Po czterech dniach spędzonych w szpitalu, Faj Rodis znowu szła po skrzypiącej podłodze Świątyni Czasu w towarzystwie przyjaciółek i trzech SDG. Dwa z nich niosły wciąż jeszcze słabą Czedi w próżniowym hamaku, podwieszonym na słupkach oporowych. Niezmiernie uradowany Tael witał je u bramy i nawet strażnicy, wybrani teraz ze specjalnie wyszkolonych ludzi, zmiękli na widok błękitnych oczu Czedi spoglądającej na otoczenie z radością rekonwalescentki. Krótko trwała jej radość. Usłyszawszy o powrocie na gwiazdolot, Czedi mocno się zasmuciła i Faj Rodis z wielkim trudem przekonała ją, że to konieczne.
Zaniepokojona Ewiza żądała, by mogła pozostać tutaj na wypadek choroby Faj albo Norina.
— Czuję się doskonale — zripostowała Rodis — a leczenie autosugestią opanowałam najlepiej z was.
— A Wir?
— Wydaje mi się, że już zachorował, ale w taki sposób, że nie pomoże mu nawet lekarz Gwiezdnej Floty.
— Naprawdę? Nasz doświadczony astronawigator? Żartujesz?
— Chciałabym.
— Ależ to jakieś szaleństwo! I mówisz to tak spokojnie!
— Nie większe szaleństwo, niż życie Czedi pomiędzy „kży”, niż twoja praca w szpitalu, niż wszystkie idee, jakie zmusiły nas ingerować w bytowanie tej niegościnnej, udręczonej planety.
— Myślisz o jakimś niebezpieczeństwie? Nie zostawię cię.
— Zostawisz! — Rodis przytuliła Ewizę i na moment jej kruczoczarne włosy splotły się z ciemnorudymi lokami tamtej.
We trzy przeszły się potem do podziemia z maskami i Świątyni Trzech Kroków.
— Tutaj postawimy twój SDG — powiedziała Rodis do Ewizy. — Jego szaro-zielony kolor ze srebrzystym odcieniem dobrze harmonizuje z czarnymi schodami i filarami.
— A mój? — spytała Czedi, bardzo przywiązana do swego dziewięcionoga.
— Podarujesz go Taelowi i nauczysz, jak ma się nim posługiwać.
— I będzie u nas świecił jako zielony ognik?
— Tak! Ja wezmę bransoletę Ewizy, lecz wyłączę bezpośrednie połączenie z „Ciemnym Płomieniem”, gdy będziecie bezpieczne za ścianami statku.
— Za ścianami statku… — powtórzyła Ewiza. — Może to wstyd dla prawdziwego naukowca, ale tam będę szczęśliwa. O wiele lepiej żyć na statku, dokonując tylko czasem wypadów w obcy świat, niż przekonać się, że poza „Ciemnym Płomieniem” otoczeni jesteśmy potokami innego życia, w którym każdy każdemu jest wilkiem, rozsiewając cierpienia i ból nawet tam, gdzie nie powinno być nieszczęść.
Rodis i Norin odprowadzili kobiety do wielkiego, zakurzonego i mocno zdezelowanego pojazdu.
Czedi uściskała mocno Faj, ucałowała astronawigatora, a potem przyklęknąwszy, pogłaskała swojego SDG.
Dwoje Ziemian i tormansjański inżynier stali na tarasie piątego chramu. Pojazd odjechał górną obwodnicą, słup pozostawionego przezeń pyłu długo jeszcze wisiał nad miastem. Tael nauczył się już rozpoznawać nastroje swoich, zdawałoby się, niewzruszonych ziemskich przyjaciół. I teraz, spoglądając na spokojne, skierowane w dal twarze, inżynier postanowił oderwać Ewizę i Norina od ciężkich myśli.
— Nie podziękowałem wam jeszcze za drogocenny dar — powiedział, wskazując na SDG.
— U nas nie dziękuje się za podarunki. Największą radością Ziemianina jest dawać coś innym. To my powinniśmy panu dziękować — odparła Rodis.
Tael zmieszał się z jakiegoś powodu i zmienił temat:
— Zawsze mnie intrygowała liczba nóżek SDG. Dlaczego jest ich 9, czemu nieparzyście, zamiast dwustronnej symetrii: 2, 4, 6, 8, 10?
— Odpowiedź nie jest prosta — wyjawił Norin. — Od bilateralnej symetrii wyższa jest triada. Helikoidalna nieparzystość stoi wyżej od dwustronnej równowagi przeciwnych biegunów, zwykle przyjmowanej na Ziemi i odpowiadającej powierzchniowej strukturze otaczającego świata. 5, 7, 9 dają specjalną możliwość w pokonywaniu trudności w binarnych systemach i stabilność w dwustronnie ustanowionym świecie, czyli umiejętność przechodzenia przez nieoczekiwane przeszkody. Nieparzystość jest większa od jedynki: to wyjście z infernalnej walki przeciwieństw, możność ominięcia dialektycznego ruchu w prawo i w lewo, w dół i do góry. W przyrodzie mają tę zdolność wieloosiowe, fazowe organizmy lub trójfazowe na przykład. Wartość liczb nieparzystych doceniona została już w głębokiej starożytności. 3, 5, 7, 9 uważane były za szczęśliwe, magiczne liczby. U nas stosuje się metodykę krzywych lub helikoidalnych wcięć w zrównoważone systemy przeciwstawnych sił.
Tael pokręcił głową.
— Jedyne, co zrozumiałem, to istnienie mechanizmów, działających na bardziej skomplikowanych zasadach, niż wewnętrzna przeciwwaga. I owe mechanizmy, można rzec, stoją ponad siłami świata urządzonego dialektycznie. Są potężniejsze!
— Owszem, można tak na to spojrzeć. SDG nie są nam potrzebne w codziennym życiu na Ziemi. Roboty sputniki towarzyszą nam wyłącznie w trudnych ekspedycjach do dalekich, nieznanych światów. Tam są niezastąpione.
— I w źle urządzonym świecie także są niezastąpione — dodał Tael.
Cień lęku przemknął po twarzy Wira Norina, czyniąc go na chwilę podobnym do Tormansjanina.
— Musisz już iść, Wirze? — spytała Faj, obejmując go za szyję i spogladając mu w oczy. — Czekają na ciebie? Coś cię niepokoi?
— Tak, pojawiło się coś nieoczekiwanego i niepokojącego.
— Na Tormansie, gdzie nic się nie spełnia? I co będzie dalej, Wirze?
— Nie wiem. Powinienem dojść ze sobą do ładu, ale dni mijają…
— Tak, mamy coraz mniej czasu, mój drogi Wirze — powiedziała czule Rodis.
Astronawigator zbiegł po schodach i przeszedł obok osłupiałych strażników. Faj Rodis została, wsparta końcami palców o balustradę, głęboko zadumana, toteż Tael odszedł bez pożegnania, zabierając ze sobą dziewięcionoga do podziemi.
Rodis długo wpatrywała się w odległe górskie szczyty, okolone purpurowym oparem. Wciąż jeszcze mocno tkwiła w jej pamięci katastrofa w mieście Kin-Nan-Te, dopiero co skończyły się problemy z Czedi, a oto pojawiło się coś nowego. Tym razem nie wiedziała, jaką wybrać drogę wyjścia. Co czeka Wira i jego ukochaną, oprócz ofiar z obu stron? I dlaczego spadło to akurat na Norina, który na licznych statkach przemierzył na wskroś całą Galaktykę, na człowieka o tak jasnym umyśle, chodzącą encyklopedię? Chociaż, zgodnie z prawem nieoczekiwanych obrotów losu, może to być rzeczywiście nieprzezwyciężona przeszkoda?! Ocknąwszy się z własnych myśli, nie zauważyła nawet, jak nadszedł tymczasem zmierzch. Poszła do swego pokoju.
Już u pierwszych drzwi wyczuła obecność kogoś znanego wcześniej. Nie zaprogramowała przed wyjściem SDG i włączyła go dopiero teraz, nie zapalając światła. Jej obręcz sygnałowa zabrzęczała ledwie słyszalnie, sygnalizując zmianę atmosfery w pomieszczeniu. Dziewięcionóg zapalił maleńkie różowe światełko. Rodis zobaczyła szczelnie zamknięte drzwi do sypialni. Jakiś szpieg czaił się w pierwszym pokoju, do którego drzwi były lekko uchylone. Faj otworzyła drzwi, łowiąc nozdrzami ledwie wyczuwalny zapach, na tyle słaby, że nieprzygotowana być może wcale by go nie odczuła. Nagle w jej głowie pojawiła się fala upojenia. Ciemna moc, niby sprężyna zaczęła przewiercać wnętrze kobiety. Ogarnęło ją dzikie pragnienie, by wyć, chichotać i tarzać się na podłodze. Silna wola Faj zwalczyła pierwszy atak trucizny. Cofnęła się w stronę SDG i zasłoniła nos biofiltrem. Teraz był moment na myślenie. Wciąż jeszcze półprzytomna, odnalazła preparat T-9/32, uniwersalną odtrutkę bodźców wzgórza mózgowego. Nawet nie będąc lekarzem, Rodis stwierdziła, że w pokoju rozpylono środek mącący świadomość, wyzwalający bazowe prymitywne refleksy grupy, za którą odpowiedzialne jest wzgórze i szara istota mózgu. Antidotum pomogło. Dobrze, że przewidziała podobne zagrożenia, przygotowując się do lądowania na Tormansie!