Выбрать главу

Inżynier Tael stał znieruchomiały przed Rodis. Znajomy dla niej wyraz skarconego dzieciaka tym silniej wystąpił na jego twarzy. Faj Rodis poczuła, że należy pocieszyć Tormansjanina i jego przyjaciół, wzmocnić ich niewyszkoloną psychikę.

— Być może potrzebny jest wam pewien rodzaj broni, służący wytępieniu możliwości śledzenia, donosów i prześladowań. To IKP, pulsacyjny inhibitor krótkiej pamięci. Wykonamy na statku parę dziesiątków IKP, ale nie powinniście puszczać ich w obieg dopóki nie powielicie ich w setkach tysięcy egzemplarzy.

— Nie rozumiem przeznaczenia IKP — rzekł głucho Tael.

— Słyszał pan o dwóch rodzajach pamięci? Funkcjonują one w mózgu za pomocą różnych systemów mechanizmów molekularnych. Pozbawiając człowieka długiej pamięci, uczynicie z niego idiotę. Usuwając zaś krótką pamięć, wszystkie niedawno otrzymane wiadomości i wpojone stereotypy, obezwładniacie najniebezpieczniejszego wroga, nie ujmując możliwości podejmowania jakichkolwiek działań.

— Również wcześniejszych?

— Również, lecz będzie musiał uczyć się wszystkiego od nowa, podobnie jak jego nauczyciele.

— Ależ to wspaniale! Jeśli to broń niewielkich rozmiarów…

— Jest zminiaturyzowana, niewiele większa od obrączki, jakie kiedyś noszono na palcach. Można go będzie zespolić z maleńkim detektorem DPA rozpoznającym cudzą psychikę.

Tael porywczo chwycił dłoń Faj Rodis i padając na kolana, przywarł ustami do koniuszków jej palców. Rodis wzdrygnęła się, czując, że ten archaiczny gest oddania nie jest wcale dla niej tak niemiły, jak wcześniej sądziła.

8. Trzy kręgi śmierci

Statek umocowany na dwóch płatach nośnych w kształcie cygar sunął po morskiej gładzi. Wielkie rozlewisko oceanu równikowego nie bez przyczyny nosiło nazwę Morza Lustrzanego. Położone w paśmie umiarkowanego klimatu, bliżej tylnego bieguna, było prawie zawsze spokojne. Brak wpadających doń wielkich rzek sprawił, że wody pozostawały dziewiczo czyste, ciemne w głębi, lecz oślepiająco błyszczące w czerwonych promieniach tormansjańskiego słońca.

Gen Atal zachwycał się grą barw za rufą, a Tiwisa Henako i Tor Lik napawali się niezwykłą czystością wód.

W trójkątnym rogu kajuty przy drążkach sterowniczych siedzieli dwaj Tormansjanie w liliowych uniformach, bez przerwy patrzący przed siebie i tylko od czasu do czasu porozumiewający się krzykliwymi monosylabami.

Trzymali kurs na urwisko beczułkowatej góry. Jej ciemnoszarą kamienną bryłę pokrywały, niczym układ krwionośny, niezliczone rozwidlenia żyłek czerwonego minerału.

Z lewej strony skały brzeg był umocniony kamiennymi płytami. Za nadbrzeżem widoczna była dość chaotyczna zabudowa. Opuszczone miasto Czendin-Tot znajdowało się w pobliżu leśnego rezerwatu, ostatniego na planecie Jan-Jah. Dawniej był to teren „obrońców natury”, ludzi nie akceptujących powszechnej urbanizacji i przesiedlonych ze stref o niezdrowym klimacie. Nadmierna populacja ludności planety wymusiła też w końcu zabudowę rezerwatów. „Obrońcy natury” roztopili się w masie mieszkańców miast. Jednakże niewielka część dziewiczych puszcz ocalała przed niszczycielską działalnością szesnastu miliardów ludności Tormansa. Najprawdopodobniej stało się tak przez przypadek. Kryzys demograficzny nastąpił wcześniej, nim wycięto ostatnie lasy. Mnóstwo miast wymarło i te, które znajdowały się w mniej sprzyjających strefach klimatycznych, pozostały niezamieszkane.

Brzeg się przybliżał. Ziemianie chcieli wejść na dach kajuty, zmieniając się na mostku kapitańskim, lecz sterujący sprzeciwili się energicznie. Mówili bardzo szybko, z akcentem mieszkańców tylnej półkuli, połykając spółgłoski. Ziemianie, przyzwyczajeni do wyraźnej wymowy spikerów radiowych i telewizyjnych oraz powolnej, namaszczonej mowy urzędników, z trudem rozumieli swych towarzyszy. W końcu wyjaśniło się, że w Morzu Lustrzanym żyją lamie. Te wszystkożerne potwory chwytają długimi szczypcami każdą żywą istotę na pokładzie i wciągają w toń. Ich liczba jest niezmierzona.

— Zdumiewająca analogia z ziemskimi morzami — powiedziała Tiwisa. — Kiedy w Erze Rozbicia Świata wytępiono kaszaloty, rozmnożyły się gigantyczne głowonogi, z którymi trzeba było prowadzić prawdziwą wojnę. W ogóle unicestwienie jakiegokolwiek gatunku niechybnie naruszało trwającą miliony lat równowagę przyrody. Mocy selektywnej tendencji każdej zagłady, którą nazywamy dziś Strzałą Arymana, podlegały rośliny i zwierzęta przeważnie piękne i same w sobie ciekawe, lecz gorzej przystosowane do zmieniających się warunków życia, ustępując miejsca silniejszym i bardziej bezwzględnym. Te ostatnie rozmnażały się wówczas błyskawicznie i zalewały falami swojej biomasy ogromne obszary. Prawo przewagi szkodników tam, gdzie człowiek okalecza przyrodę, odczuli na własnej skórze także Tormansjanie. Jaka szkoda, że w tej pięknej kryształowo czystej wodzie żyją takie paskudztwa! Chętnie bym się w niej wykąpała, gdyby nie skafander — zakończyła.

— Nie zauważyłaś charakterystycznej prawidłowości dla całego Tormansa? — zapytał Tor Lik. — We wszystkich uroczych miejscach, budowlach, nawet w ludziach czai się zło.

— Mój drogi Afi — odparła Tiwisa, używając pieszczotliwego ziemskiego przezwiska astrofizyków, mierzwiąc czuprynę Tora — nadszedł czas, abyś wrócił do gwiazdolotu. Coraz mocniej cię zżera nostalgia…

— Masz rację. Zstąpiłem na tę ogołoconą planetę jak do uschłego lasu, z którego nie ma wyjścia!

— Czy rzeczywiście cała ta planeta została zniszczona przez ludzi? — wtrącił Gen Atal, wspominając nieprzebrane bogactwa Ziemi.

— Zasoby każdej planety są ograniczone — wyjaśnił Tor. — Nie można ciągle brać, niczego w zamian nie dając. Uzupełnić ubytki można tylko w drodze właściwego zagospodarowania planety. W innym wypadku następuje, jak kiedyś u nas na Ziemi, nieuchronne wyginięcie odwiecznych form życia, wyczerpanie nagromadzonych przez miliony stuleci źródeł energii, co skazuje przyszłe pokolenia na nędzę i ubóstwo. Znajdujemy się na planecie, którą ogołociły nie tylko wojny, ale też bezrozumne, królicze rozmnażanie. Eksploatując bogactwa naturalne, myśleli tylko o zyskach, nie zważając na szkody, jakie wyrządzą też człowiekowi.