Выбрать главу

— To wszystko przypomina baśń o Jolancie, tylko odwrotnie.

— Odwrotnie? — nie zrozumiał Rift.

— Pamięta pan baśń o ślepej dziewczynie, niewiedzącej, że jest ślepa, dopóki nie zjawił się u niej rycerz? Mamy tu wszystko: zakazany ogród, zaślepionego niewiedzą człowieka i rycerza z szerokiego świata, tyle że w kobiecej postaci. Nawet ma zbroję…

Gryf uśmiechnął się cierpko, bębniąc cicho palcami po pulpicie.

— Wciąż aktualne pozostaje pytanie: czy wiedza daje szczęście, czy też lepsza kompletna niewiedza, życie zgodne z naturą, proste, bez mędrkowania?

— A gdzie widział pan proste życie, Rift? Chyba tylko w baśni. Dla myślącego człowieka od wieków jedynym wyjściem było poznanie konieczności i przezwyciężenie jej, zniszczenie inferna. Druga droga mogła tylko prowadzić do wytępienia wolnej myśli, masakrowania rozumnych i sprowadzenia człowieka do poziomu bydlęcia. Jedyny wybór: w dół ku niewolnictwu albo do góry w nieustannym twórczym trudzie poznania.

— Masz rację, Sol. Ale jak im pomóc?

— Wiedzą. Tylko wiedzący mogą wybierać swoją drogę. Tylko oni mogą stworzyć system społeczeństwa opiekuńczego, chroniącego przed kłamstwem i dyktaturą. Mamy przed oczami rezultaty niewiedzy. Znajdujemy się na zrujnowanej planecie, gdzie struktura społeczna dopuszcza kształcenie tylko dla dwudziestu procent mieszkańców, reszcie zaś zachwala się urok wczesnej śmierci. Szkoda słów, zamknę się na parę dni i pomyślę nad indykatorem. Proszę przekazać plik z informacjami Mencie Kor.

Sol Sain wyszedł. Długa noc tormansjańska ciągnęła się niemiłosiernie. Gryf Rift zastanawiał się: czy nie było naszym zamiarem pomóc mieszkańcom Tormansa, dokonać ryzykownej i zakazanej ingerencji w cudze życie, gdy nie pojmujący jego praw przedstawiciele wyższej cywilizacji czynili straszne szkody w procesach normalnego historycznego rozwoju? Mieszkańcy niektórych planet wyrazili taką ingerencję w legendach o posłańcach Szatana, duchach zła i ciemności.

Rift przechadzał się po kabinie, zerkając niespokojnie na siedem zielonych światełek, jakby oczekując od nich odpowiedzi. Chciał się naradzić z Faj Rodis, ale nie zdążył. Sama skontaktowała ich z Tormansjaninem niższego rzędu. Wybrała dogodny moment rozmowy, dzięki któremu jasny się stał dla Ziemian karygodny niedobór informacji.

Każdy człowiek ma niezaprzeczalne prawo do wiedzy i piękna. Nie naruszą rozwoju historycznego, naprawiając zerwane nici! Przeciwnie, naprostują złe drogi tego procesu i przywrócą normalny kierunek. Wielkim szczęściem jest uratować choćby jednego człowieka, ale jeszcze większym udatnie dopomóc całej planecie!

W całkowitej ciszy nocnej statku przywidział się komandorowi głos Faj Rodi, przytakującej twardo i jasno: „Tak, drogi Gryfie, tak!”

Nea Holli, Olla Dez, Gryf Rift i Diw Simbel stali w lekkich awaryjnych skafandrach na kopule gwiazdolotu. Wysoko nad nimi biały balon, turkoczący słabo turbiną uniezależniającą go od podmuchów wiatru, błyskał lustrami peryskopu elektronicznego. Diw Simbel mógł obserwować okolicę w najdrobniejszych szczegółach. Pilot podniósł rękę, a wtedy obrócił szeroko rozstawione obiektywy dalekosiężnego stereo-teleskopu w kierunku strefy przejściowej. Wszyscy Ziemianie, kolejno zaglądając w okular dalmierza, pochwalili wybór inżyniera pilota.

Wśród jałowych zwałów brunatnej gleby, wdzierających się między żółte przybrzeżne wydmy, znajdowała się kolista dolina, odgraniczona wyraźnie od reszty otoczenia warstwami skał piaskowca. Od strony gwiazdolotu odznaczała się na krawędzi niewielka wyrwa, wyżłobiona zapewne przez wiatr. Od strony nadmorskich wydm porastały ją gęste zarośla.

— Idealne miejsce! — rzekł zadowolony Simbel. — Otoczymy je polem ochronnym na dwóch krańcach kotliny i od strony morza w kierunku bieguna północnego. Widzowie będą przypływać nocą i przechodzić pod osłoną krzaków do doliny.

— A latarnia morska? — spytał Gryf Rift.

— Niepotrzebna — odparła Olla Dez. — Żeby stworzyć pole ochronne, musimy ustawić wieżyczkę, która będzie służyć odbiorcom TWF w promieniu kilometra od „Ciemnego Płomienia”. Postawimy maszt ze szczelinowym promieniowaniem ultrafioletowym i wyposażymy płynących w goniometry luminescencyjne.

Obserwujący gwiazdolot strażnicy ujrzeli, że biały balon spływa w dół i po chwili potwór z nieznanych kosmicznych głębin zaryczał. Dwa potężne sygnały oznaczały wezwanie dowódcy straży.

Spieszący ku niemu oficer od razu zrozumiał, że stojący na kopule Ziemianie zamierzają robić coś na zewnątrz statku. W zrytej wąwozami okolicy nie było żywej duszy, mimo to komendant nadał sygnał alarmowy. Wokół gwiazdolotu uniosły się chmury pyłu i dymu, zasłaniając niby kurtyną nadmorskie wydmy. Kiedy dym się rozwiał, Tormansjanie ujrzeli prostą drogę, przebitą w gęstwinie krzewów, przez rozpadliny, a kończącą się na wzniesieniu, gdzie rosły rzadko drzewa z obwisłymi, kolczastymi gałęziami. Oficer postanowił zameldować dowództwu o nieoczekiwanej aktywności Ziemian. Nim zdążył się połączyć przez radiotelefon z Zarządem Oczu Rady, z trzewi „Ciemnego Płomienia” wypełzło jakieś urządzenie, podobne do niskiego, pionowo ustawionego cylindra, które mocno się kołysząc ruszyło po dopiero co przebitej drodze. Kilka minut później cylinder dotarł do wyznaczonego punktu i zawirował, wyrównując kamieniste podłoże. Kręcił się coraz szybciej i prędko zaczął rosnąć ku górze, wydobywając z każdym obrotem kolejną spiralną listwę z białego metalu. Nim oficer złożył meldunek, spomiędzy drzew wykwitła błyszcząca wieża, podobna do rozciągniętej sprężyny, uwieńczonej cienkim drążkiem z sześcianem na czubku.

Nikt nie wychodził z gwiazdolotu, a wieżyczka sterczała nieruchomo. Nad pustynnym pobrzeżem zapadła cisza. Tormansjanie postanowili nie podejmować żadnych działań.

Tego wieczoru „Ciemny Płomień” przekazał Faj Rodis mapę okolicy i plan zaimprowizowanego teatru. Rodis ostrzegła, że władca Tormansa przypomniał jej o tanecznym „współzawodnictwie”. Olla Dez obiecała przygotować swój występ w ciągu doby.

Nawet Sol Sain opuścił swą samotnię, gdy włączono wielki ekran gwiazdolotu.

W pałacu Coama cztery SDG wyświetliły hologram przestronnej kabiny statku, w niej zaś, za pomocą dwustronnej łączności, pałacową Salę Perłową.

Znakomita tancerka Gae Od Timfift wystąpiła ze swoim partnerem, barczystym, niewysokim, o zaciętym, męskim obliczu. Wykonali bardzo skomplikowany, pełen akrobatycznych piruetów i skoków taniec, symbolizujący walkę płci. Tancerka miała na sobie krótką tunikę z cienkich wstążek. Ciężkie bransolety spinały okowami lewą rękę. Na szyi błyszczała kolia przypominająca obrożę. Kobieta padała wczepiona w partnera i rozkładała się przed nim na podłodze. W uroczej bezsilności wiła się na boku, prostując rękę i nogę z błagalnym spojrzeniem. Pokornie podając drugą rękę partnerowi, zgięła kolano, gotowa podnieść się na jego życzenie. Było to jawne odzwierciedlenie władzy mężczyzny i kobiecej słabości, a zarazem jej niebezpiecznej mocy.

Uroda i talent wykonawców, lekkość i wyrazistość trudnych układów, namiętne, wyzywające gesty artystki, której ciało ledwie skrywały rozkołysane wstęgi, zrobiły wrażenie nawet na władcach Tormansa. Czojo Czagas, siedzący obok Faj Rodis, nie zważając na ponurą minę małżonki, pochylił się w stronę Ziemianki z protekcjonalnym uśmieszkiem.

— Mieszkańcy planety Jan-Jah są urodziwi i umieją wyrażać poprzez sztukę najdelikatniejsze uczucia.

— Niewątpliwie! — zgodziła się Faj. — Tym bardziej dla nas interesujące, że na Ziemi brakuje męskich tancerzy.

— Jak to? Nie tańczycie we dwoje?