Выбрать главу

— Widzieliśmy mnóstwo smutnych obrazów — podjęła Tiwisa. — Wybita zwierzyna, ptactwo, odłowione całkowicie ryby, małże, nawet wodorosty. Wszystko zostało wyjedzone w kryzysowym Wieku Głodu. Pogoń za obfitością dóbr i wynikająca z niej nieplanowa, masowa tandetna produkcja zatruła rzeki, jeziora i morza. Rzeki wyschły z powodu totalnego wyeksploatowania lasów i wyparowania zbiorników elektrowni wodnych, w ślad za nimi zaś nastąpiło zamulenie i zasolenie jezior. Prawie nigdzie słodka woda nie dostarcza pożywienia. Ledwie starcza jej na zaspokajanie potrzeb mieszkańców tej nieszczęsnej planety. Na jej całkowite odsolenie nie wystarcza energii. Brak tutaj dużych czap lodowcowych na biegunach, nie ma więc zapasów niesłonego lodu. A hodowla… Widzieliście ich bydło? Biologicznie rzecz biorąc, są to, wypasane przez biblijne plemiona, kozy, które wyjadły całą roślinność na brzegach Morza Śródziemnego.

— Czy jednak rozumieją, co sami narobili? — spytał Gen Atal. — Rozmawialiście z naukowcami w instytutach biologii?

— Myślę, że rozumieją, ale ich biologia jest archaiczna i sprowadza się przede wszystkim do selekcji, anatomii praktycznej, fizjologii i jej medycznym odgałęzieniom. Nie zdążyli nawet porządnie zbadać miejscowej fauny, nim wyginęła. Została utracona na zawsze.

— „Na zawsze”! Jakże często słyszę tutaj to nieznośne dla człowieka słowo! — rzekł Tor Lik i zadumany zapatrzył się w morze.

Kryształowa woda przed nimi pofałdowała się. Początkowo Ziemianom zdawało się, że zaplątali się w wodorosty, lecz ze wzburzonej fali wynurzyły się ogromne szczypce sinozielonej barwy. Unosiły się na wysokości czterech metrów nad powierzchnią morza, obracając się i machając na wszystkie strony rozwartymi, czerwonymi końcami.

Statek zrobił nagły zwrot, który zarzucił Ziemian na ścianę kajuty i sprawił, że lewy płat uniósł się nad wodą. Silniki zahuczały i potwór zniknął za wzbierającą falą.

Tormansjanie zaczęli się sprzeczać po cichu i zwyciężył w tej wymianie zdań sternik wskazujący na coś obok kamiennego brzegu.

— Nie przybijemy wprost do portu — wyjaśnił pasażerom drugi Tormansjanin. — Przystań jest bardzo głęboka i mogą w niej grasować lamie. Nikt jeszcze nie widział ich tak blisko miasta. Z boku jest płycizna, gdzie lamie nie mogą pływać i tam zacumujemy. Trzeba będzie tylko podejść dłuższą drogą.

— Nie boimy się odległości — odparła z uśmiechem Tiwisa.

— Ani tego paskudztwa — podchwycił Tor Lik. — Nasze SDG wypłoszą je lub unicestwią!

— Aż się wyczerpią baterie — zaoponowała Tiwisa. — Choć Gen przywiózł nowe, długa droga przed nami.

— Tiwisa ma rację. Ostrzegali nas przed niebezpieczeństwem. W dodatku pod wodą zużywa się dwa razy tyle energii — przyznał Tor, unosząc obie dłonie w geście poddania.

Statek wpłynął na skłon płycizny. Sternicy pozwolili pasażerom wyjść na pokład. W ciężkim, nieruchomym powietrzu wyczuwało się obecność tlenku azotu, jakby tutejszą przyrodą rządziły nienaturalne procesy chemiczne. Zdumiewająco równe dno okazało się zgęstniałym, zielonkawym mułem. Za rufą kłębiły się chmury zmąconego osadu.

— I tu chciałaś się kąpać, Tiwiso? — rzekł Gen Atal, wskazując na dno. — Ugrzęzłabyś w tym wraz z głową.

Silniki ryknęły, a wokół statku morze zakipiało. Sternik zgrabnie osadził statek na przybrzeżnym wale z piasku i drobnych otoczaków. Ziemianie bez trudu przemieścili się na brzeg po szerokim trapie w towarzystwie nieodłącznych robotów.

— Kiedy mamy wrócić? — spytał zdyszany sternik.

— Nie musicie — odparł Tor i dwaj marynarze odetchnęli z nieukrywaną ulgą. — Pójdziemy w głąb lądu, przejdziemy przez górski grzbiet w stronę równika, aby zejść na równinę Men-Zin — kontynuował astrofizyk, sprawdzając trasę na mapie — a stamtąd nas zabierze samolot.

— I zwiedzimy największe wymarłe miasto tylnej półkuli, Kin-Nan-Te — dorzuciła Twisa.

— Kin-Nan-Te! — zawołał sternik i zamilkł.

Kolega szturchnął go w bok, jednocześnie kłaniając się Ziemianom i życząc im „drogi żmii: niezłomnej i nieustępliwej”.

Marynarze zawrócili statek, który sfrunął z płycizny i wypłynął na pełne morze.

Pozostawieni samym sobie, Ziemianie zrzucili odzież, zwinęli ją w małe węzełki i przytroczyli do SDG. Potem trzy różnokolorowe postacie, ciemnogranatowa, malachitowo-zielona i brązowo-złota, ruszyły równym krokiem wzdłuż brzegu w stronę owalnego placu na przystani. Opuszczone miasto Czendin-Tot powitało ich męczącym widokiem domów, szkół, byłych miejsc rozrywki i szpitali, o charakterystycznej, niedbałej i pospiesznej zabudowie z epoki przeludnienia. Dziwny zwyczaj umieszczania budynków różnego przeznaczenia w stłoczonych kwartałach powodował ograniczenie ruchu dla dzieci, chorych i starców, gdyż hamował hałaśliwy transport na wąskich, podobnych do kanałów ulicach. Wszystko to Tiwisa i Tor widzieli już w „żywych” miastach.

W niepozornych, równolegle stawianych budynkach z jednakowymi otworami okiennymi nie było niczego tajemniczego, co zwykle pociąga w opuszczonych miastach. Ziemianie starali się przejść jak najszybciej ponure, zapylone ulice. Zastygłe w dusznym powietrzu powykrzywiane szkielety drzew rozsypywały się przy najlżejszym dotknięciu. Tor z ciekawości zajrzał do budynku, który przyciągnął jego uwagę kolorową framugą wejścia. Przerdzewiałe umocnienia płyt cementu ledwie utrzymywały stropy. Lik zdecydował się wejść do środka. Płynnie powyginane kontury wnętrza wyraźnie różniły się monotonnych prostokątów większości budynków. Przeszedł przez półokrągły hol, zawalony szczątkami mebli do okrągłej sali, przypominającej na pierwszy rzut oka ziemską. Przyjrzawszy się bliżej, stwierdził, że ściany są pokryte gładkimi płytkami dunitu i piroksenitu, minerałów głęboko zakorzenionych w fundamentach skorupy ziemskiej, jak widać i tutaj zalegających w niższych warstwach skorupy Tormansa. Jakby podkreślając tę zbieżność, dwa najbliższe, walcowate fryzy prześwitywały czerwienią spod warstwy kurzu. Tor Lik rozpoznał w nich bogato rozwinięte eklogity.

— Gdzie jesteś, Torze? — zapytała głośno Tiwisa, wchodząc za nim.

— Ciii! Wyjdź stąd, budynek ledwie się trzyma.

— Co ciekawego znalazłeś w tej zakurzonej sali?

— Została wykonana ze skał głębinowych Tormansa — odpowiedział Tor, wychodząc na ulicę — i przypomina podobną w górskim muzeum na Uralu. Wewnętrzny skład planety, jak można się było spodziewać, podobny jest do ziemskiego. Następstwem tego jest niemal identyczna grawitacja i charakter procesów geologicznych.

Za miastem rozpościerała się naga równina, wznosząca się nieznacznie ku górom. Gdzieś daleko w rozedrganym upale majaczyły czarne plamy. Dzięki stereo-teleskopowi mogli zobaczyć, że są to pierwsze żywe drzewa.

Troje Ziemian kroczyło z uporem krętą, żwirową ścieżką, przypominającą koryto rzeki. Toczące się po niej całymi wiekami koła ciężkich wozów wtłoczyły nawierzchnię drogi w miękką glebę. Gen Atal zatrzymał się nagle, tak gwałtownie, że towarzyszący mu SDG zarył w glebę krótkimi łapkami, wznosząc tuman pyłu.

— Spójrzcie, idziemy przez cmentarz! — zawołał inżynier broni, wskazując bezkresne pole niewysokich wzgórków. Tu i ówdzie sterczały resztki ogrodzeń i płyt cementu zamiast nagrobków.

— Dziwisz się, Gen? — odparł Tor Lik. — Zresztą, przyjechałeś prosto z Ogrodów Coama. Wokół każdego większego miasta podobne cmentarzyska ciągną się całymi kilometrami. Pochodzą z czasów przeludnienia, kiedy niedostatek paliwa zmusił ludzi do zrezygnowania z kremacji i powrotu do starych sposobów pochówku. Gigantyczne cmentarze są jaskrawym dowodem katastrofalnego braku fosforu, jaki nastąpił na tej planecie. Skoro Tormans jest tak podobny w swym składzie elementarnym do Ziemi, tutejsze zasoby fosforu musiały być również ograniczone. Tormansjanie nie tylko zmarnowali fosfor obecny w odpadkach, wyrzucanych do oceanu, skąd go nie mogła pozyskać ich uboga energetyka. Zaprzepaścili go także w trylionach kości, zakopanych na tych pustyniach, wykluczając z obiegu planety, nie zdając sobie sprawy, że wszystkie procesy wstrzymujące entropię nie są możliwe bez udziału fosforu.