Выбрать главу

— I co będzie, gdy obalicie tę władzę?

— Ofiarujemy wam, Ziemianom, pełną swobodę poruszania się po całej planecie. Przebywajcie u nas jak długo chcecie i róbcie co chcecie! Kiedy przyleci drugi gwiazdolot, nie będziemy także stawiać dla jego załogi żadnych ograniczeń.

— To dla nas, dla gości, a dla ludu Jan-Jah?

„Żmijowaty” nachmurzył się, jakby zadała mu nietaktowne pytanie. Zaczął ogólnikowo i mętnie opowiadać o niesprawiedliwościach, masowych kaźniach i torturach, głupocie urzędników, nikczemności trzech mniej ważnych członków Rady Czterech i większości Najwyższego Zboru, specjalnie dobranego przez Czojo Czagasa z ludzi najbardziej tchórzliwych i niekompetentnych. Rodis jednak z uporem wracała do zasadniczego pytania, żądając by przedstawił realne zmiany w życiu mieszkańców planety, jakie nastąpią po obaleniu Rady Czterech.

„Żmijowaty” irytował się, przygryzając wargi i bębniąc palcami w oparcie fotela, a zrozumiawszy w końcu, że nie uniknie konkretów, zaczął:

— Zwiększymy zaludnienie. W krótkim czasie zbudujemy dużo Domów Miłości, Okien Życia i domów wczasowych na brzegach Morza Równikowego. Przestaniemy cenzurować filmy erotyczne, zlikwidujemy odpowiedzialność mężczyzn za utrzymanie i wychowanie dzieci… To wszystko dla obu klas, a szczególnie dla „dży”. Trzeba też zdjąć blokadę komunikatów z kosmosu. Nie widzę w nich żadnego niebezpieczeństwa dla państwa. I tak są rzadko uchwytne i niezrozumiałe…

Rodis wysłuchała w milczeniu dostojnika, starając się pojąć tok jego rozumowania, w końcu odparła powoli:

— Musicie znieść prawo wczesnej śmierci. Nie będzie obowiązywać „kży” ani „dży”. Przestaniecie karmić dzieci niezdrową żywnością! Zwiększycie stokrotnie środki na wykształcenie, lepsze szkoły, podróże, na ogólne podwyższenie poziomu życia. Zbudujecie więcej szpitali, jadłodajni, mieszkań. Otworzycie muzea. Doprowadzicie do rozkwitu naukę i sztukę. Pomożemy wam polepszyć byt narodu.

— O! To wszystko jest znacznie trudniejsze. Planeta bardzo zubożała po Wiekach Głodu. Nie da się zrobić wszystkiego od razu. Wiele naszych struktur jest koniecznych. Niech mi pani wierzy, „kży” są szczęśliwi, oczywiście na swój sposób. — Znów spojrzał natarczywie na Rodis i dorzucił: — Wie pani, że proces historyczny przypomina wahadło, kołyszące się w jedną i drugą stronę, wznoszące się do góry i opadające w dół. Po naszym zwycięstwie wahadło przechyli się w stronę sukcesu ekonomicznego, a wtedy…

— To nieprawda! Prawdziwy ruch historii odbywa się inaczej. Wahadło to tylko symbol wymyślony przez ludzi rozumujących jednostronnie, nieznających dialektyki. Narodził się z cierpienia mas wobec niewielkich korekt systemu władzy, wprowadzanych zamiast zmian podstawowych. Niczego nie zmieni przyjęcie doktryny przeciwstawnej do poprzedniej, dostrojenie i przysposobienie do niej psychologii. Z czasem i tak wszystko runie, przynosząc niezliczone nieszczęścia. Wasi ekonomiści nie potrafią przewidzieć i zabezpieczyć się przed rozlicznymi życiowymi fluktuacjami. Zadaniem człowieka jest zlikwidować problemy wynikające z owych „wahań”.

— Zostawmy na razie dalsze następstwa! Czy przyrost zaludnienia nie będzie sam w sobie cennym osiągnięciem dla ludzkości?

— Oczywiście, że nie! Rozziew pomiędzy nędzą bytowania a nieosiągalnymi przyjemnościami będzie tym straszniejszy, im większa była iluzja. Zubożenie i zawężenie możliwości poszczególnych jednostek w życiu społecznym coraz mocniej rozchodzą się z nierealnymi wizjami, jakimi zostały otumanione. Doskonałość artystyczna, napięcie i uczuciowa pełnia tych iluzji wywołują rozszczepienie psychiki między światem urojonym a rzeczywistym.

— To znaczy, że pani w nas nie wierzy i nie uznaje przewrotu za konieczny?

— Tak. Usłyszałam same frazesy. Pan i pańscy wspólnicy nie mają dostatecznej wiedzy, nie macie gotowego programu i właściwego rozpoznania sytuacji. Nie wiecie, od czego zacząć i ku czemu dążyć, poza hierarchicznymi roszadami w wyższej klasie Jan-Jah.

„Żmijowaty” powstał z kamiennym obliczem. Opanowując się wysiłkiem woli, wyznał, że ma jeszcze jedną prośbę i ma nadzieję, że Ziemianie nie odmówią jej spełnienia.

— Przekażcie naszym lekarzom sposoby na przedłużenie życia, w jaki sposób osiągacie wasze siły i urodę, żyjąc dwa razy dłużej od nas.

— Dlaczego chcecie to wiedzieć?

— Jak to, dlaczego? — krzyknął dostojnik.

— Wszystko powinno mieć jakiś cel i sens. Długie życie potrzebne jest tym, którzy są duchowo bogaci i mogą wiele dać innym ludziom. Skoro tego brakuje, czemu ma służyć? Miliony z was troszczą się tylko o siebie i swoje przywileje. To bezduszne pasożyty, pozbawione poczucia moralnego obowiązku. Uchylacie się od najważniejszych powinności i jednocześnie uważacie za sto razy lepszych od niżej postawionych. Jakie przekonania pozwalają wam postępować jak grabieżcy, dopełniając dzieła waszych niemądrych przodków, którzy wyniszczyli zasoby naturalne i ludność Jan-Jah? Czy ogromna przepaść między wami a ludem nie przyprawia o zawrót głowy?

„Żmijowaty” syknął z cicha, zacisnął pięści, tupnął nogą i prędko ruszył do wyjścia.

— Stać!

Nieoczekiwanie ostry i nieodparcie władczy rozkaz Ziemianki przykuł go do podłoża. Poddając się, spojrzał pokornie na Rodis. Ta nieuchwytnym dla oka, typowym dla Ziemian szybkim ruchem przesunęła dłońmi po jego sylwetce, znalazła w wewnętrznej kieszeni na piersi ciężki rejestrator i odwróciła się do SDG. Lekkie kliknięcie skasowało nagranie. Rodis oddała urządzenie. Przez cały czas urzędnik stał jak sparaliżowany, mamrocząc pod nosem: „Nic nie pamiętam, kompletnie nic nie pamiętam”; nie czując, jak w jego głowie zaciera się pamięć rozmowy. Faj Rodis przy swoich wrodzonych zdolnościach nie potrzebowała nawet IKP. „Żmijowaty” podszedł w końcu do drzwi, ukłonił się i wyszedł. Rodis wyłączyła barierę dźwiękową i w tym samym momencie usłyszała sygnał przywołania. Pojawił się hologram zdenerwowanej i dzięki temu jeszcze piękniejszej Ewizy.

— Czedi jest ciężko ranna. Ma połamane kości. Leży w szpitalu.

Ewiza wymieniła leki i urządzenia, które trzeba ściągnąć koniecznie z „Ciemnego Płomienia” i oznajmiła, że wybierają się zaraz z Norinem do naczelnika miasta, by uprzedzić go o wysłaniu z gwiazdolotu automatycznego dysku i ustalić miejsce lądowania.

— Czedi jest przytomna?

— Śpi.

— Zaraz przyjdę.

Rodis ustawiła dłoń kantem, dając znak zakończenia łączności i przełączyła SDG na częstotliwość statku.

Wir Norin i Ewiza udali się do urzędu miasta w wielkim gmachu na wzgórzu w pobliżu Głównego Szpitala. Setki ludzi snuły się po ciemnych, wysokich korytarzach z całym mnóstwem masywnych drzwi. Ich legitymacje okazały się znowu wszechmocne. Ziemianie zostali natychmiast zaprowadzeni do naczelnika, na audiencję u którego zwykli „kży”, a nawet „dży” musieli czekać miesiącami.

Ogromny gabinet z połyskliwym biurkiem podkreślał znaczenie urzędnika, potężnie zbudowanego, zażywnego i niezmiernie się wywyższającego, gdy zasiadał w głębokim fotelu. Podniósł się z widocznym wysiłkiem, skłonił się i ponownie zapadł w swoje siedzisko, wskazując gościom krzesła przed biurkiem.

Wir Norin przedstawił zwięźle prośbę. Nastąpiło długie milczenie. Urzędnik przeglądał jakieś leżące przed nim papiery, w końcu podniósł wzrok i Ziemianie rozpoznali bezduszność cechującą wszystkich „żmijowatych”.

— To specjalna sytuacja. Nigdy jeszcze nie wystrzeliwano w miasto automatycznych pocisków. Nie mogę na to pozwolić.