— Świątynia Trzech Kroków — oświadczył architekt. — Proponuję tutaj urządzić miejsce spotkań.
— Odpowiednie miejsce — przytaknął Tael, zerkając na Rodis.
— Wy o tym decydujcie, skoro znacie życie Jan-Jah. Ciekawi mnie ta świątynia. Dlaczego Trzech Kroków?
— Wydaje się to pani ważne? — spytał architekt.
— Tak. Domyślam się odpowiedzi, lecz potrzebuję potwierdzenia. To dla mnie niezbędne, skoro mam zrozumieć głęboką duchową przeszłość Jan-Jah.
— Dobrze. Dowiem się tego — obiecał architekt. — A teraz muszę już iść. Trzeba przygotować pomieszczenie i przewodników.
Architekt zniknął w ciemności, nie zapalając latarki. Faj Rodis chciała pójść za jego przykładem, rezygnując z infralokatora. Powiedziała o tym Taelowi, lecz inżynier zaoponował:
— Jakie to ma znaczenie: ze światłem czy bez, skoro może pani stać się niewidzialna dla ludzi?
— I przyprowadzić za sobą tych, co ukrywają się w bocznych przejściach poza zasięgiem wzroku?
— Chyba nigdy nie nauczę się myśleć jak Ziemianie. Najpierw o innych, potem o sobie. Od ludzi do siebie, taki jest zwykle tok waszego rozumowania. Uśmiechacie się do każdego, kogo spotkacie, podczas gdy my, odwrotnie, skrywamy się za maską obojętności, bojąc się obrazy albo wyśmiania. Nasza gruboskórność jest wynikiem ciągłego życia w strachu. Krańcowo się od siebie różnimy — stwierdził Tael z goryczą.
— Wcale nie aż tak bardzo — zripostowała z uśmiechem Rodis. — Chodźmy policzyć kroki i zakręty. Chyba że pan też musi już iść?
— Nie. Chcę podłączyć sygnalizację do pani pokojów.
Jakiś czas szli w milczeniu. Rodis pomagała inżynierowi mocować cienki przewód.
— Chcą się z panią spotkać Szare Anioły — oznajmił w końcu Tael.
— Anioły? I do tego szare?
— Starodawne tajne stowarzyszenie. Myśleliśmy, że przestało istnieć jeszcze w Wiekach Rozkwitu. Okazało się, że wciąż istnieli, lecz pozostawali bezczynni. Teraz, jak mówią, wasz DPA przywrócił im życie. Koniecznie chcą się spotkać.
— Świątynia Trzech Kroków i Szare Anioły — powiedziała w zadumie. — Zdumiewające! Czyżby wszystko to było i tutaj?
— Co takiego?
— Powiem panu później, gdy Gahden zawiadomi wszystkich o Trzech Krokach i spotkam się z tymi Szarymi Aniołami.
Resztę dnia Faj Rodis spędziła planując dalsze działania. Już od osiemnastu dni jej towarzysze poznawali życie codzienne Ośrodka Mądrości. Jeszcze trochę i ich misja się zakończy, z wyjątkiem jej samej i Wira Norina. Astronawigator nie miał łatwego zadania, próbując zorientować się w atmosferze intelektualnej tormansjańskiej elity. Zadaniem Faj było natomiast nawiązać nić porozumienia między podzielonymi klasami społeczeństwa Jan-Jah, ludźmi wielokrotnie oszukanymi przez historię, otumanionymi sztuczkami propagandowymi, przytłoczonymi smutkiem i bezcelowością życia. Skuteczna walka musi mieć cel. Tutaj najważniejsze słowa i wspaniałe idee zamieniły się w puste zaklęcia, pozbawione zupełnie mocy. Najgorsze były słowa-klucze, których nadużywanie wypaczyło ich pierwotny sens. Droga ku przyszłości rozproszyła się w tysiącach marnych ścieżek. Ani jedna nie wzbudza zaufania. Podstawy istnienia społeczeństwa i ludzkiej egzystencji zostały tu zrujnowane. Prawość, wiara, prawda i sprawiedliwość, godność ludzka, a nawet wiedza o naturze otaczającego świata zostały unicestwione przez amoralnych władców, niegodziwych ignorantów. Cała planeta zamieniła się w gigantyczne popielisko. Popielisko zniszczonych dusz, których moc i powaga zostały zatracone w jałowej zawiści i nienawiści oraz bezmyślnej rywalizacji. I wszędzie panowało kłamstwo, które stało się osnową wiedzy i stosunków międzyludzkich na tej nieszczęsnej planecie.
Dla owego społeczeństwa było prawdziwym nieszczęściem, że socjalna walka rzeczywistego procesu historycznego zeszła tutaj na dziki, bandycki poziom przemocy, podobnej do walk plemiennych o władzę, żywność albo kobiety.
Niegdyś walczące strony krępowała religijna moralność, a ich cele były jasne: wprowadzić w życie swoje wierzenia i model organizacji społecznej. Obecnie istota walki o władzę zniknęła z ludzkich horyzontów. Skoro wszystko wolno, władza może przypaść każdemu, kto się zdoła wywyższyć. Te zgniłe zasady przyzwolenia zostały wpojone wszystkim i przejawiały się wszędzie: w rodzinie i laboratorium naukowym, w teatrze i sklepie, nie mówiąc już o organach władzy. Honor i godność ludzka padły ich ofiarą.
Ten straszliwy stan niewiary, sceptycyzmu, braku perspektyw pogłębiał jeszcze ogólną schizofrenię. Według tajnych wyliczeń około sześćdziesiąt procent ludności Tormansa cierpiało na schorzenia psychiczne. Do tej pory „kży” gardzili wszystkim, a „dży”, terroryzowani przez „żmijowatych”, żyli w nieustannym strachu. Kryzys dojrzewa. Jedni i drudzy zrozumieli, że nie da się tak dłużej żyć i trzeba zrzucić jarzmo kłamstw, jakie ich pętało. Jeśli uda się pokazać im właściwą drogę i obalić niewiarę, można będzie wracać do domu!
„Statku, wzleć!” Jak długo trzeba jeszcze będzie czekać na te cudowne słowa! Ile jeszcze dni będzie musiała przebywać w mansardzie i podziemiu, gdy nabędzie prawa, aby wypowiedzieć te słowa do Gryfa Rifta, coraz bardziej zniecierpliwionego obrotem spraw. Wkrótce odbędzie z nim kolejne trudne spotkanie przez SDG. Potrzebny będzie jeszcze jeden robot albo chociaż projektor do instalacji w Świątyni Trzech Kroków.
Zasypiając, Rodis pomyślała z nostalgią o swej Mierze, jakby była żywą istotą, pozostawioną w pałacu Coama.
Zbudziły ją pierwsze promienie słońca, lecz zaledwie zdołała dokonać porannych czynności, gdy zjawił się u niej „liliowy”, zapowiadając przybycie (ci nigdy nie przychodzili, tylko „przybywali”) specjalnego pełnomocnika władcy Jan-Jah. Nieco zaskoczona tak wczesną wizytą Faj spotkała się z niewysokim, pulchnym dostojnikiem. Złote żmije na piersi i ramionach świadczyły o wysokiej randze bezpośredniego współpracownika Rady Czterech.
„Żmijowaty” przekazał pozdrowienie od Czojo Czagasa. Ziemianka w żadnym wypadku nie powinna odbierać swoich przenosin jako wygnania czy też aktu niełaski ze strony władcy. Wielki i Mądry uznał, że w rezydencji czuje się samotna i znacznie lepiej jej będzie bliżej towarzyszy.
Rodis podziękowała, skrywając uśmiech i zauważając przy tym, że tutaj czuje się równie odosobniona, jak w pałacu.
Dostojnik westchnął z fałszywym smutkiem. Oświadczył, że Jan Gao-Juar podejmie kroki, by przydać jej odpowiednią ochronę, która nie przeszkadzałaby w przechadzkach po mieście. Rodis wyraziła uprzejme powątpiewanie. „Żmijowaty” zapytał, jak czy wyznaczeni ludzie troszczą się o nią właściwie. Pogawędziwszy jeszcze chwilę o podobnych głupstwach, zebrał się do wyjścia. Jego znudzona, tępa twarz nagle stała się czujna, a rozbiegane oczka spojrzały przenikliwie. Pochylił się i ledwie dosłyszalnie poprosił, by Rodis włączyła urządzenie chroniące przed podsłuchem. Kiwnąwszy twierdząco głową, Faj uruchomiła robota, nastawiając promień poszukujący. Magnetyczny łuk omiótł wszystkie kąty pokoju i fałdy zasłon, na wypadek gdyby założono tam nowe urządzenia. Uspokojony urzędnik znowu zasiadł w fotelu i nie spuszczając z niej uporczywego spojrzenia, zaczął mówić o niezadowoleniu ludu z władzy i dzisiejszego życia. Niektórzy wyżsi funkcjonariusze, rozumiejąc to, gotowi są zmienić obecny ustrój. On sam trzyma w rękach „liliowych” z Jangarem na czele. Gdyby Faj Rodis mu dopomogła, władza Czojo Czagasa i całej Rady Czterech byłaby skończona.
— Co powinnam, według pana, zrobić dla tej sprawy? — zapytała Faj Rodis.
— Nic wielkiego. Proszę nam dać kilka waszych maszyn — wyjaśnił, zerkając na SDG — i wystąpić w telewizji z oświadczeniem, że jest pani po naszej stronie. Możemy to zorganizować.