Выбрать главу

Pożegnał się i pobiegł do wyjścia, starając się zachować do końca spokój godny Ziemianina.

Faj Rodis spojrzała za nim z przykrością i szybko zawołała:

— Proszę wrócić, muszę powiedzieć panu coś ważnego.

Zaprowadziła go do swego pokoju i starannie zamknęła drzwi. Zabuczał SDG. Włączywszy pole ochronne, opowiedziała mu o swojej rozmowie z Czojo Czagasem.

Tormansjanin słuchał jej z bladym uśmiechem, który u mieszkańców planety Jan-Jah maskował bezsilną gorycz.

— Powiedziała pani, że mam obowiązek donosić?

Rodis kiwnęła głową.

— To prawda! Donosiłem przez cały czas, nie mogłem inaczej.

— Dlaczego?

— Jeden dzień bez donosu i nie mógłbym już pani nigdy więcej zobaczyć.

— Co pan donosił?

— Och, to niebezpieczna gra. Mówić prawdę, która wam nie zaszkodzi, przemilczać ważne rzeczy, zmyślać półprawdy. Ma się do czynienia ze przemyślnymi wrogami, lecz politycznie spreparowana półprawda godzi przede wszystkim w nich samych.

— Dlaczego prowadzi pan taką grę?

— Jak to, dlaczego? A dziesiątki tysięcy ludzi Jan-Jah widzących komunistyczną Ziemię? A wiedza, jaką nas obdarzyliście? A radość obcowania z wami? Przypadł mi jeszcze szczęśliwszy los! Zobaczyć inne życie, tak bajecznie piękne, stać na granicy dwóch światów! Zrozumieć, uwierzyć i przekonać się o możliwości wyjścia dla ludu Jan-Jah!

— Wybacz mi, Taelu — z szacunkiem, jak do osoby starszej, powiedziała Rodis. — Wiem jeszcze tak mało i popełniam fatalne błędy…

— Co pani mówi, moja gwiazdo! — zawołał wstrząśnięty Tael, cofając się do drzwi.

Rodis chwyciła go mocno za rękę i posadziła na wielkiej kanapie, na której zazwyczaj zasiadali Ziemianie.

Inżyniera ogarnęło dziwne uczucie obcości. Jakby wszystko to działo się z kimś innym, a on sam był tylko postronnym obserwatorem spotkania mieszkańców różnych światów.

Faj wskoczyła na kanapę, podciągając nogi i obejmując odkryte kolana. Spojrzała teraz na inżyniera innym okiem, rozumiejąc, skąd wzięły się te głębokie zmarszczki, co poorały mu czoło; czemu tak boleśnie i ponuro marszczyły się brwi nad jasnymi i bystrymi oczami myśliciela; czemu głębokie bruzdy biegły od koniuszków nosa w dół policzków, mijając kąciki pełnych, zawsze zaciśniętych warg; czemu przedwczesna siwizna przyprószyła wąsy i bródkę.

Swoim zwyczajem położyła palce na dłoni inżyniera, nawiązując kontakt cielesny, pomagający wyczuć emocje człowieka, tak odmiennego w swoich zwyczajach i tak bliskiego w pragnieniach.

Tael patrzył smutnie zadumany. Nie po raz pierwszy pojawiło się odczucie kosmicznej przepaści, rozwierającej się za plecami Rodis i Tormansjanin zadrżał.

Faj silniej przycisnęła jego dłoń i cicho spytała:

— Bądź ze mną szczery, Taelu. Czym grożą ci, co stoją za pańskimi plecami i oczywiście każdego mieszkańca Jan-Jah?

— Zważają na przewinienia. Gdybym naruszył obowiązek donoszenia, czekałoby mnie wygnanie. Musiałbym wyjechać do jakiegoś dalekiego miasta, bo w stolicy nie dostałbym pracy.

— A gdyby się wydało, że wykorzystał pan kontakty z nami, żeby przekazywać swoim kolegom nasze informacje?

— Oskarżą mnie o zdradę stanu. Aresztują i będą torturować, abym wydał wspólników. Ich będą przesłuchiwać swoją drogą, aż wydadzą pozostałych i przy tym parę setek niewinnych, po prostu by uwolnić się od nieznośnych mąk. A potem zgładzą wszystkich.

Rodis zadrżała, choć wszystko to było jej dobrze znane. Teraz jednak nie rozgrywała się przed nią historia i nie były to przeżycia ludzi z zamierzchłych tysiącleci. Samo życie Tormansa w osobie inżyniera Taela spoglądało na nią z łagodnym smutkiem. Ten spokój był bardziej tragiczny, niż rozpaczliwy krzyk. Pokój ekranizowany przez cicho buczącego SDG wydał jej się wątłą tratwą na wrogim oceanie o dalekich, niedostępnych brzegach.

— Nie boję się ich — oświadczył Tael — choć nie dlatego, że wierzę we własną siłę. Nikt się nie może im oprzeć. To, co opowiadają legendy o ludziach niezłomnych jest albo kłamstwem, albo świadectwem niewystarczających umiejętności oprawców. Istnieją ludzie o niezwykłym heroizmie, ale jeśli są odpowiednio długo maltretowani, także się złamią, zamieniając się w obite, półżywe zwierzę, spełniające półprzytomnie rozkazy.

— Więc na co pan liczy?

— Na własną słabość. Oprawcy na początku dręczą człowieka fizycznie. Drugim etapem jest złamanie psychiki. Umrę w pierwszym etapie i nie dowiedzą się ode mnie niczego!

Faj Rodis wyprostowała się z westchnieniem. Tormansjanin nie mógł oderwać oczu od jej wysoko uniesionych piersi. Nieprzyzwoicie i bezwstydnie wedle moralności Jan-Jah, lecz kobieta z Ziemi odebrała spojrzenie inżyniera jako wyraz naturalnego męskiego popędu.

Pomyślała, że natura, bez względu na nieodłączne okrucieństwo procesu ewolucji, zawsze okazuje się bardziej humanitarna od człowieka. Człowiek, wymyślając pociski wbijające się głęboko w drugiego człowieka, strzały, kopie i kule, dziarsko wzbogacał infernalne udręki na Ziemi, odrzucając bojową taktykę drapieżnika, opartą na szoku pierwszego uderzenia, rozerwaniu ważniejszych narządów i bezbolesnej śmierci z wykrwawienia. Ludzkie ofiary zaczęły umierać w strasznych męczarniach spowodowanych wewnętrznym udręczeniem. Kiedy zaś osobnicy o skrzywionej psychice odkryli sadyzm, wynaleźli także piekielną technikę torturowania, wykorzystaną natychmiast w celach wojskowych i politycznych.

A oto dzieci Ziemi powróciły do podobnego świata, dawno startego z powierzchni ich planety!

Faj pogładziła dłonią włosy inżyniera.

— Posłuchaj, Taelu! Niech pan dalej ich informuje, przecież pan wie, że nie mamy sekretów. Zabierzemy pana na „Ciemny Płomień”, wyleczymy, wzmocnimy ciało i wyszkolimy psychikę. Dowie się pan, jak władać swoim ciałem i uczuciami, jak podporządkowywać sobie ludzi, jeśli pomoże to w pańskim dziele. Wróci pan tu jako inny człowiek. Wystarczą dwa, może trzy miesiące!

Tormansjanin wstał z kanapy, potrząsając zdecydowanie głową.

— Nie, Rodis — odparł, wymawiając jej nazwisko nietypowo dla Tormansjan miękko i czule. — Nie mogę stać się idealnie zdrowy wśród chorych ludzi mojej planety. Nie mogę, gdyż dobrze wiem, jak dużo sił i czasu trzeba poświęcać sobie, by się na takim poziomie utrzymać. Nie odziedziczyłem idealnego ciała po przodkach. Jakiekolwiek przybliżenie się do waszej mocy kosztuje tyle czasu i uwagi, że nie starczyłoby mi ich na znacznie ważniejsze rzeczy: dobroć, miłość, współczucie dla innych, co jest mym obowiązkiem. Mało jest dobra i miłości w naszym świecie! Mało ludzi utalentowanych i nie tracących przy tym owych darów na głupstwa w rodzaju kariery, bogactwa czy władzy. Urodziłem się słaby, lecz kochający ludzi i nie powinienem zboczyć z tej drogi. Dziękuję pani, Rodis!

Kobieta spoglądała milcząco na inżyniera, aż w końcu jej „gwiaździste” oczy przygasły, przykryte rzęsami.

— Dobrze, Taelu! Pańskie założenia są bardzo szlachetne. Nauczę pana, jak umrzeć w jednej chwili z własnej woli, nie używając niczego, oprócz wewnętrznych sił organizmu. Na przestrzeni wieków wszyscy tyrani szczególnie nienawidzili ludzi samowolnie uchodzących spod ich władzy nad życiem i śmiercią. Prawo rozporządzania czyjąś śmiercią i życiem było niezbywalnym atrybutem despoty. Ludzie wierzyli w taki fetyszyzm, podtrzymywany przez Kościół chrześcijański. W ciągu tysiącleci ziemskiej cywilizacji tacy ludzie nie osiągnęli niczego, prócz bolesnych sposobów samobójstwa, dostępnych również zwierzętom. Tylko hinduscy mędrcy zrozumieli dość wcześnie, że czyniąc człowieka panem własnej śmierci, wyswobadzają go od strachu przed życiem… — Rodis pomyślała chwilę i spytała: — Ale może przy waszym obowiązku „wczesnej śmierci” nie jest to tak istotne, jak dawniej na Ziemi?