Выбрать главу

— Pilne wysyłki tego rodzaju były praktykowane na Ziemi od tysiąca lat. Są całkowicie bezpieczne! — zapewnił Wir.

— A jeśli coś się popsuje? Jeśli dysk spadnie na dom kogoś ważnego…

— Niech pan zrozumie, że to niemożliwe!

— Wszystko jedno, nie było tego w ustaleniach. Trzeba się skontaktować z Radą Czterech!

— Więc niech się pan skontaktuje! Chodzi o ludzkie życie!

„Żmijowaty” stał się lękliwie niechętny, jakby konsultowanie się z władzą wyższą urażało go osobiście.

— Nawet jeśli odważę się skorzystać z bezpośredniej łączności, żeby złożyć meldunek, to i tak odpowiedź nie nadejdzie szybko. I nie jestem pewien, czy odpowiedź będzie pozytywna.

Ewiza zerwała się z błyszczącymi oczami. Wstał także Wir Norin. Spojrzeli po sobie i buchnęli śmiechem.

— Czy nie jest tak, że wysocy rangą urzędnicy są od podejmowania odpowiedzialnych decyzji? — zapytała miękko Ewiza.

— Dokładnie tak!

— W przepisach nie ma mowy o wysyłaniu automatów, ale nie zakazują tego, nieprawdaż?

„Żmijowaty” wahał się chwilę, lecz szybko zreflektował.

— Nie przewidziane przepisami, a zatem zabronione.

— Został pan wyznaczony do działania w nieprzewidzianych sytuacjach, inaczej po co byłby pan tutaj?

— Jestem tu, by dbać o sprawy państwowe — odparł dumnie „żmijowaty”.

Wir Norin położył dłoń na ramieniu Ewizy.

— Tracimy tylko czas. Niewiele więcej wart, niż zaprogramowany robot. Równie dobrze na jego miejscu mógłby stać magnetofon.

Dostojnik uniósł się groźnie. Astronawigator wyciągnął ku niemu rękę.

— Siadaj! Zaśnij! Zapomnij!

„Żmijowaty” opadł na fotel z zamkniętymi oczami i głową zwieszoną na bok. Ewiza i Wir wyszli z gabinetu i powiedzieli dwóm sekretarkom, że naczelnik debatuje z Radą Czterech. Nabożny strach na twarzach kobiet zaświadczył, że ich szef długo pośpi.

— Trzeba wysłać dysk bezzałogowy bez zezwolenia — zadecydował Norin. — Tael znajdzie właściwe miejsce. Niech załadują wszystko, czego potrzeba, również na potrzeby Taela. Chodźmy szybko do SDG! Rodis porozumiała się z Riftem, a Tael jest u niej.

Tael i jego przyjaciele ustawili sygnalizację świetlną do lądowania w uschniętym parku około kilometra od Głównego Szpitala. Automat pokonał odległość między gwiazdolotem a Ośrodkiem Mądrości w ciągu siedemnastu minut. Ewiza i Wir, zabrawszy z niego co najpotrzebniejsze, puścili się biegiem do kliniki, a grupa Taela została, by wyładować przysłane dla nich materiały i urządzenia. Gryf Rift obiecał, że w nocy przyśle kolejny dysk i przekazał instrukcję sterowania automatem. Tormansjanie mogli ukryć robota w niedostępnym miejscu albo zatopić go w oceanie.

Czedi przyniesiono do szpitala nieprzytomną. Na początku położyli ją na zastawionym łóżkami korytarzu. Dyżurny lekarz nie dał wiary zapewnieniom „liliowych”, niestety niższych rangą, i tylko chichotał w odpowiedzi na informację, że ta dziewczyna przyleciała z Ziemi. Najbardziej niewiarygodne zdawało się jej pojawienie nocą, w ubraniu zwykłej „kży”, na dodatek poranionej w ulicznej bójce. Ostatnie wątpliwości znikły w trakcie obdukcji jej dziwnie skręconego ciała, gdy Czedi wypowiedziała nieprzytomnie kilka słów w mowie Jan-Jah z dźwięcznym akcentem tylnej półkuli. Lekarz zdiagnozował obrażenia jako śmiertelne. Nie czuł się na siłach ratować dziewczynę. Nie należało dodatkowo jej męczyć, wyrywając ze znieczulającego omdlenia. Chirurg machnął ręką na wszystko, nie wiedząc, że w tym samym momencie „oko władcy” wydał rozkaz, by za wszelką cenę odnaleźć Ewizę Tanet.

Silna wola Czedi pomogła jej wynurzyć się z czerwonego morza bólu i słabości, w którym tonęła świadomość. Leżała bez ubrania, przykryta żółtym prześcieradłem, na wąskim, żelaznym łóżku, w ostrym świetle niczym nie osłoniętej lampy próżniowej. Tego rodzaju rażące oczy oświetlenie znajdowało się na Tormansie we wszystkich pomieszczeniach służbowych oraz mieszkaniach „kży”. Tu w szpitalu jaskrawe światło wydawało się nie do zniesienia, nikt jednak z wijących się i majaczących na sąsiednich łóżkach nie zwracał na nie uwagi. W nocy lekarze nikt nie doglądał chorych, ani pielęgniarki, ani lekarze. Musieli przetrzymać długą tormansjańską noc sami ze swymi cierpieniami, zbyt słabi na to, by wstać i z kimś porozmawiać.

Cedi zrozumiała, że umrze, pozostawiona swojemu losowi. Czując nieopisany ból i zawrót głowy, podniosła się, spuściła nogi na podłogę i znowu straciła przytomność. Zbudziło ją przeszywające ukłucie. Otworzywszy oczy, ujrzała tuż nad sobą rozemocjonowane oblicze Ewizy.

W towarzystwie wijącego się ze strachu z powodu swojej omyłki lekarza dyżurnego zawieźli Czedi do pierwszej wolnej sali operacyjnej. Ewiza, upewniwszy się, że pierwsze niebezpieczeństwo minęło, połączyła się z Rodis i Wirem Norinem.

Kolejne wydarzenia, włącznie z bezpłodną rozmową ze „żmijowatym”, zajęły dwie godziny. Czedi wciąż spała na stole operacyjnym. Kiedy Ewiza przybieżała jak wicher, z torbą na ramieniu pełną potrzebnych preparatów, zebrał się już cały personel lekarski. Minutę później nadbiegł Wir Norin dźwigający dwa ciężkie, ciasno związane toboły. Główny chirurg chodził nerwowo przed drzwiami sali operacyjnej, uciekłszy ze swego gabinetu, gdzie na wielkim ekranie pojawiali się na zmianę Zet Ug albo Gen Szi, żądający informacji o stanie Ziemianki. Uprzedzona przez Taela, Ewiza nie wspomniała ani słowem o pomocy przysłanej z gwiazdolotu. W szpitalu myśleli, że pobiegła po lekarstwa do domu albo do swego towarzysza.

Zdołała odpocząć podczas dezynfekcji, toteż natychmiast zabrała się do operowania. Tormansjański chirurg miał okazję zobaczyć niezwykłą technikę ziemskich lekarzy. Ewiza śmiało rozpłatała wszystkie urażone części ciała podłużnymi cięciami, starając się przy tym nie uszkodzić delikatnych włókien nerwowych, a także ciał limfatycznych. Wzmocniła połamane kości, włącznie z najbardziej pokruszonymi, jakimiś czerwonymi haczykami, odizolowała główne naczynia krwionośne, przecięła je i podłączyła do nich niewielki aparat pulsacyjny. Potem cały obszar operacyjny został pięciokrotnie nasycony OMN, roztworem przyspieszającym regenerację kości, mięśni i nerwów, a rozcięcia spojone czarnymi haczykami. Pojawiło się nowe urządzenie do masowania brzegów ran i jednoczesnego wcierania gęstej cieczy skórnej regeneracji — SR. Wtedy Ewiza zbudziła pacjentkę i napoiła obficie emulsją podobną do mleka. Wir Norin w fartuchu pielęgniarza z wielką ostrożnością zdjął Czedi ze stołu operacyjnego. Ziemianie nie przejmowali się miejscowymi względami przyzwoitości, nie dowierzając sterylności tormansjańskich prześcieradeł. Astronawigator zaniósł ją kompletnie nagą na wyciągniętych rękach do małej izolatki. Tam położył ją na specjalnej, połyskującej srebrzyście pościeli i przykrył przygotowanym wcześniej przezroczystym namiotem. Ewiza Tanet, odpoczywając, położyła się na wąskiej leżance z lekka wspierając na lewym łokciu i zakładając pod głowę zgiętą prawą. Obserwowała słupki wskaźników u wezgłowia z przewodami podłączonymi na skroniach, szyi, piersiach i przegubach Czedi.

Wir Norin spojrzał na Ewizę z wdzięcznością, mocno uścisnął łokieć jej sprawnej ręki, wystającej z gęstwiny kręconych włosów i poszedł do wyjścia, stąpając ostrożnie po podłodze wciąż wilgotnej od płynu dezynfekcyjnego.

Norin nie zdążył jeszcze opuścić budynku, gdy do izolatki ze śpiącą Czedi i półsenną Ewizą weszła osoba w wygniecionym, spranym fartuchu odwiedzającego z ukośnie zabandażowaną twarzą. Ewiza rzuciła się jej na szyję.