— Bardzo ważne! — zawołał Tael. — „Łagodna śmierć” jest też całkowicie w rękach oligarchów i bez pozwolenia nikt nie może wejść do jej pałacu. A dla długo żyjących ich życie i śmierć całkowicie zależą od woli władców.
— Musi pan znaleźć czas — orzekła zdecydowanie Rodis. — Potrzebne będzie sporo ćwiczeń przy pańskim psychicznym niewyszkoleniu.
— Zbyt wiele!
— Nie da się tego przyswoić bez doświadczonego nauczyciela. Trzeba wiedzieć, jak zatrzymać serce w wybranym przez siebie momencie. Jeśli zwykły człowiek z Jan-Jah spróbuje zahamować działanie serca, nie dostarczając mu dopływu zasilającego je tlenu, natychmiast je rozerwie. Dlatego, aby zatrzymać serce trzeba wpierw uśpić mózg, lecz wówczas straci samokontrolę i „lekcja” zakończy się śmiercią. Moim zadaniem jest nauczyć pana, jak nie stracić samokontroli do ostatniego tchnienia.
— Jestem pani tak wdzięczny! — zawołał radośnie Tael. Śmiało pochwycił obie dłonie Rodis i pokrył je pocałunkami.
Wyswobodziła ręce i podniósłszy głowę Taela, sama go pocałowała.
— Nigdy nie przypuszczałam, że ofiaruję zakochanemu we mnie człowiekowi dar śmierci. Jak nieskończenie dziwne i smutne jest życie we władzy inferna!.. — Zauważywszy, że Tael spogląda na nią ze zdziwieniem, dorzuciła: — W jednej z dawnych ziemskich legend mówi się o bogini smutku, upajającej śmiertelników zatrutym winem.
— Pamiętam tę legendę i wiem teraz, że pozostała po naszych prawdziwych przodkach! Tylko u nas opowiada się, że to wino było z roślin wyrosłych na grobie miłości. U was także?
— Tak.
— I to była bogini smutku! A zatem do jutra! Dobrze?
Inżynier Tael sam wyłączył ekranizowanie i wyszedł, nie oglądając się, ostrożnie zamykając za sobą ciężkie, wysokie drzwi.
Faj Rodis położyła się na kanapie, opierając podbródek na splecionych dłoniach. Rozmyślała o swej podwójnej roli na planecie Jan-Jah. Przebiegły władca, czyniąc z niej tajną więźniarkę swego pałacu, odizolował ją tym samym pod mieszkańców planety. Jednocześnie dał jej niechcący możliwość wniknięcia w samą istotę władzy nad planetą, zanalizować bezpośrednio ustrój oligarchiczny, który trudno było pojąć człowiekowi z wyższego systemu komunistycznego bez osobistego doświadczenia. Osnowa oligarchii wydawała się zasadniczo prosta i praktykowana była dawniej na Ziemi w różnych formach, od despotycznych dyktatur w Asyrii, Rzymie, Mongolii i Azji Środkowej do ostatnich przejawów nacjonalizmu na kapitalistycznym Zachodzie, wiodących nieuchronnie do faszyzmu.
Kiedy jakaś grupa społeczna zaczyna przyznawać sobie wyłączną rację, prowadzi to zawsze do niszczenia jawnych wolnomyślicieli, czyli najinteligentniejszej części narodu. By zdławić wolność, oligarchowie zawsze starali się złamać wolę swoich poddanych, okaleczyć ich psychikę. Do urzeczywistnienia tego zadania próbowali wciągnąć uczonych. Na szczęście upadek nauk biologicznych na Tormansie nie pozwolił tego typu „uczonym” osiągnąć znaczących sukcesów w tych złowieszczych gałęziach biologii, które w niektórych ziemskich państwach przeobraziły w swoim czasie ich narody nieomal w tępe roboty, w ślepych wykonawców cudzej woli. Tutaj, na ubogiej planecie, środki łamania psychiki były równie ubogie: terror i głód plus całkowity rozdział nauki od doświadczenia. Duchowe wartości wiedzy i sztuki, gromadzone przez narody całymi tysiącleciami, zostały zaprzepaszczone. Zamiast nich wprowadzono pogoń za fałszywymi wartościami, za rzeczami, które były coraz gorsze w miarę upadku ekonomii, co konsekwentnie wynikało z psychicznego i moralnego upadku gatunku ludzkiego. Na Ziemi, z powodu różnorodności krajów i narodów, oligarchia nigdzie nie zdobyła tak absolutnej władzy jak na Tormansie. W każdej chwili i w każdym miejscu na planecie władcy mogli zrobić wszystko, co chcieli, wydając polecenie. Wyjaśnienie konieczności lub wytłumaczenie tego, co się stało, pozostawiano uczonym na usługach władzy. Władza absolutna często wpadała w ręce ludzi chorych psychicznie. W dawnych czasach na Ziemi ewidentni paranoicy z ich złowrogą energią i fanatyczną wiarą w swoją prawość zostawali politycznymi lub religijnymi przywódcami. W rezultacie wśród słabszych fizycznie zwiększała się liczba ludzi o psychice maniakalno-depresyjnej, której podstawę stanowił strach przed karą, damoklesowy miecz chronicznego lęku, by przypadkiem nie popełnić pomyłki, popełniając zakazany postępek.
Władcy Tormansa nie musieli się lękać sprzeciwu i dzięki temu byli, na szczęście, pozbawieni kompleksu paranoidalnego i manii prześladowczej, co bez wątpienia uratowało życie milionów ludzi.
„Och, te sny o złocistym niebie, o przystani skrzydlatych okrętów!” — wspomniała Rodis wiersz dawnego rosyjskiego poety. Najbardziej lubiła rosyjską poezję tamtych czasów za jej czystość i wierność człowiekowi. Sny spełniły się całkiem inaczej, niż to się marzyło poecie. Wraz z rozwojem cywilizacji technicznej coraz więcej ludzi było wyłączonych z aktywnego życia albo funkcjonowało w bardzo wąskiej strefie swej specjalizacji, niczego więcej nie wiedząc i nie umiejąc.
Aż do Ery Rozbicia Świata przeciętny człowiek na Ziemi był jednostką wszechstronnie rozwiniętą: mógł zbudować własnoręcznie dom lub statek, widział, jak obchodzić się z koniem i powozić, a jeśli trzeba było, walczyć z mieczem w dłoni w szeregach armii.
Później, gdy było coraz więcej ludzi, stali się nic nieznaczącymi dodatkami do swych wąskich i błahych profesji, biernymi pasażerami różnego rodzaju środków transportu.
Gdyby wyobrazić sobie ludzkość w formie piramidy, to im wyższy, tym bardziej spiczasty i odludny wierzchołek, zatrudniający grupę ludzi aktywnych i szersza podstawa. Jeśli wcześniej poszczególna jednostka była wszechstronna i silna, wraz z wzrostem piramid, tracąc ciekawość życia stawała się coraz słabsza i nieudolna. Wielu myślicieli ERŚ uważało brak życiowych zainteresowań za niebezpieczniejszy od wojny atomowej! Jaka by nie była elita warstw wyższych, coraz mocniej uciskała poddanych, pogłębiając inferno. Wobec takiej tendencji, cywilizacja wyrastająca z kapitalizmu technokratycznego musiała upaść. I upadła! Piramida hierarchiczna władzy na Tormansie objawiała się oczom Rodis jako stopniowo rozszerzająca się pryzma kolejnych warstw. Wspierała się na szerokiej „podstawie”, jakimi były miliardy „kży”, niewykształconych, niezdolnych, obdarzonych „szczęściem” śmierci za młodu.
„Nasi uczeni, zwłaszcza mój Kin Ruh, mieli całkowitą rację — pomyślała — gdy mówili o pomnożeniu inferna, przy braku możliwości wyrwania się z niższych warstw piramidy. Powinna zostać zburzona! Chociaż piramida jest najbardziej stabilną budowlą z wszystkich ludzkich gmachów! Utrącenie samego wierzchołka niczego nie zmienia: na miejsce obalonych zjawiają się nowi, wywodzący się z niższej warstwy. Trzeba zniszczyć samą podstawę piramidy, a do tego konieczne jest oświecenie „kży”.
Rodis wezwała „Ciemny Płomień”. Musiała się naradzić z Gryfem.
Rift pojawił się przed nią w, niestety nieprzekraczalnej, odległości trzech kroków, wyraźnie ucieszony nadprogramowym spotkaniem.
Opowiedziała mu o piramidzie i komandor zamyślił się.
— Tak, to jedyne wyjście. Zresztą, jest to klasyczna metoda wszelkich typowych rewolucji. Piramida rozpadnie się tylko wtedy, gdy w niższych klasach dojrzeją siły gotowe do zbudowania nowego społeczeństwa. Twój inżynier musi zrozumieć, że w tym celu niezbędny jest sojusz „dży” i „kży”. Inaczej Tormans nigdy nie wydobędzie się z inferna. Konflikt pomiędzy nimi jest głównym rdzeniem oligarchii. Nie mogą się obejść bez jednych i drugich, sami jednak egzystują dzięki ich antagonizmowi. Jedni i drudzy tak samo szamoczą się w solidnych klatkach, stworzonych wysiłkami obu klas społecznych. Im bardziej są sobie wrodzy, tym klatka się staje mocniejsza. Trzeba dać im nie tylko wiedzę, ale też broń.