Выбрать главу

Zakończenie mowy Ewizy wywołało nową falę aprobującego gwaru. Surowa i natchniona powaga opadła z niej i znowu stała się kobietą pełną radości życia, gdy z odrobiną kokieterii skłoniła się przed widownią z wdziękiem tancerki. Metamorfoza nasiliła aplauz ze strony młodszych lekarzy. Tormansjanom w ogóle podobała się radosna powaga Ziemian, nigdy nie drwiących z cudzych uczuć, nie wykpiwających nikogo, nie próbujących bawić się czyimś kosztem…

Ewiza wróciła na poprzednie miejsce i słuchała następnych wykładowców. Mówili ważne rzeczy na poziomie wiedzy Tormansa, informowali o nowych odkryciach, lecz ciekawe idee tonęły w masie niepotrzebnych słów. Myśl, niczym osaczona zwierzyna, miotała się wśród nagromadzonych sentencji, dygresji, reminiscencji i retorycznej scholastyki.

Uczeni Tormansa bardzo często posługiwali się przeczeniem, likwidując słownie to, czego rzekomo nie mogło być i czego nie warto badać. O znanych zjawiskach przyrodniczych mówili tak, jakby nie istniały, nie pojmując złożoności wszechświata. Owo negatywne nastawienie nauki wydawało się największym osiągnięciem wielu mieszkańcom Jan-Jah, ponieważ podnosiło ich nikłe doświadczenie i marną kondycję umysłową do rangi „ostatniego słowa” nauki.

Minęło wiele czasu, lecz Ewiza, poza obserwacjami psychologicznymi, nie dowiedziała się niczego godnego uwagi. Nawyk mówienia o niczym uznała za chęć podkreślenia w oczach innych swojej wyjątkowości. Ponadto, wylewając potoki słów, człowiek odprężał się psychicznie, co było konieczne w tym świecie ciągłego ucisku i zadrażnień. Wyławianie interesujących myśli z owych rozwlekłych oracji było bardzo nużące, toteż wielce uradowało Ewizę ogłoszenie przerwy. Wstała, zamierzając znaleźć odosobnione miejsce, by tam pospacerować swobodnie, lecz nic z tego! W jednej chwili otoczył ją hałaśliwy tłum poruszonych Tormansjan i Tormansjanek w różnym wieku, od młodych asystentów do siwowłosych ordynatorów szpitali i profesorów z instytutów medycznych.

Ewiza poszukała wzrokiem swojego głównego lekarza. Podszedł, roztrącając bezceremonialnie ludzi.

— Zaprowadzić panią do stołówki, by się posilić? Rozstąpcie się, koledzy „dży”, nasza wizytatorka jest głodna i zmęczona!

Ewiza nie chciała jeść w nieznanej stołówce. Traciła apetyt, widząc dziwną opryskliwość kobiet, wydających jedzenie. W życiu Tormansa każda międzyludzka zależność wydawała się poniżająca. Człowiek o coś proszony, szydził i poniewierał innymi, zamiast po prostu wypełnić swój obowiązek. Niechęć do pracy, a raczej brak zainteresowania, był typową cechą „kży”. „Dży” drżeli przed nimi, żądając najprostszej usługi. Inaczej było w fabrykach, zarządzanych przez „żmijowatych”. Najmniejszy sprzeciw karano bez wahania, najczęściej odprawą do Domu Czułej Śmierci. Za to, poza oczami urzędników i funkcjonariuszy, znęcali się jak mogli nad „dży”. Ci zaś cierpieli potulnie, wiedząc że w każdej chwili z rozkazu Rady Czterech tamci mogą się stać ich katami. Na Tormansie szczególnie bano się maszyn. Masowe używanie mechanizmów przez źle wyszkolonych i źle nastawionych ludzi znacznie pogarszało warunki bezpieczeństwa. Katastrofy samochodowe były na porządku dziennym Jan-Jah, tak jak brutalne rozprawy z długo żyjącymi.

Po zastanowieniu, Ewiza poszła z głównym lekarzem aleją do niskiego budynku, w którym mieściły się jadłodajnia i hotel.

— Zdziwiło panią, dlaczego schowałem się w krzakach, zamiast pomóc pisarzowi? — zapytał prędko, próbując zajrzeć w oczy towarzyszce.

— Nie — odparła obojętnie Ewiza. Nie obchodziła jej osobista motywacja postępku wynikającego logicznie ze stylu życia Tormansjan.

— Mogłem uszkodzić dłonie, narażając tym mnóstwo ludzi, którym uniemożliwiono by operacje.

Nagle zza drzew wyskoczyło sporo ludzi, biegnących ku nim z krzykiem. Ordynator poszarzał na twarzy, którą wykrzywił strach. Ewiza zachowała spokój, rozpoznając młodych lekarzy, uczestniczących w konferencji. Nadlecieli jak wicher, oddzielili starszego medyka i otoczyli Ziemiankę gęstym kręgiem. Ewizie przypomniało się, jak pierwszego dnia pobytu w stolicy poraził ją widok tłumu otaczającego atrakcyjną, dziwacznie odzianą kobietę. Jak jej później wyjaśniono, była to znana artystka. Rozsyłała na prawo i lewo wystudiowane uśmiechy. Kilku czerwono ubranych ochroniarzy brutalnie odpychało napierających nachalnie ludzi. Popularna osoba musiała oddalić się w odosobnione miejsce, skoro setki młodych ludzi nagabywało ją o jakieś pamiątki.

Teraz sama kosmonautka znalazła się w kręgu ciekawskich, choć na szczęście byli to lekarze. Tuż przed nią stała roześmiana, całkiem sympatyczna Tormansjanka: smagła skóra, czarne włosy i błyszczące, wąskie oczy jaskrawo kontrastowały z jej obcisłym żółtym wdziankiem.

— Proszę się nie gniewać, lecz postanowiliśmy panią zatrzymać. Zauważyliśmy, że chce pani od nas uciec. Nie wiadomo, czy się jeszcze spotkamy! Mamy do pani wiele ważnych pytań i chyba nam pani nie odmówi…

— Nie odmówię — równie wesoło odparła Ewiza — jeśli zdołam. Moja wiedza ma swoje granice. Co was interesuje?

— Seks! Proszę nam powiedzieć, jak na Ziemi dają sobie radę z tą przyczyną rozlicznych nieszczęść, z tym batem w rękach władzy, urojeniem najwyższego, lecz kłamliwego szczęścia. Niech pani o tym opowie lub chociaż odpowie na pytania, których nie mogliśmy zadać w sali konferencyjnej!

Ewiza wypatrzyła łączkę, ocienioną południkowym rzędem wysokich i gęstych drzew. Propozycję, by na niej zasiąść przyjęto z entuzjazmem. Nisko rosnącą trawę upstrzyły stroje ludzi zalegających w cieniu, a Ewiza usadowiła się przed nimi na pagórku, podwinąwszy nogi, podśmiewając się z siebie, że znowu jest mentorką. Miała teraz jednak inny cel, niż na konferencji. Tu można było bez obaw posługiwać się sformułowaniami, które zawsze sprawiają trudność przy różnicach intelektualnych. Spojrzała na ciemne niebo Tormansa, przeniosła wzrok na smugi fioletowych cieni i poczuła muzykalną logikę własnych myśli.

Postarała się jak najpoetyczniej przekazać Tormansjanom wiersz dawnego poety rosyjskiego.

„Od głodu i namiętności wszechmocnej wszyscy są chorzy — frunący i biegnący, płynący przez czarną głębinę…” I śpiewną końcówkę: „A maruderów znów bólem gna miłość potężna i głodna!”

— Człowiek na Ziemi, podobnie jak na Jan-Jah, zawsze walczył, by usunąć z życia te dwie siły, przysparzające cierpienia. Najpierw bicz głodu… i osiągnął masową otyłość. Potem bat miłości, przez co wpadł w uczuciową pustkę i seksualny indyferentyzm. Ludność Jan-Jah raz próbuje tłumić siłę i znaczenie seksu, to znów przecenia jego znaczenie, czyniąc zeń dominantę całego życia. Miotanie się pomiędzy takimi skrajnościami źle wpływa na wychowanie seksualne.

— A u was ono istnieje? — padło pytanie.

— Tak i uważane jest za bardzo ważne. Należy stać się panem swojego ciała, nie poddając się żądzom, by nie popaść w rozpasanie.

— Czy można kontrolować miłość i namiętność?

— Źle użyte pojęcie. Kiedy ktoś balansuje na grzebiecie fali, niezbędne jest poczucie równowagi, by się nie ześlizgnąć. Skoro się jednak trzeba zatrzymać, porzucacie tę falę, stroniąc od niej…

Widząc niezrozumienie na twarzach słuchaczy, Ewiza uświadomiła sobie, że na morzach Tormansa nie ma wielkich fal przyboju i serfowanie nie jest znane tubylcom.

— Mówiłam na zebraniu o dwojakiej zależności. Bogactwo psychiki zależy od silnego i zdrowego ciała, które dzięki wielowymiarowej psyche nasycone jest odważnymi pragnieniami, wytrwałością i uczuciowością. Taka jest ludzka biochemia, że wymaga nieustannej czujności mózgu w pięciu procentach jego możliwości, ta zaś podtrzymywana jest poziomem ketosteronów, hormonów płciowych we krwi. Człowiek płaci za to, mówiąc po waszemu, stałą erotyką odczuć. Jeśli zbyt długo tłumi się takie uczucia, powoduje to nerwowe i psychiczne urazy albo przemożny pociąg do przypadkowych partnerów, nazywany u nas przed wiekami niedobrą miłością.