Выбрать главу

— Rodis!

— Przyszłam cię zmienić — oznajmiła Faj, przesuwając palcami po zapadłych policzkach towarzyszki.

Ewiza wykrzywiła się, jak dziecko, któremu mydło dostało się do oczu i pokręciła rozpaczliwie głową.

— Nie teraz. Uspokoję się, gdy minie napięcie nerwowe.

— Zajmę się tym. Kładź się!

— Tak dawno nie rozmawiałyśmy, nawet przez SDG. Na długo pozwolili ci wyjść?

Rodis zaśmiała się dźwięcznie, dziewczęco i beztrosko.

— Nikt nie pozwolił, tak samo jak na lądowanie dysku. Gdybym pytała ich o zdanie, nie rozstrzygnęliby tej kwestii do jutra. Będę tu z wami, jak długo będzie trzeba.

— A ta maskarada?

— To dzieło Taela i jego przyjaciół.

Rodis przyoblekła czarną tormansjańską odzież perłowo-srebrzystą, pajęczą siecią ziemskiego fartucha lekarskiego.

— A gdzie się podział twój SDG?

— Wyłączony. Przywiozą go wieczorem i uruchomią u wejścia budynku. Wezwę go tutaj. No, połóż się, a ja pochodzę po pokoju, odpędzając wzburzenie innego rodzaju. Dawno nie ucieszył mnie długi spacer, jak ten dzisiejszy. Zdaje mi się, jakbym spędziła całą wieczność w ciasnocie czterech ścian: prawdziwą na statku i wymuszoną na Tormansie.

— Czedi także nie mogła przywyknąć do takiego życia. Jej długie przechadzki miały służyć poznaniu ludzi i ich zwyczajów, ale w końcu doprowadziły do katastrofy — orzekła Ewiza.

— Dlaczego na nią napadli?

— Niczego jeszcze nie była w stanie powiedzieć. Ten, co ją zaatakował, chwilę potem skończył ze sobą. Nie wiem, czy ma tego świadomość.

Rodis pomyślała chwilę i powiedziała:

— Podstawową przyczyną jest niewyżycie seksualne, związane ze Strzałą Arymana. Słyszałam zresztą o twoim wykładzie na temat ziemskiej erotyki. Poniosłaś porażkę nawet z lekarzami, chociaż powinni mieć o tych sprawach lepsze pojęcie.

— Tak, szkoda — przytaknęła Ewiza smutniejąc. — Chciałam pokazać im opanowanie pożądania, nie prowadzące do zaniku pragnień seksualnych, a przeciwnie, na wyżyny namiętności. Na ile jest jaśniejsza i silniejsza, jeśli nie trzyma się jej na smyczy. Cóż jednak można zrobić, skoro u nich, jak mi mówiła Czedi, istnieje tylko jedno słowo dla miłości, oznaczające fizyczne zespolenie i jeszcze dziesięć słów określających małżeństwo. Tyle na temat miłości, dla której na Ziemi mamy mnóstwo określeń, sama nie wiem ile.

— Ponad pięćset — odparła Rodis bez namysłu — a do tego trzysta określających różne odcienie namiętności i około półtora tysiąca opisujących człowiecze piękno. Nie znalazłam tutaj w tormansjańskich książkach niczego, oprócz miernych prób opisania, na przykład, urody ukochanej ich ubogim językiem. Wszystkie wydają się do siebie podobne, pozbawione poezji, a wyrażane emocje grzęzną w schematach. Oligarchowie (oczywiście przez swoich wykształconych współpracowników) starają się rozpaczliwie stłumić działalność duchową człowieka i związaną z nią wielką potęgę ludzkiej natury. Dokładnie tak samo próbują pomniejszyć wartość fizycznego piękna, żeby przeciętny człowiek w żaden sposób nie mógł czuć się lepszy lub wyższy od władców. Ich usłużni uczeni gotowi są wszystko przekłamać, odrzucić moc duchową albo wykpić urodę.

— W starożytnej Europie, na Bliskim Wschodzie i w średniowiecznych Indiach — kontynuowała Rodis — miłość cielesna przeplatała się z religią, filozofią, obrzędowością. Potem nastąpiła reakcja: Ciemne Wieki, wywyższenie religii i odrzucenie, stłumienie seksualności. Nowa reakcja nastąpiła w ERŚ: wraz z zamieraniem religijności odrodziła się prymitywna erotyka na znacznie słabszym podłożu fizycznym. Nie prowadziło to, jak w dawnych czasach, do wielkiego wzlotu uczuć. Tamten okres, ostatni pod panowaniem ustroju kapitalistycznego w ziemskich społeczeństwach, charakteryzował się absolutnym utylitaryzmem. Erotyka, polityka, nauka… wszystko rozpatrywano z punktu widzenia materialnej użyteczności i pieniędzy… Utylitaryzm prowadził nieuchronnie do ograniczenia uczuć, nie tylko myślenia. Oto dlaczego trzeba u Tormansjan przywrócić normalne odczuwanie świata. Dopiero wtedy będą zdolni do prawdziwej erotyki. Zadziałałaś trochę zbyt szybko, Ewizo! Ale dość tego!

Rodis wodziła palcami po ciele Ewizy, naciskając na odpowiednie punkty i wymawiając przy tym miarowo, melodyjnie słowa. Po kilku minutach Ewiza zasnęła snem niewinnego dziecka. Drobne zmarszczki goryczy czaiły się chwilę w kącikach ust, w końcu jednak i one zniknęły. Wtedy Faj uklękła i odchyliła się do tyłu, dotykając głową podłogi i rozprostowując plecy. Jej przyjaciółki były w wieku, gdy siły prędko odradzają się w głębokim i mocnym śnie. Rodis uwielbiała je i cieszyła się nimi. Zrobiły wszystko, co mogły, by poznać Tormansa i naturalnie nie były w stanie zmienić tutejszego życia. Wrócą teraz na „Ciemny Płomień”. Mimo elementów, jakie Ewiza i Czedi mogłyby jeszcze dodać do gigantycznego zadania obrotu historii planety, nie należało więcej narażać ich życia. Antropolog Czedi i lekarz Gwiezdnej Floty Ewiza odwiedzą jeszcze wiele miejsc we wszechświecie, dadzą Ziemi swoje dzieci, przeżyją długie i ciekawe życie. Niezmierne poniżenie człowieka na Tormansie i przeżywane tutaj cierpienia, smutek i żal odczuwane wobec pobratymców, zatrą się z czasem we wspomnieniach i przestaną je nękać na Ziemi…

Drzwi uchyliły się powoli. Wszedł nimi SDG i zamarł u nóg Rodis. Zdjęła z jego korpusu ciężki biały kociołek i z pewnym wysiłkiem ustawiła na okiennym parapecie, po czym wkręciła kranik w specjalny otwór na powierzchni. W torbie Ewizy znalazła wysoką, przezroczystą szklankę i zapełniła ją równie przejrzystą cieczą. Ledwie upiła pierwszy ostrożny łyk, twarz jej się rozpromieniła. W porównaniu ze sztucznie mineralizowaną, zanieczyszczoną, pachnącą rdzą i zgnilizną stołeczną wodą, smak ziemskiej był naprawdę wspaniały. Nea Holli nie zapomniała też przysłać z gwiazdolotu ziemskiej skoncentrowanej żywności.

Rodis zaczęła przygotowywać jedzenie dla Czedi i Ewizy.

Do izolatki wpadł spiesznie główny lekarz, blady i spocony.

— Nie przypuszczałem, że zawita tutaj sama władczyni Ziemian — powiedział z ukłonem. — Tu będzie pani ciasno i niewygodnie. Załatwimy to później, a teraz zapraszam do mego gabinetu. Telefonują do pani z Ogrodów Coama. Zdaje się — dodał z nabożeństwem — że chce z panią rozmawiać sam Wielki i Mądry…

Faj Rodis stanęła przed ekranem dwustronnej łączności Jan-Jah, na którym wkrótce pojawiła się znajoma sylwetka władcy. Czojo Czagas był nachmurzony. Na jedno jego skinienie zgięty w pół ordynator wyniósł się z gabinetu.

Obejrzał Ziemiankę w jej srebrzystym fartuchu, spod którego prześwitywał strój zwykłej kobiety z Jan-Jah.

— To jest mniej efektowne, niż pani poprzednie kreacje. Teraz wydaje mi się pani bliższa, jakby była moją… poddaną — rzekł z namysłem. — A i tak dziwi mnie, że pani jest tutaj.

— Gdyby nie katastrofa z Czedi, nie opuściłabym Skarbnicy. Są tam bardzo ciekawe materiały i zrobił pan bardzo mądrze, odsyłając mnie.

Czagas lekko się odprężył.

— Mam nadzieję, że przekonała się pani po raz kolejny, jak bardzo niebezpieczne są kontakty z naszym dzikim i złym ludem? Nasz czwarty gość omal nie zginął!

Faj miała ochotę spytać, co doprowadziło naród Jan-Jah do takiego stanu, nie zamierzała jednak drażnić władcy.

— Co pani zamierza teraz zrobić? — zapytał Czojo.

— Kiedy tylko nasza antropolog dojdzie do siebie, odeślę ją wraz z lekarką na gwiazdolot. Teraz to już kwestia paru dni.

— I co dalej?

— Wrócę do Skarbnicy Historii, dokończyć badania nad rękopisami. Tymczasem nasz astronawigator będzie kontynuował poznawanie świata naukowego stolicy. Za dwadzieścia dni się pożegnamy.