustroju Społecznego.

Mile ujęty zainteresowaniem Ziemian „żmijowaty” dyrektor prowadził ich przez ogromną salę z mnogością kolumn i występów z rzeźbionego kamienia i pozłoconego drzewa, pokrytych reliefami. Żmije podobne do kwiatów lub kwiaty do żmij, ten natrętny motyw przewijał się wszędzie, na gzymsach pod sufitem, balustradach balkonów, kapitelach i podstawach filarów. Wąskie okna oddzielały od siebie szafy z książkami, tworząc plątaninę cieni na kamiennej posadzce, a szklane kopuły w powale oświetlały umieszczone wysoko rzeźby zwierząt, muszli i ludzi w maskach wykrzywionych szaleństwem lub gniewem. Na środkowej osi długiej hali stały na dziwacznych miedzianych podstawach niebieskie globusy, oddzielone od siebie pstrokatymi mapami. Ziemianom wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że tak dokładnego obrazu innych światów nie mogły dać żadne teleskopy. Stąd wniosek, że Tormansjanie niekiedy przechwytywali transmisje z Wielkiego Pierścienia.

Nieborak inżynier wciąż patrzył na Faj zdumionym wzrokiem.

„Oczy idealisty”, pomyślała, porównując je z rozbieganymi oczkami „żmijowatych” lub ostrym, natarczywym wzrokiem liliowych strażników. Zrobiła umówiony znak.

Gryf Rift uruchomił dwustronną łączność.

— Może pan się przywitać z naszymi braćmi w gwiazdolocie, Taelu — powiedziała Faj, wskazując na hologramy Rifta i Saina. — Proszę tylko mówić powoli. Nie mają dostatecznej praktyki w mówieniu językiem Jan-Jah.

Kosmonautom spodobał się pierwszy Tormansjanin, który nie taił w zanadrzu złych zamiarów.

Faj odeszła powoli wzdłuż kwietnej kurtyny, pozwalając Taelowi samemu porozmawiać z jej przyjaciółmi.

— Czy możecie zasypać przepaść naszej niewiedzy? Możecie pokazać nam Ziemię i planety z innych układów oraz największe osiągnięcia ich cywilizacji? — dopytywał się wzruszony inżynier.

— Wszystko, co sami wiemy! — zapewnił go Rift. — Ale we wszechświecie wciąż jest masa zjawisk, wobec których jesteśmy bezradni, jak dzieci niepotrafiące czytać.

— Chcielibyśmy poznać choć dziesiątą część waszej wiedzy — z uśmiechem rzekł Tormansjanin. — Mówię „my”, ponieważ na planecie Jan-Jah jest wielu ludzi bardziej zasługujących na poznanie was, niż ja! Tylko jak to zrobić? Do pałacu nie mają wstępu.

— Możemy pokazać filmy i rozmawiać choćby z tysiącem ludzi wokół gwiazdolotu — oznajmił Gryf Rift.

— I zapewnić im bezpieczeństwo — dodał Sol Sain.

Zaczęli rozważać ten pomysł. Rodis nie brała w tym udziału. Gryf zerkał na jej czarną postać stojącą opodal przy jakiejś dziwacznie powykrzywianej rzeźbie u rozwidlenia parkowych alejek.

— Największy problem tkwi jak zwykle nie w technice, lecz w ludziach — podjął po chwili Gryf. — Okazuje się, że nie umiecie ocenić struktury psychicznej drugiego człowieka po wyglądzie zewnętrznym.

— Przewidzieliśmy to, mówiąc o wskaźniku wrogości — przypomniał Sol.

— Dopóki go nie mamy, jaki sens mają takie przewidywania!

Faj Rodis podeszła do nich i powiedziała:

— Dopóki nie stworzymy takiego psycho-indykatora, musimy to wziąć na siebie. Ewiza, Wir i ja, najlepiej przygotowani psychicznie, będziemy selekcjonować znajomych i przyjaciół Taela. W ten sposób zbierzemy pierwsze audytorium.

Kiedy w kabinie gwiazdolotu znikł obraz ogrodu, Sol Sain powiedział: