Przeszły do pokoiku Czedi, nie zapalając światła, starannie zasłoniły okno i dopiero wtedy wyciągnęły spod łóżka srebrno-niebieskiego SDG. Po naciśnięciu dysku na bransolecie, dziewięcionóg włączył sygnał i bucząc wyprostował łapki. Casor lekko się wystraszyła, biorąc go za żywe stworzenie.
Kiedy promień ściągający ustawił się na właściwe współrzędne, okazało się, że Faj Rodis nie ma na miejscu. Zdenerwowana Czedi nie od razu zauważyła nieme sygnały biegnące po ścianie, na której zogniskowała SDG. W końcu dostrzegła łańcuch krążków i zrozumiała, że Rodis opuściła Ogrody Coama, zostawiając tam maleńki indykator, reagujący na promień SDG.
Zaniepokojona spróbowała wezwać Ewizę i Wira Norina. Dopiero po godzinie wreszcie pojawiła się na ekranie Ewiza, ubrana wieczorowo w mocno wydekoltowaną, opiętą suknię. Tkanina barwy ametystowej uwydatniała jej topazowe, szeroko rozstawione oczy i pąsowe wargi.
Tanet uspokoiła Czedi. Faj opuściła Ogrody Coama, by zamieszkać w starej Świątyni Czasu, znajdującej się w górnej części miasta i zamienionej w archiwum starych ksiąg. Ewiza mieszkała w pobliżu Głównego Szpitala i mogła bez problemu kontaktować się z Rodis. Czedi umówiła się z nią na spotkanie za cztery dni, kiedy zakończy się międzymiastowa konferencja lekarzy.
— Przyjdź z samego rana, Czedi — zaproponowała Ewiza. — Zjemy w szpitalnej stołówce. A w ogóle gdzie jadasz?
— Tam, gdzie dopadnie mnie głód podczas moich wędrówek po mieście, w pierwszej napotkanej jadłodajni.
— Najlepiej wybrać stałą jadłodajnię, tam gdzie najlepiej karmią.
— Wszędzie jest tak samo źle. „Kży” nie lubią pracować w stołówkach. Casor mówiła, że oni, jak to się nazywa… kradną. Biorą sobie to, co najlepsze.
— Dlaczego?
— Żeby zjeść samemu, dać rodzinie, zamienić na karty… pieniądze. Dlatego jedzenie jest niesmaczne!
— Wydaje mi się, że twoja przyjaciółka nie ma racji. Wiek Głodu tak przeraził Tormansjan, że starają się wytworzyć jak najwięcej pożywienia z każdego produktu, dodając różne niejadalne paskudztwa. Zanieczyszczają w ten sposób naturalne mleko, tłuszcze, pieczywo, a nawet wodę. Rzeczywiście, takie pożywienie nie może być smaczne, a czasami jest wręcz ohydne. Stąd biorą się liczne schorzenia wątroby i jelit.
— To dlatego woda jest tu taka niesmaczna. I rozlewają ją bez pożytku. Czy nie lepiej racjonować ją, ale uczynić smaczniejszą? — powiedziała Czedi.
— Tutaj na każdym kroku spotyka się rzeczy przeczące zdrowemu rozsądkowi. Wieczorem wszyscy włączają teleekrany, muzyka łomocze, specjalni chwalcy zrywają głos w przemówieniach, pokazują filmy i kroniki wydarzeń, mordercze igrzyska sportowe, a ludzie rozmawiają zupełnie o czymś innym, starając się przekrzyczeć głośniki.
Ewiza spojrzała pytająco na Czedi, lecz ta nie zdobyła się na wyjaśnienie.
Czy można było zrozumieć działania wynikające z potwornego egoizmu: agresję w kontaktach z otoczeniem, niedbałą mowę i pracę, pragnienie zatrucia i bez tego trudnego życia bliźniego? Kierowcy nieznośnych wozów ciężarowych na przykład, uważali za punkt honoru jeżdżenie nocą po ulicach z rykiem i grzechotem. I w tym wypadku zasada degradacji człowieczeństwa zamieniała ciężarówki w smrodliwe stwory, plujące trującym dymem i ogłuszające.
Nawet najprostsze narzędzia były na Tormansie zrobione bez najmniejszej troski o wygodę i nerwy robotnika i setek otaczających go ludzi. Czedi nie była w stanie ogarnąć straszliwego wizgu pił tarczowych, świdrów, morderczego łoskotu młotków i zgrzytania łopat. Trzeba było stworzyć specjalny zapis tych wszystkich dźwięków, dziwiąc się zarazem, że wszyscy Tormansjanie jeszcze nie ogłuchli i nie popadli w szaleństwo. Niepojęty dla Ziemian, nieludzki charakter maszyn wydawał się Tormansjanom zrozumiały, a co gorsza, normalny. Tak jak w ERŚ, na ołtarzu tandety ginęły najwyższe wartości człowieczeństwa: sam człowiek, jego zdrowie, sprawność psychiczna i spokój.
Nierzadko podobna technika stanowiła bezpośrednie zagrożenie dla życia. Tysiące splątanych, nieizolowanych, by oszczędzić na kosztach, przewodów (Tormansjanie nie znali wiązek energii w kulistych akumulatorach) groziły nieostrożnym śmiercią. Niebezpieczne chemikalia, rozsiewane wszędzie hojnie i lekkomyślnie, bezwzględnie zatruwały ludzi. Na szczęście niedostatek paliw kopalnych zatrzymał postępujące zanieczyszczenie atmosfery.
— Nie martw się, Czedi! — powiedziała Ewiza z ekranu SDG. — Nie płacimy zbyt drogo, mówiąc w stylu Tormansjan, za to, by na własne oczy zobaczyć tak niewiarygodne społeczeństwo. Rodis powiada, że tak właśnie wyobrażała sobie ERŚ na Ziemi!
— Co w nim niewiarygodnego? Tylko przykro myśleć o bolesnych doświadczeniach i ofiarach naszych przodków, którzy dawno już przez to przeszli…
— Trzymaj się, Czedi! Wiele jeszcze musimy doświadczyć. Codziennie przydarza nam się tutaj coś niemiłego, dlatego nie chciałabym przebywać zbyt długo na tej planecie — wyznała Ewiza.
Czedi usłyszała za ścianą głosy wracających gospodarzy, pożegnała się więc z Ewizą. SDG sam się schował pod łóżko. Opuściwszy prześcieradło, Czedi spotkała się wzrokiem z Casor. Tormansjanka stała skrzyżowawszy ręce, jej policzki drżały, oczy zaś były pełne łez.
— Na Wielką Żmiję, jaka piękna jest ta Ewiza! — wyszeptała. — Aż mi serce zamierało, jak wtedy, gdy słuchałam bajek w dzieciństwie.
— Co w niej takiego niezwykłego? — spytała z uśmiechem Czedi.
— Wszystko! Ty też jesteś ładna, ale ona!.. Tylko czemu jest taka twarda, tak mało w niej miłości i współczucia?
— Casor! Jak mogłaś znaleźć w niej tyle wad? Na Ziemi nie ma takich ludzi.
— Nie ma?… Chociaż — podjęła tamta z namysłem — początkowo też mi się taka wydałaś. Może ona jest także inna? I niewyobrażalnie piękna! — I Casor, otarłszy niepotrzebne łzy, wybiegła z pokoju.
Czedi pozostała w zadumie, rozważając zatrważającą bezbronność kobiet i dzieci Tormansa. Wystraszonej dwuletniej kruszyny, wyciągającej rączki w niepewnym oczekiwaniu, dziewczyny, całej drżącej po pierwszym miłosnym rozczarowaniu, kobiety, marzącej by zadowolić srogiego ukochanego.
Ciągłe łzy, drżenie, strach i znowu łzy — taki był los tormansjańskiej kobiety, łagodnej i cierpliwej cierpiętnicy, zmagającej się w codziennym życiu z kompleksem niższości. Mężczyzna był tyranem i władcą. Ogromny żal ranił serce Czedi, lecz myślenie dialektyczne uświadomiło jej, że łagodność i cierpliwość wzmagają tylko agresję prostaków. W prymitywnych społecznościach Ciemnych Wieków Ziemi mężczyźni bali się kobiet z rozwiniętym intelektem oraz umiejętnością posługiwania się orężem swej płci. Pierwotny lęk zmuszał mężczyzn, by tworzyli dla nich specjalne ograniczenia. Żeby uchronić się przed „wiedźmowymi” urokami, trzymali kobiety na niskim poziomie rozwoju umysłowego, wyczerpując najcięższą robotą. Ponadto wśród Tormansjan panował powszechny strach, typowy dla ludzi ze skupisk zurbanizowanych, strach przed bezrobociem, czyli brakiem jedzenia, wody i zarobku, skoro nie umieli już ich zdobyć inaczej, niż tylko z państwowych przydziałów.
Bezwzględność państwowego kapitalizmu oligarchicznego nieuchronnie tworzy w ludzkich odczuciach wrażenie marności, powierzchowności i niestabilności świata, w którym żyją. Tak powstaje gleba dla celowego zła: Strzały Arymana, procesu nieodłącznie związanego z ową społeczną strukturą. Tam, gdzie ludzie sobie powiedzieli: „Nie można nic zrobić”, Strzała zniszczy wszystko, co najlepsze w ich życiu.