— Teraz można swobodnie rozmawiać — oświadczył, siadając na tapczanie.
— Po co te środki ostrożności? — spytała z uśmiechem Ziemianka. — Niech sobie słuchają i zapisują.
— W żadnym wypadku! — zawołał entuzjastycznie inżynier. — Zaraz wszystko pani zrozumie! Czagas, wybierając tak odosobnione miejsce, popełnił pierwszy poważny błąd. W starych świątyniach są całe labirynty sekretnych komnat, zapomnianych z biegiem czasu i nieznanych władcom, ponieważ dalekowzroczni uczeni, historycy i architekci, zdołali zachować je w tajemnicy dla nas, „dży”. W dwóch podobnych miejscach, w Wieży Lustrzanej na tylnej półkuli i w Kopule Białych Gwiazd w stolicy, duplikują teraz przyrządy DPA i IKP… A ta Świątynia Czasu zbadana została niedawno. Mój przyjaciel architekt, specjalista od starych budowli, znalazł przypadkiem stare plany. Jest tu pani całkowicie swobodna. W każdej chwili może pani opuścić Skarbnicę Historii pod nosem „liliowych” albo spotkać się tutaj, z kim pani ma ochotę.
— Ważniejsza jest druga sprawa — odpowiedziała uradowana Rodis — mianowicie bezpieczeństwo odwiedzających mnie ludzi. Nie potrzebuję wychodzić teraz do miasta. Śledzona, mogę ściągnąć na kogoś kłopoty. A w ogóle mogę zawsze, kiedy zechcę, przejść między strażami „liliowych”.
— Naprawdę? — spytał Tael ze zdumionym podziwem. — Jak to możliwe?
— Zobaczy pan — obiecała. — Kiedy możemy zobaczyć te plany?
— Jutro przyprowadzę architekta, a teraz pokażę pani podziemne przejście. Muszę wkrótce odejść, żeby nie ściągać na siebie podejrzeń, zbyt długo rozmawiając z panią bez świadków… Tak to wygląda.
Inżynier wszedł do tylnego pokoju, przeznaczonego na sypialnię, uklęknął obok ściany nośnej i ująwszy stopę Rodis, ustawił jej czubek naprzeciwko niemal niezauważalnej szpary w podłodze. Lekko naciskając na piętę, sprawił, że nacisnęła ukrytą zapadkę. Mocne sprężyny odsunęły na bok długą i wąską płytę. Z pionowej szczeliny zaleciało zaduchem podziemi. Inżynier wszedł w ciemną jamę, prowadząc za sobą Rodis. Zapalił latarkę i wskazał zardzewiałą dźwignię, za której naciśnięciem wejście się zamykało.
— Tędy można tylko wejść, a wraca się inną drogą. W tamtych czasach automatyka była niedoskonała, nie ocalałaby zresztą w ciągu wielu stuleci — powiedział.
Zeszli po wąskich schodach między grubymi murami, dwa razy skręcili i zaczęli wchodzić do góry. Na najwyższym stopniu sterczała ze ściany sierpowata rękojeść. Faj nacisnęła ją i mimo woli zmrużyła oczy od światła, znalazłszy się w swojej sypialni, tyle że z drugiej strony.
Tael podskoczył, uchwycił za krawędź gzymsu nad oknem i zręcznie uwiesił się na nim, zamykając ścianę.
— Jeśli ktoś niechcący obróci rączkę, przejście i tak pozostanie zamknięte. — Tormansjanin cieszył się jak chłopiec, który znalazł skarb. — Jutro będziemy czekać na panią za ścianą o tej samej porze. Jeśli pojawi się jakaś przeszkoda, proszę nadać sygnał ultradźwiękowy SDG. Jedzenie będą pani dowozić z pałacu Coama. Proszę niczego nie jeść, sami dostarczymy pani pożywienie. Znając pani dobry smak, nie sądzę, by uznała pani nasze jedzenie za niejadalne. Dziś jednak proponuję pościć.
Faj Rodis uśmiechnęła się tylko.
— Teraz muszę panią pożegnać — oznajmił, ujmując dłoń kobiety z zamiarem podniesienia jej do ust. W związku z „darem śmierci” pozwoliła mu na tę czułość, sama niekiedy całowała go w czoło. Dziś jednak z lekka cofnęła dłoń i powiedziała:
— Pójdę z panem.
— Jak to? Po co? A „liliowi”?
Faj Rodis znowu się uśmiechnęła. Zeszła do posągu żmii i wkroczyła na odkrytą galerię pod nocnym niebem, usianym rzadkimi gwiazdami.
„Liliowi”, przechadzający się przed wejściem do piątego chramu, zauważyli z góry znanego im Taela, lecz nie dostrzegli Rodis.
Przy bramie głównej zebrało się kilku strażników z dowódcą na czele. Wykonując swoje obowiązki, zażądał od Taela przepustki, nie zauważając idącej za nim Ziemianki.
W końcu oboje wyszli na plac z monumentem Władcy Czasu. Rodis widziała go tylko przelotnie z okna samochodu i postanowiła teraz przyjrzeć się mu z bliska. Cztery wysokie latarnie rzucały martwe, rtęciowe światła na pomnik.
— A jak pani wejdzie z powrotem? — zaniepokoił się Tael.
— Tak, jak wyszłam.
— Hipnoza zbiorowa! — domyślił się inżynier. — Używają jej u nas do spowiedzi powszechnej. Biolodzy skonstruowali specjalny aparat w kształcie żmii. Połączenie muzyki, rytmicznego ruchu i światła wywołuje stan hipnotyczny.
— Jest u nas wielu ludzi z wrodzonymi umiejętnościami tego rodzaju. Szkoląc się w tym kierunku, stają się zazwyczaj lekarzami, chociaż ja nim nie zostałam. Dar bezużyteczny dla historyka, nieoczekiwanie okazał się tutaj przydatny…
W oddali dały się słyszeć czyjeś kroki. Inżynier zniknął za postumentem, a Rodis zaczęła powoli obchodzić dookoła stary pomnik, starając się zrozumieć uczucia ludu Jan-Jah, żyjącego przed tysiącami lat. Cztery męskie figury, spojone w jedną gigantyczną postać. „Władcy Czasu” — odczytała wielkie złote znaki na okrągłym piedestale. Zwrócony twarzą w stronę otwartej przestrzeni, gdzie rozchodziły się we wszystkie strony miejskie ulice, stał na szeroko rozstawionych nogach kamienny gigant z obojętnym, niczego niewyrażającym obliczem. Trzymał w rękach szeroką tarczę, ozdobioną napisem, sponad którego górnej krawędzi wznosiła się tormansjańska żmija z wąskim łbem. Z rozwartego pyska sterczały wielkie kły jadowe. „Kto naruszy grobowiec Czasu, będzie ukąszony przez gniewną żmiję”, głosił napis na tarczy. Po prawej stronie, skrywając za uśmiechem złowrogą wiedzę, Czas w swoim drugim wcieleniu wypuszczał spod swojej dłoni nieprzebraną rzeszę ludzi, wychodzących z cokołu. Z drugiej strony ten sam gigant, rozciągnąwszy wargi w okrutnym, szerokim uśmiechu i rozdymając chrapy płaskich nozdrzy groził uchodzącym wielką maczugą, najeżoną gwoździami. Ludzie kulili się, zasłaniając twarze i głowy, padali na kolana lub skręcali z bólu, otwierając poczerniałe usta w niemym krzyku cierpienia. Tam, gdzie nie sięgał oręż giganta, ludzki pochód natrafiał na przeszkodę w postaci ledwie widocznej kraty.
Czwarta strona pomnika, zwrócona ku świątyni, obramowana był ścieżką wyłożoną szkłem tej samej barwy co kamień. Czwarte oblicze jaśniało smutnym i zarazem niosącym pociechę uśmiechem, pełnym dziwnej powagi. Posąg pochylał się ostrożnie i łaskawie nad grupą garnącej się doń młodzieży obu płci o silnych i pięknych ciałach. Szli ufnie ku niemu, on zaś jakby gładził swą dłonią pole wyciągniętych rąk, obracając szeroką czaszę na zwrócone w jego kierunku twarze pełne radosnej nadziei.
Cicha i zadumana Faj wróciła do swej oddzielonej od reszty świata kwatery i połączyła się z Ewizą przez SDG, opisując jej miejsce nowego zamieszkania. Ewiza podłączyła także Wira Norina i Faj ucieszyła się, że jej wygnanie nie odbiło się na losach towarzyszy. Jak widać, niezadowolenie Czojo Czagasa obróciło się tylko przeciwko niej.
Obecnie dla Rodis nie było nikogo ważniejszego od Czedi, Ewizy i Wira Norina, pozostawionych samym sobie w ogromnej stolicy. Najbardziej niepokoiła się o Czedi. Znajdując się w najbardziej niewykształconej i niezdyscyplinowanej grupie społecznej, dziewczyna nie mogła przewidzieć wszystkich zachowań. Ewiza miała jednak nadzieję, że wszystko z nią w porządku i tamta nagromadziła sporo interesujących obserwacji. Rodis zasnęła spokojnie w nowym miejscu, nie bacząc na bezustanne trzeszczenie drewnianych belek stropowych i desek podłogi. W nieprzeniknionej ciemności płonął tylko, jak starożytny kaganek, ognik SDG, który momentalnie podniósłby alarm, gdyby pojawił się nieproszony gość albo zmienił skład chemiczny powietrza…