Выбрать главу

Odkąd GPP zaczęły regularnie kursować między Ziemią a Epsilonem, pokonując odległość stu osiemdziesięciu parseków w siedemdziesiąt dni, na Ziemi, zwłaszcza wśród młodzieży, pojawiła się fascynacja pięknem owych ludzi.

Okazało się jednak, że związki między Ziemianami i urodziwymi Tukanami skazane są na bezpłodność, co przyniosło niemało rozczarowań. Potężne instytuty biologii obu planet skupiły wysiłki na pokonaniu tej nieoczekiwanej przeszkody. Nikt nie wątpił, że ten trudny problem zostanie wkrótce rozwiązany i połączenie dwóch ras, generalnie pokrewnych, choć różnego pochodzenia, ulepszy ludzki gatunek.

Ludzie przesiedleni na planetę Zielonego Słońca, żyli tam wiele wieków, lecz promieniowanie słoneczne nadało ich skórze odcień jasnoliliowy i mocno odróżniali się zewnętrznie od smagłych Ziemian, znacznie bardziej niż przybysze od żółtawych mieszkańców Jan-Jah. Jednakże sposób życia pionierów ziemskiej ludzkości na Arhenarze niczym nie różnił się od rodzimego, co dawało Tormansjanom nadzieję na sojusz z potężną Ziemią. Przyjazne i życzliwe zachowanie kosmonautów wobec gości również ją umacniało. Choć Ziemianie wydawali im się chłodni i z lekka wyobcowani, Tormansjanie rozumieli dzielącą ich różnicę gustów i zainteresowań. Ci otwarci i szczerzy ludzie nawet na chwilę nie dawali odczuć swojej przewagi, a mieszkańcy Jan-Jah czuli się wśród nich jak w gronie bliskich krewnych.

Audytorium, złożone z wykształconych i rozumnych „dży”, szybko pojęło, że sojusz Ziemi z Jan-Jah oznaczałby przede wszystkim krach ustroju oligarchicznego, upadek systemu „dży”— „kży” i filozofii wczesnej śmierci. Taka struktura nie mogła wydobyć planety z jej obecnego nędznego bytowania. System zapewniał największe przywileje tylko rządzącej elicie. Choć suma zalet takiego systemu była, rzecz jasna, nikła w porównaniu z jasnym i zdrowym życiem w ziemskim ustroju komunistycznym, oligarchowie nie mogli w żadnym wypadku z nich zrezygnować. Dlatego też pierwszy pokaz ziemskich stereo-filmów wywołał u rządzących poczucie zagrożenia. Zrozumieli, że sama istota ziemskiej egzystencji godzi w ustrój Tormansa, zaprzeczając rzekomo jedynie słusznej drodze, obranej przez przywódców i totalnie kwestionując niepohamowane samochwalstwo, jakie rozsiewali demagogiczni propagandziści na usługach Rady Czterech.

Urządzenie zaimprowizowanego amfiteatru w pobliżu ziemskiego gwiazdolotu, do którego zakazano podchodzić, stanowiło z punktu widzenia władców Jan-Jah zdradę stanu, którą należało ukarać. Tormansjanie byli jednak gotowi na wszystko, byle tylko zobaczyć filmy z „Ciemnego Płomienia”. Ziemianie nieustannie jednak troskali się o swoich widzów. Detektor rozpoznawania ludzkich biorytmów, nazywany przez Sola Saina DPA lub też projektorem jaźni psychicznej, nie był jeszcze w pełni gotowy. Wciąż mógł popełniać omyłki w przypadku umiejętnego maskowania uczuć.

Sytuację uratowała Nea Holli, pomagając Solowi w konstruowaniu DPA. To właśnie ona zauważyła wzrost witaminy K w biorytmach wszystkich Tormansjan szczerze i otwarcie poszukujących wiedzy. Każda wątpliwość, niedowierzanie lub skrywana silna emocja powodowały jej nieuchronny spadek.

Ustawili więc w przejściu między drzewami pole pomocnicze, przepuszczające jedynie ludzi o odpowiednim poziomie K i odrzucającym wszystkich pozostałych. Tormansjanie zyskali w ten sposób dodatkową gwarancję bezpieczeństwa.

W ciągu trzech tygodni Olla Dez urządziła osiemnaście seansów dla paru tysięcy mieszkańców Jan-Jah. Podczas jednej z ostatnich prezentacji miejscowy uczony z tytułem „wiedzącej żmii”, o nieprawdopodobnych w mowie Ziemian imionach Czadmo Sonte Taztot, wyraził wątpliwość na temat wspólnego pochodzenia ludzi obu planet.

— Człowiek Jan-Jah jest zły z samej swej istoty — oznajmił — która pochodzi od przodków opierających swój byt na zabijaniu, zawiści i przebiegłości. Dlatego wszelkie wysiłki dobrych ludzi rozbijały się tutaj o mur dzikości, strachu i nieufności. Skoro ludzkość na Ziemi osiągnęła takie wyżyny, musi oczywiście pochodzić od innych przodków z lepszymi duchowymi zadatkami.

Olla Dez zastanowiła się, skonsultowała z Riftem i Sainem, po czym wydobyła „gwiazdkę” z filmami o przeszłości. Nie były to typowe filmy dokumentalne, raczej wypady w różne epoki historyczne odtworzone na podstawie danych archiwalnych, pamiętników i zbiorów archeologicznych.

Oniemiali z wrażenia Tormansjanie ujrzeli straszliwą nędzę, ponure bytowanie w przeludnionych miastach i publiczne „dyskusje”, gdy słowa rozumnej przestrogi ginęły w ryku otumanionych mas. Wobec wielkich osiągnięć nauki, sztuki, rozumu i wyobraźni, przeciętny człowiek tamtych czasów mocno odczuwał swoją niepełnowartościowość. Psychiczne kompleksy niższości i niewiary w siebie wywoływały agresywne żądze wybicia się za wszelką cenę.

Ziemscy psycholodzy przewidzieli konieczność pojawienia się wydumanych, kalekich, wykoślawionych form sztuki z całą gamą odmian: od nieudolnych prób abstrakcyjnego wyrażania niewyrażalnego do psychopatycznego mnożenia obrazków i słowotoków w utworach literackich. Człowiek ginący w zdziczałej masie, niezdyscyplinowanej i nie znającej dróg samokształcenia, starał się uciec od niezrozumiałych problemów społecznych i życia prywatnego. Niezbędne były do tego narkotyki, z których najbardziej popularny był alkohol, hałaśliwa muzyka, puste, jałowe zabawy i masowe igrzyska, nieustanna konsumpcja tandety. Rozmnażanie w epoce ERŚ nie było niczym ograniczone w imię rywalizacji narodów, hegemonii wojennej jednej nacji nad drugą. Dla odmiany na Tormansie, gdzie nie było już konfliktów wojennych, rozmnażanie było kontrolowane tylko w jednym celu, mianowicie dla odsiewu pięciu procent ludzi nadających się do kształcenia, bez których stanęłaby machina cywilizacji.

Niektórzy ziemscy naukowcy zrozpaczeni skalą narastających niebezpieczeństw i wynaturzeń kapitalistycznego rozwoju wzywali, aby przerzucić wszystkie wysiłki na produkcję sztucznego pożywienia i innych syntetycznych towarów, uważając, że wszystkie problemy spowodowane są niedostatkiem dóbr materialnych. Zwracali uwagę na globalne zniszczenie środowiska naturalnego, przypominając, że człowiek pierwotny był myśliwym i zbieraczem, a nie rolnikiem.

„Naszym prawnukom — pisał jeden z nich — dzisiejsze lęki i problemy wydadzą się majakiem ciemnego umysłu. Powinniśmy odkryć na nowo w nas samych dawno zapomniane wartości i odtworzyć pradawne piękno naszej Błękitnej Planety”.

W każdym razie nawet najbardziej zagorzali eskapiści oprzytomnieli, gdy Ziemianie podjęli pierwsze kolosalne nakłady na podróże kosmiczne i zrozumieli trudności związane z lotami międzygwiezdnymi oraz zagospodarowaniem wymarłych planet Układu Słonecznego. Wówczas znowu zwrócili się w stronę Ziemi, wnioskując, że skoro jeszcze długo ma być domem ludzkości, należy o nią zadbać i uratować przed całkowitą zagładą.

— Wielka jest Ziemia! — zakrzyknął Czadmo Sonte Taztot. — To całkiem nam bliskie, ale jak tego dokonaliście?

— Droga była trudna i skomplikowana — odpowiedział Sol Sain — i mógł ją ogarnąć tylko kolektywny rozum całej planety. Nie organizowanie z góry życia nieświadomych mas, lecz wspólne planowanie na podstawie prawidłowego przyswajania rzetelnych informacji. Wobec gęstości zaludnienia na Ziemi wszystko to stało się możliwe dopiero dzięki wynalezieniu maszyn myślących, czyli komputerów. Z ich pomocą mogliśmy dokonać odpowiedniej selekcji ludzkiego materiału. Codzienna walka o zdrowie potomstwa i czystość percepcji rozpoczęła się, kiedy postawiliśmy lekarzy i nauczycieli wyżej od innych ziemskich profesji. Wprowadziliśmy kształcenie dialektyczne. Z jednej strony poddane surowej dyscyplinie i kolektywne, z drugiej subtelnie zindywidualizowane. Ludzie zrozumieli, że nie wolno im cofać się na szczeblu osiągniętego już poziomu wykształcenia, wiedzy, zdrowia, cokolwiek by się nie działo. Wciąż trzeba dążyć wyżej, dalej, do przodu, nawet za cenę poważnych wyrzeczeń materialnych.