Выбрать главу

— A drugi gwiazdolot?

— Powinien być już blisko. Nie będziemy nadużywać waszej gościny. Tamten raczej nie wyląduje. Zaczeka na orbicie do naszego odlotu.

Rodis wydało się, że władca przyjął wieść z zadowoleniem.

— Dobrze. Urządzą tam panią najlepiej, jak to możliwe.

— Proszę się tym nie kłopotać. Niech pan lepiej zarządzi, by łączyli nas albo pozostałych władców bez zwłoki. Inaczej nie zdołamy się zorientować, gdzie kończy się pańska wola, a zaczyna tępota i strach urzędników.

Czagas skinął łaskawie głową. Jakiś czas przyglądał się Rodis w milczeniu, a potem, również bez słowa, nagle zniknął z ekranu. Faj wróciła do Czedi, która siedziała już, wsparta na poduszkach i bez namiotu tlenowego. Wraz z Ewizą napawały się ziemską wodą i żywnością, mrużąc błogo oczęta.

— Nie sądziłam, że ziemska konserwowana żywność może być taka smaczna — powiedziała Czedi.

— W porównaniu z tormansjańską — rzekła Rodis, zanurzając palce w gęstych włosach dziewczyny, które przybrały swą naturalną, popielato złotawą barwę. Oczy, pozbawione szkieł kontaktowych, były znowu jasnobłękitne.

— Dziwię się — powiedziała Czedi, podnosząc się na łokciu, od czego powstrzymała ją momentalnie Ewiza — jak oni mogą tak zatruwać siebie, swoje dzieci, degenerując przyszłe pokolenia, falsyfikując chemicznie żywność tak, że staje się toksyczna? Wyobraźcie sobie, że na Ziemi ktoś zechciałby jeść takie świństwa. Nie do pomyślenia!

— U nich — odparła Rodis — tym żałosnym sposobem zwiększają ilość żywności, obniżając poziom produkcji. Utrzymują jednak poprzednie wysokie ceny, uzależniając w ten sposób społeczeństwo Tormansa i wzbogacając oligarchów.

— Jestem pewna, że zbadanie w pierwszym z brzegu laboratorium wykazałoby szkodliwość tutejszej żywności — stwierdziła Ewiza. — Trzeba będzie zabrać próbki na Ziemię.

— Dobry pomysł — przytaknęła Rodis. — Zaczniemy od szpitalnego jedzenia.

Nie zwlekając zaczęła masować ramię Czedi ze śladami zaszytych rozcięć i wtapiających się powoli w ciało czarnych haczyków. Czedi zapewniała, że czuje się już całkiem zdrowa, ale Faj i Ewiza obawiały się następstw obrażeń wewnętrznych. Przywiozły jej na małym wózku stosik lekkich, rozrywkowych książek. Czedi zaczęła przeglądać jedną po drugiej z niedościgłą dla Tormansjan, lecz normalną dla Ziemian szybkością, w okamgnieniu ogarniając wzrokiem całe strony.

Gdy znów się zjawiła Ewiza, na pościeli piętrzyła się już góra przeczytanych lektur.

— Są takie ciekawe? — zapytała lekarka.

— Szukałam w nich odrobiny sensu. Nie mogłam uwierzyć, żeby w rozwiniętej technicznie cywilizacji pisze się takie głupoty, podobne do literatury ziemskiej z ERŚ. Brak w nich problemów duchowych, lęków, chorób i nieszczęść. Prawdziwe wielkie tragedie, wspaniałe ludzkie bohaterstwo, ukryte w szarym codziennym trudzie, kompletnie ich nie interesują. Wygląda, jakby sam człowiek ich nie interesował i służył tylko za rekwizyt. Wszystko sprowadza się do modnych głupstewek, przypadkowych nieporozumień albo mieszczańskich frustracji. Kiepscy pisarze szybko nauczyli się, jak prowadzić fabułę, powtarzając ciągle to samo. Piszą też scenariusze programów telewizyjnych, wychwalających mądre przywództwo Czojo Czagasa, który jakoby wybawił ich od przeszłych problemów. Tutaj historia zaczyna się wraz z ustanowieniem władzy wszechplanetarnej przez teoretyka oligarchii, wielkiego Ino-Kau. Mam wrażenie, jakby wszystkie te książki napisano dla niedorozwiniętych umysłowo dzieci. Wszystkie są nowe i mało czytane. Trzeba będzie poprosić o jakieś starsze dzieła.

Ewiza poszła do biblioteki, długo tam buszowała i debatowała z bibliotekarzem, w końcu wróciła niebotycznie zdumiona.

— Kiedy Czojo Czagas objął władzę — oznajmiła — wcześniej wydane książki zostały usunięte ze wszystkich bibliotek na planecie pod groźbą ciężkich kar i zatopione w morzu, obwiązane tonami kamieni. Nieliczne egzemplarze zostały ukryte w specjalnych archiwach, gdzie nie wolno ich czytać ani kopiować. Zabroniono tego wszystkim, oprócz osób specjalnego zaufania.

— To zbrodnia przeciw ludzkości! — osądziła surowo Rodis.

— Och, nie wiesz jeszcze wszystkiego — podjęła Czedi. — Funkcjonuje tutaj przedziwny system cenzury. W każdym Domu Widowisk, na każdym teleekranie i radioodbiorniku znajduje się „oko władcy”. Są w stanie zatrzymać każdy spektakl, wyłączyć całą sieć, gdyby ktoś usiłował przekazać zabronione treści. Mogą skazać na śmierć za śpiewanie zakazanych piosenek. Obok takiego „oka” figuruje spis, co można przedstawiać, a czego nie… I tak jest ze wszystkim. Żal mi tych biedaków! — zakończyła drżącym głosem.

Rodis i Ewiza spojrzały po sobie i Faj przysiadła u wezgłowia Czedi, nucąc i muskając koniuszkami palców jej czoło i twarz. Błyszczące od łez błękitne oczy zamknęły się. Minutę później dziewczyna zapadła w głęboki, spokojny sen.

— A teraz przejdziemy się po szpitalu — zaproponowała Ewiza. — Już późna pora, lekarze się rozeszli do domów. Przyniosłam świeży fartuch.

Faj Rodis włożyła żółty kitel i czapeczkę, po czym obie Ziemianki wyszły na jaskrawo oświetlony, zastawiony łóżkami korytarz.

Nigdy nie zdołałyby zapomnieć czterech nocy spędzonych na dobrowolnych obchodach stołecznego Głównego Szpitala. Rodis dokonywała kolejnych odkryć. Cierpiącym prawie nie podawano leków uśmierzających ból. Medycyna Tormansa nie stworzyła analgetyków nie powodujących zmian w całym organizmie i nie powodujących uzależnienia w postaci narkomanii. Potężne środki przeciwbólowe, jak hipnotyczny masaż, czy siła autosugestii w ogóle nie były tu znane. Lekarze nie zwracali uwagi na cierpienia i lęk przed śmiercią, a męki związane z przełomem w chorobie wydawały się im nieuniknione. Zlikwidowanie zbędnych cierpień uważano za nieistotny drobiazg, w porównaniu z przyspieszeniem uzdrowienia jednych i ulżeniu innym w ostatnich dniach…

Nie prowadzono żadnej walki z osamotnieniem chorych, ani nocami cierpienia w nieprzewietrzonych pokojach. W szpitalu przeważały kobiety, żyjące dłużej od mężczyzn. Leżały tu miesiącami. Wyjaśniono Ziemiankom, że żony i matki „kży” są ratowane dlatego, że mężczyźni pozbawieni ich towarzystwa popadają w depresje i przekupiwszy urzędników, dostają się do Pałaców Łagodnej Śmierci, będąc nierzadko cennymi dla państwa specjalistami. Utrata godności umierania w takich szpitalach przedstawiała dialektyczny porządek całej planety, skoro śmierć była tutaj poświęceniem dla dobra większości. Tym rozpaczliwiej czepiali się życia „dży” w przepełnionych klinikach. Rodis wspominała z uśmieszkiem swoje infernalne doświadczenia. Tutaj zstąpiła w najniższe kręgi inferna.

Ewiza stokrotnie zgadzała się w myślach z przywódcą szóstki „kży”. Faktycznie umierali w pełni sił, nie znając rozpaczliwej walki o życie w strasznych bólach i cierpieniach.

Faj przechodziła od jednego do drugiego łóżka, czasem przysiadywała na skraju któregoś, kojąc ból hipnozą, uspokajając pieśnią, uczyła jak można samemu się uśpić albo pocieszyć się w wyobraźni. Ewiza, pozbawiona takiej mocy psychicznej, wykonywała leczniczy masaż nerwów. Wracając rano do izolatki Czedi, obie padały z wyczerpania.

Pogłoska o niezwykłej kobiecie rozeszła się błyskawicznie po całym szpitalu. Faj witały wszędzie błagalnie wyciągnięte ręce, jakby była boginią. Otaczające ją zło przytłaczało, pozbawiając wewnętrznej swobody. Rodis pierwszy raz zrozumiała, że daleko jej jeszcze do osiągnięcia pełni duchowej doskonałości. Dowodem osłabienia jej sił w oceanie bólu był dręczący żal, odciągający ją od głównego celu. Pomoc udzielana tutaj nie odpowiadała zadaniu, ciążącemu obecnie na Ziemianach: pomóc ludowi Jan-Jah w obaleniu infernalnego systemu społecznego teraz i na wieki.