Czojo Czagas pokręcił głową.
— To niemożliwe. Zbyt daleko zaszło skarlenie ludu Jan-Jah. Uszkodzenie genotypu spowodowało słabość fizyczną i doprowadziło do duchowego konformizmu. W naszych warunkach konieczna jest szybka wymiana pokoleń. Sama pani mówiła: im częściej rzucasz kostkami, tym większa szansa wygranej.
— Natura nie liczy się z ofiarami w drodze do celu. Mądry człowiek tak nie postępuje. — Faj Rodis wstała, widząc jałowość tej rozmowy.
— Więc pani odmawia? — spytał z ukrytą pogróżką.
— Oczywiście. Gdyby mogło to odmienić los ludności Jan-Jah, gotowa byłabym oddać własne dziecko, chociaż matce ciężko zostawić je w dalekim i obcym świecie. Nigdy jednak nie powołam na świat przyszłego władcy i nieszczęsnego ciemiężyciela.
Czagas podnosił się powoli, jakby zastanawiając się, co dalej robić.
— Do widzenia, panie przewodniczący! — rzekła Rodis, czytając mu w myślach. — Zawsze jestem gotowa omawiać z panem porównania naszych dwóch planet, doradzać i prezentować filmy. Dopóki moi towarzysze będą w mieście, dopóty będę tutaj. Pan nawet nie mógł się obejść bez zakładniczki. Proszę samemu osądzić poziom waszego państwa. Teraz zaś nie należy przedłużać tego, co zbędne!
Czojo odchylił się na kanapę i zaciągnął fajczanym dymem. Rodis odwróciła od niego plecami i podeszła do drzwi. Rozwiązanie szyfru zamka zajęło jej dwie minuty. Drzwi otworzyły się i kobieta poszła korytarzem do zielonego pokoju. Dwaj strażnicy nawet nie drgnęli, traktując ją jak powietrze.
Czagas patrzył za nią ze swej mrocznej alkowy. Niemal fizycznie czuł jej kroki. W lśniącym białym sari, pod którym wyraźnie rysowały się kształty jej ciała, wydała mu się nieosiągalna, siebie zaś ujrzał poniżonym i ośmieszonym. Wbrew sobie rzucił się do korytarza. Strażnicy zerwali się, wytrzeszczając przestraszone oczy, czym jeszcze bardziej rozzłościli władcę. Tłukł ich po pyskach tak długo, dopóki nie otrzeźwił go ból w zaciśniętych dłoniach. Opanowawszy się, wszedł do zielonego gabinetu, wciąż prześladowany przez obraz władczyni Ziemi. Siadł za stołem, podpierając głowę rękami. Odczuwał wokół siebie beznadziejną pustkę, która pojawia się zawsze, gdy z najbliższego otoczenia usunie się porządnych ludzi, niegodzących się z niesprawiedliwością. Nieunikniony jest wówczas proces zamieniania ich na miernoty i ciemniaków, gotowych pochwalać każdy postępek przywódcy. Doradcy, ochroniarze, wszystko to ludzka mierzwa. Ich wierność okupiona jest tylko dawanymi im ochłapami i przywilejami. Brak przyjaciół i duchowego oparcia, coraz bardziej postępująca obawa przed wrogim spiskiem.
Grabie terroru co jakiś czas przeczesywały masy „dży”, szeregi „żmijowatych” dostojników, uczonych i „oczu władcy”, pozostawiając niezatarte piętno lęku. Strach przed odpowiedzialnością pozbawiał ludzi inicjatywy. Bojaźń podjęcia ryzyka i związane z nią uzyskiwanie zezwolenia na wszelki wypadek, były głównymi zasadami życia. Stali się ludzką miazgą, podobni tym, co przetrwali katastrofę i nie są w stanie potem działać, jakby traumatyczne przeżycia sparaliżowały ich wolę i zdolność myślenia.
Czojo Czagas nienawidził swego otoczenia, ale nie potrafił znaleźć wyjścia ze ślepej uliczki, do jakiej zaprowadziła go kontynuacja starej polityki z czasów Mądrej Odmowy.
Walnął pięścią w stół. „A po co w ogóle szukać wyjścia? Całe to zamieszanie wywołali przedstawiciele dalekiej ludzkiej praojczyzny. Ziemia jest nieskończenie daleka w czasie i przestrzeni, a przez to nieosiągalna. Kiedy gwiazdolot odleci tam, skąd przybył, wszystko wróci do normy. Niech nie tracą bezpłodnie czasu i wynoszą się jak najszybciej! Dzisiaj rozmarzył się jak jakiś głupi „kży”, i to już nie pierwszy raz! Uroda… i jeszcze coś nieuchwytnego w tej wiedźmie łamie mu wolę… Dosyć! Jeszcze się namyślisz, zakładniczko! Należy wcisnąć guzik wzywający… ale na morskim cyplu wciąż stoi ten diabelski gwiazdolot, a jeszcze jeden ma przybyć z posiłkami… Odesłać ją do miasta? Wątpię, czy to rozsądne. Ze swym bystrym rozumem i szatańskim urokiem, może wielu namącić w głowach. Rozkażę Taelowi, by zawiózł ją do Skarbnicy Historii. Niech zaryje się w górach dokumentów, dopóki jej towarzysze nie zakończą wizytacji. Skarbnica znajduje się w dawnej świątyni, otoczonej ogrodami i wysokim murem, a „oczy władcy” wraz z Taelem zadbają o to, by nie opuściła wyznaczonego miejsca. A jeśli inżynier też podda się jej urokowi? Bzdura, jest zbyt żałosną miernotą, by mógł liczyć na to, że zostanie przyjacielem Rodis! Zresztą, będziemy śledzić oboje. Ktoś ją wcześniej nastraszył. Może właśnie Tael? Skoro zdecydowała się przerwać prezentacje filmowe, to znaczy, że Ziemianie w końcu zrozumieli, kto tu rządzi!”
Wyciągnął dłoń w stronę najbliższej szafki, nacisnął ukrytą sprężynę i wydobył z wysuniętej szufladki czarną, silnie pachnącą kulkę. Włożył ją do ust i zaczął żuć powoli, wpatrując się w głąb kryształowej kuli.
W tym samym czasie Faj Rodis spoglądała na siebie w lustrze z wyrazem niezadowolenia. Wyczuwała śledzące ją oczy. Zaczęło ją drażnić to bezustanne podpatrywanie. Włączyła ekranizację, pogładziwszy czarny korpus SDG, jakby był jedyną bliską i wierną istotą.
„Dość tej zabawy!” Strój magarani zniknął pod pokrywą dziewięcionoga. Faj wzięła jonowy prysznic, pozbywając się poczucia, jakby została skalana. Znowu włożyła wygodną sukienkę z krótką, szeroką spódniczką i z ulgą weszła na rusztowanie. Wziąwszy pędzel do ręki, przez parę minut wpatrywała się w kobiecą postać i stwierdziła, że jest bardzo niezadowolona ze swego dzieła.
Zadźwięczał sygnał wezwania z „Ciemnego Płomienia”.
— Jesteś zmęczona, Rodis? — spytał Gryf Rift.
— Nie. Po prostu zła na siebie. Wszystko mi się miesza. Niewłaściwie pojmuję tutejsze życie i robię błąd za błędem… Och, nie, nic poważnego — dorzuciła zaraz, dostrzegając trwogę na twarzach przyjaciół.
— A u nas wszystko idzie świetnie — stwierdziła Olla Dez. — Godzinę temu pierwszy raz wykąpaliśmy się w tormansjańskim morzu. Wyobraź sobie jednak, że wszyscy mamy dziwne odczucie dyskomfortu, nie wiadomo dlaczego.
— W końcu do tego doszłam — podjęła Nea Holli. — W tutejszym morzu skład i koncentracja soli jest inna, niż na Ziemi.
— To znaczy, że Tormansjanie także nie mogą cieszyć się morzem — stwierdziła Faj. — Przecież ich krew, tak jak nasza, zachowała skład wody ziemskiego Oceanu. Mają ziemskie morze we krwi i zapewne tęsknotę za nim…
Krótkie spotkanie skończyło się. Rodis, nie osiągnąwszy zwykłego wewnętrznego spokoju, znów wzięła się do malowania, wykańczając postać silnej i mądrej kobiety, symbolizującej Miarę. Kobieta pochylała się nad ludźmi z wyciągniętą ręką, gotowa podnieść pierwszego, który do niej dotrze. W jej twarzy była ta sama pewność zwycięstwa, co u Taela. Ujrzawszy niedawno nową wersję, inżynier powiedział Rodis, że Miara upodobniła się do niej.
Faj pracowała niemal całą noc, nie podejrzewając, jak szybko przyjdzie jej opuścić Ogrody Coama.
10. Strzała Arymana
Czedi Daan wciąż jeszcze nie przywykła do hałasu panującego w tormansjańskiej stolicy. Nieoczekiwane dźwięki przebijały się do jej maleńkiego pokoiku na czwartym piętrze domu w dolnej części Ośrodka Mądrości. Zbudowane z tandetnych materiałów nieszczelne ściany i sufity huczały od tupotu ludzi mieszkających piętro wyżej. Docierała też ostra, nieharmonijna muzyka. Czedi usiłowała zlokalizować, skąd dochodzi ten niestrojny szum i dlaczego ludzie tak hałasują, skoro wiedzą, że w tak fatalnie skonstruowanym budynku przeszkadzają sąsiadom. Cały dom rezonował, zewsząd raniły słuch stukoty, skrzypienia, gwizdy i pojękiwania rur kanalizacyjnych w cienkich ścianach.