Выбрать главу

Podobnie teraz Faj, przechadzając się poza pałacem z inżynierem Taelem, podbiegła do drzewa i przytuliła się do pnia, próbując wychwycić znajomą woń smoły i nagrzanej słońcem kory. Skafander blokował jednak wszelkie naturalne cielesne odczucia, drzewo zaś pachniało jedynie kurzem.

Poczucie beznadziei, zapomniane od czasu doświadczeń infernalnych, ścisnęło pierś Rodis i kobieta spuściła głowę, by Ewiza i Wir nie odczytali na jej twarzy nostalgii. Znajome drzewo okazało się złudzeniem. Ile jeszcze miała przeżyć podobnych złudzeń, zwłaszcza dotyczących ludzi, podobnych zewnętrznie do Ziemian, lecz tak odmiennych duchowo!

Inżynier Tael przedstawił Ziemianom pod różnymi pretekstami około setki swoich znajomych i współpracowników. Nie bacząc na zadziwiającą jednorodność grupy, goście z Ziemi postanowili wyłonić z niej trzydzieści osób. Tak duży odsiew początkowo zaskoczył Taela. Ziemianie wyjaśnili, że wyeliminowali nie tylko oczywistych nosicieli zła lub skrywających w sercu zawiść wywołaną kompleksem niższości, ale także i tych, których dążenie do wiedzy i duchowej swobody nie było dostatecznie silne i nie wyrastało ponad przeciętność niewyszkolonego umysłu.

W ciągu ośmiu dni zebrało się wystarczająco dużo ludzi, by rozpocząć seanse. Ku zdziwieniu Ziemian byli to wyłącznie „dży”: technolodzy, uczeni, artyści. Faj Rodis zażądała, by zaproszono też młodych „kży”. Inżynier Tael speszył się tym.

— Nie mają dostatecznej wiedzy i prawie się z nimi nie stykamy. Nie znam takich, co zasługują na zaufanie… A przede wszystkim, na co im to?

— Próżno traciłam na pana czas — stwierdziła surowo Faj — skoro do tej pory pan nie zrozumiał, że przyszłość będzie należała do wszystkich lub do nikogo.

— Ucisk klasowy jest u nich gorszy, niż w naszym feudalizmie! — zawołała Czedi. — To raczej niewolnictwo!

Tormansjanin spurpurowiał, wargi mu zadrżały i skierował na Rodis błagalne spojrzenie swoich fanatycznych oczu, tak pełnych psiego oddania, że Czedi poczuła się nieswojo.

— Istotnie, klasy ludzi wykształconych i niewykształconych są u nas wyraźnie oddzielone od siebie. Wybiera się ich jednak według realnych możliwości umysłu ze wszystkich nowo narodzonych dzieci. Ludzie „kży” są absolutnie szczęśliwi!

— Niewątpliwie tak samo, jak „dży”. Pracujecie w grupie, tworzycie i dokonujecie odkryć. Czemu służą jednak wasze poszukiwania i udręki duchowe? Widzę, że za mało jeszcze osiągnęliśmy. To mój błąd! Zajmiemy się teraz na spacerach dialektyką historyczną.

Lęk na granicy zupełnej rozpaczy nie znikał z oblicza Taela.

„Oczekuje bezlitosnej kary za każdą pomyłkę — domyśliła się Czedi. — Widocznie to tutejszy sposób postępowania z ludźmi”.

Bez względu na wszystkie przeszkody pokaz filmów zaczął się po szesnastu dniach.

W nagrzanej słońcem dolince, gdzie kępki suchej trawy były jedynymi oznakami życia, pojawił się bliski, łudząco realny obraz Ziemi.

Gryf Rift i Olla Dez posłużyli się krawędzią pola ochronnego jako wewnętrzną płaszczyzną ekranu i stworzyli pod urwiskiem wielką scenę.

Dla mieszkańców planety Jan-Jah wszystko było niezwykłe: ukradkowe pływanie na nadmuchanych pontonach po ciemnym morzu, nagłe pojawienie się świetlistych znaków na goniometrze, wysyłanych przez niewidoczną, ultrafioletową latarnię morską, lądowanie między przybrzeżnymi krzewami, podejście pod górę z orientacją na rozmytą, jaśniejącą plamę gwiezdnego skupiska, odszukanie dwóch niewysokich drzew, między którymi znajdowało się wejście na zakazany teren, niesamowite, przyćmione światło, wydobywające się nie wiedzieć skąd, rozproszone po dnie kotliny, w której bruzdach zasiedli przejęci widzowie. Bardzo się to różniło od monotonnego życia Jan-Jah, wypełnionego otępiającą, jednorodną pracą i prymitywnymi rozrywkami, tworząc wyjątkową atmosferę dla duchowych uniesień.

Wnet w nieprzeniknionej ciemności pola ochronnego pojawiła się okrągła sala gwiazdolotu, z której sześcioro Ziemian powitało gości w ich ojczystej mowie. Przybysze z dalekiego świata wydali się Tormansjanom bardzo urodziwi, ale podobni do siebie. Mężczyźni byli wysocy, o ostro zarysowanych, poważnych i surowych obliczach. Kobiety miały idealnie regularne kontury, jednakowo proste nosy, kwadratowe podbródki, gęste czupryny i wydawały się także silne. Dopiero kiedy oczy przywykły do tego ogólnego podobieństwa, mieszkańcy Jan-Jah zaczęli dostrzegać indywidualne cechy Ziemian.

Jedna z kosmonautek, najprawdopodobniej Olla Dez, wyjaśniła pokrótce tematykę stereo-filmu i kabina gwiazdolotu zniknęła.

Przed oczami Tormansjan pojawiło się niewiarygodnie przezroczyste morze o niebieskich wodach. Czyste plaże, pełne czarnego, różowego i czerwonego piachu mieniły się na tle fal w słonecznych odblaskach. Wspaniałe nadbrzeża były jednak prawie bezludne, w odróżnieniu od zatłoczonych kąpielisk na Tormansie. Ludzie zjawiali się na tych plażach o różnych porach, pływali, nurkowali, potem odjeżdżali w odkrytych wagonach kolejek wąskotorowych, kursujących wzdłuż brzegu.

Najbardziej poruszyła mieszkańców Jan-Jah gigantyczna Droga Spiralna. Zbliżenie ogromnego pociągu wyzwoliło w nich pierwotny lęk.

Parki tropikalne, rozciągające się na nieobjętych wzrokiem przestrzeniach i bezkresne pola bajecznej pszenicy oraz ogromnej kukurydzy tak ostro kontrastowały z ubogimi, skarlałymi lasami i uprawami bobu na Tormansie, że Gryf Rift postanowił nie pokazywać więcej bogactwa rodzimej planety, by nie ranić uczuć gości.

Automatyczne wytwórnie syntetycznego mięsa, mleka, tłuszczu, roślinnego żółtka, ikry i cukru, jak gdyby nie miały żadnego związku z polami, sadami drzew owocowych i stadami zwierząt hodowlanych. Płaskie, przezroczyste czasze baterii słonecznych dostarczały białka do ogromnych podziemnych urządzeń, gdzie w niezmiennej temperaturze cyrkulowały nieprzerwanie strumienie aminokwasów. Szerokie wieże cukrowni buczały tajemniczo, jak przytłumione dźwięki odległej nawałnicy. Kolosalne dawki otaczającego powietrza wsysane były do ich pojemników, by ograniczyć poziom tlenku węgla, nagromadzonego przez tysiące lat gospodarki rabunkowej. Najpiękniejsze były śnieżnobiałe kolumnady fabryk syntetycznego żółtka, migoczące na obrzeżach lasów cedrowych. Zobaczywszy techniczny rozmach produkcji pożywienia Tormansjanie pojęli, dlaczego na Ziemi tak mało jest mlekodajnych krów i antylop, czemu nie ma rzeźnego bydła, kurzych farm ani stawów rybnych.

— Kiedy przestała istnieć konieczność zabijania dla zdobycia pożywienia, ludzkość zrobiła ostatni krok od konieczności ku prawdziwej wolności. Było to niemożliwe, dopóki nie nauczyliśmy się zastępować zwierzęce białko roślinnym. Zamiast hodowli krów mamy wytwórnie syntetycznego mleka i mięsa — wyjaśnił Gryf Rift.

— Dlaczego u nas nie ma do dziś czegoś takiego? — dopytywali się Tormansjanie.

— Wasza biologia poszła w innym kierunku lub została przytłoczona innymi gałęziami wiedzy, mniej istotnymi dla ludzkiego rozwoju. Sytuacja znana też z ziemskiej historii…

— Doszliście do wniosku, że nie można osiągnąć wysokiego poziomu kultury, zabijając dla jedzenia?

— Tak!

— Ale zwierzęta przydatne są także do eksperymentów naukowych.

— Nie! Należy poszukać innej drogi, niż okrutne tortury. Świat jest niewyobrażalnie złożony i znajdziecie w końcu odmienny sposób na odkrycie jego istoty.