Выбрать главу

— Bardzo często tańczymy! Mam na myśli specjalne solowe występy największych artystów. Tylko kobieta zdolna jest wyrazić swoim ciałem wszelkie wzruszenia, udręki i pragnienia, nurtujące człowieka w poszukiwaniu piękna. Wszystkie dramaty rywalizacji, zranionego ego, czy zniewolenia kobiet należą u nas do przeszłości.

— Co więc wyrażacie tańcem?

— Nasz taniec zamienia się w magię, falującą, tajemniczą i nieuchwytną, a zarazem realnie odczuwalną.

Czojo Czagas wzruszył ramionami.

— Faj niepotrzebnie się stara dobrać wyrażenia tylko w przybliżeniu odpowiadające naszym — szepnęła Menta Kor za plecami Diwa Simbela.

— Zapewne Olla nie zyska uznania — oceniła Nea Holli — po tym, jak ujrzeliśmy poniżenie i przemoc wobec tutejszej kobiety.

Muzyka popłynęła jak bystra rzeka z licznymi pluśnięciami i nawrotami. Po chwili ucichła, zmieniając się w inną, bardziej powolną i smutną, jak gdyby niskie dźwięki wydobywały się ze spokojnej, lustrzanej, przezroczystej głębiny.

W odpowiedzi na nią, w głębi zaimprowizowanej sceny, podzielonej na dwie połowy, czarną i białą, pojawiła się naga Olla Dez. Lekki szmer rozszedł się po sali pałacu Coama, przygłuszony ostrymi, mocnymi akordami, na które złociste ciało Olli reagowało nieprzerwanym ciągiem poruszeń. Melodia wciąż się zmieniała, stając się niemal groźna, kiedy tancerka znajdowała się po czarnej stronie sceny, po czym kontynuowała taniec na tle srebrzystobiałej tkaniny. Poruszająca harmonia, niewyobrażalna wręcz zgodność tańca z muzyką, rytmem i grą światłocienia porywała, jakby wiodła na skraj przepaści, gdzie mógłby się spełnić niesamowicie piękny sen.

Przejęci poezją nieznanego tańca, Tormansjanie uderzali dłońmi o poręcze foteli, ze zdziwieniem wzruszali ramionami, nawet szeptali między sobą.

Z wolna pogasły światła. Olla Dez zniknęła w czarnej połówce sceny.

— Spodziewałam się czegoś takiego! — krzyknęła Jantre Jahah i całe otoczenie zaczęło jej potakiwać.

Czojo Czagas spiorunował ją wzrokiem, odchylił się na oparcie fotela i rzekł w nieokreśloną przestrzeń:

— Jest coś nieludzkiego i niedopuszczalnego w takiej publicznej manifestacji silnych uczuć, a także niebezpiecznego, ponieważ owa kobieta jest w tym bardzo dobra.

Faj Rodis zauważyła, jak poczerwieniały policzki Czedi siedzącej w pobliżu. Dziewczyna spojrzała na nią błagalnie, jakby nakazując: „Niech pani coś zrobi!”

„Tępota nigdy nie powinna triumfować, bo skutki tego zawsze są opłakane”, mignęła w jej głowie złota myśl z jakiegoś podręcznika. Wstała zdecydowanie, przywołując do siebie Ewizę Tanet.

— Teraz my zatańczymy — oznajmiła spokojnie, jakby był to ustalony punkt programu. Uradowana Czedi klasnęła w dłonie.

— Jak dla mnie wystarczy! — stwierdziła jadowicie Jantre, opuszczając salę.

Za nią poszło posłusznie jeszcze pięć zaproszonych do pałacu Tormansjanek. Czojo Czagas usadowił się wygodniej w fotelu, pozostali mężczyźni uznali więc, że mogą zostać. Ziemianie obserwujący wszystko z gwiazdolotu zauważyli, że kobiety wraz z żoną władcy nie wyszły naprawdę, tylko skryły się za szarosrebrnymi draperiami.

Faj Rodis i Ewiza Tanet zniknęły na parę minut, po czym zjawiły się w samych skafandrach, każda z przyczepionym do dłoni ośmiokątnym kryształem z zapisem dźwięku. Dwie kobiety, jedna w barwie kruczego skrzydła, druga srebrno-zielona jak wierzbowy liść, stanęły obok siebie, unosząc dłonie z kryształami. W sali załomotał niezwykły rytm, pełen zmiennych, lżejszych i mocniejszych uderzeń. Taniec rozpoczęły szybkie ruchy wyciągniętych przed siebie rąk i kołysanie biodrami do taktu.

Od owych rąk z dłońmi odwróconymi wnętrzem do dołu spłynęły na widzów fale zniewalającej mocy. Poddając się monotonnej melodii, Ewiza i Rodis opuściły ręce, przywierając nimi do ciał z dłoniami odstawionymi na boki. Zaczęły obracać się równo i powoli, spoglądając dziko i władczo na widzów spod ściągniętych brwi. Potem zawirowały wściekle, unosząc ręce. Uderzenia niewidzialnych instrumentów rezonowały w sercach tormansjańskich mężczyzn. Ewiza i Faj zastygły. Zaciśnięte usta rozwarły się, ukazując idealne zęby, a ich błyszczące oczy śmiały się zwycięsko. Triumfalnie, przeciągle zaśpiewały starą irańską pieśń: „Pijana i zakochana, księżycem osrebrzona, jedwabiem ledwie okryta, czarką wina cię wita… Śmiały zapał w jej oczach, smutek w grymasie ust!” Gromki huk instrumentów rozsypał się teraz w delikatną, chichotliwą kaskadę, zapierając widzom dech w piersiach. Nieruchome posągi z czarnego i zielonego metalu znowu ożyły. Nie ruszając się z miejsca, reagowały na muzykę falowaniem wszystkich niesamowicie posłusznych mięśni. Jak woda muskana wiatrem ożywały kolejno, jakby mimowolnie, ręce i ramiona, brzuchy i biodra. Te krótkie porywy zlały się w jeden potok, zamieniając ciała Ewizy i Rodis w coś nieuchwytnego, a zarazem nieodparcie pociągającego. Muzyka umilkła.

— Ha! — zawołały, opuszczając dłonie.

Ku zgrozie ukrytych za kotarami niewiast, Czojo Czagas i pozostali członkowie Rady Czterech pod hipnotycznym wpływem muzyki pochylili się wprzód, wywalając języki, ale teraz wrócili do poprzedniej pozycji, jak gdyby nic nie zaszło i z entuzjazmem zabębnili dłońmi w podłokietniki, co było tutaj najwyższą formą aplauzu.

Faj i Ewiza wybiegły.

— Jak tak można! — rzekła z dezaprobatą Olla Dez, obserwująca uważnie szalony taniec.

— Ależ to było wspaniałe! Tormansjanie są jak rażeni gromem! — zripostował Diw Simbel.

Rzeczywiście, widzowie w pałacu Coama wyglądali na mocno wstrząśniętych, a kobiety, które wróciły tymczasem na swoje miejsca, siedziały cicho, jakby przytłoczone. Jednakże, kiedy Faj Rodis i Ewiza Tanet znowu się pojawiły, przywitano je gwałtownymi uderzeniami w poręcze i pochwalnymi okrzykami.

Rodis zwróciła się do towarzyszy w gwiazdolocie, sygnalizując mignięciami palców, że rozładowały się baterie robotów i wyłączyła SDG. Olla Dez również przerwała transmisję z „Ciemnego Płomienia” i powiedziała:

— Rodis zachowuje się czasem jak uczennica trzeciego cyklu.

— Obie były naprawdę fantastyczne! — zaprotestował Gryf Rift. — Nie porównuję ich z tobą. Jesteś boginią tańca, ale tylko na Ziemi.

— Bez wątpienia zostałam tu pokonana — zgodziła się Olla. — Rodis i Ewiza umiejętnie wykorzystały oddziaływanie rytmu na podświadomość. Wspólny rytmiczny śpiew i wirowanie uważano w dawnych czasach za magię służącą zawładnięciu ludźmi, tak samo jak wojenne marsze czy grupowe ćwiczenia joginów. Tantryczne „czerwone orgie” w klasztorach buddyjskich, misteria na cześć bogów miłości i płodności w świątyniach helleńskich, fenickich i rzymskich, tańce życia w Egipcie i Afryce Północnej, „czarodziejskie” pląsy hinduskie, indonezyjskie i polinezyjskie, oddziaływały w przed wiekami na mężczyzn nie tylko erotycznie, ale też hipnotycznie. Znacznie później psycholodzy odkryli związki wrażeń wzrokowych, wiodących dla człowieka w odczuwaniu piękna ściśle spojonego z erotyką w drodze naturalnej selekcji ulepszania gatunku przez setki tysiące lat. Gibkość i muzykalność ciała kobiecego nie bez powodu przyrównywano do tańczącego węża. Będąc historykiem, Faj Rodis wyzyskała wszystkie własności hipnotyczne pradawnych tańców i efekt okazał się nieodparty, kiedy jednak zdążyła nauczyć tego Ewizę?

— Dlatego nie należy obwiniać Rodis o lekkomyślne i nieprzemyślane działania. Ten taniec widocznie przygotowywała od dawna, by wykazać nasze bliskie pokrewieństwo z Tormansjanami — orzekł z przekonaniem Gryf Rift.

Poza murem Ogrodów Coama, na podgórzu rósł niewielki zagajnik, którego drzewa do tego stopnia przypominały ziemskie kryptomerie, że nawet z oddali wyzwalały w sercu Rodis przypływy tęsknoty za własną planetą. Takie drzewa rosły wokół jej szkoły pierwszego cyklu. Pierwszy cykl był najtrudniejszym okresem dzieciństwa. Zamiast swobody i bezpieczeństwa cyklu zerowego nastawała pora surowej odpowiedzialności za własne postępki. Malutka Faj często uciekała w cień kryptomerii, żeby się wypłakać.