Выбрать главу

Odzyskawszy uprzednią jasność myśli i widzenia, Rodis nakazała SDG oświetlić pokój i natychmiast rzuciła się w stronę ciężkiej kotary, przesłaniającą wnękę okienną. Ukrywała się tam Er Wo-Bia, skulona jak kocica. Przezroczysta maska gazowa z niewielkim zbiornikiem pod brodą, zasłaniała twarz piękności, która prężnie skoczyła na spotkanie Rodis. Głęboko osadzone oczy tamtej patrzyły na Ziemiankę z wyczekującym zdumieniem, jakby pytała: „Dlaczego jeszcze nie padłaś?” Kochanka Czojo Czagasa trzymała w ręce skomplikowane urządzenie, służące na Tormansie do rejestracji filmowej.

Er Wo-Bia sięgnęła wolną dłonią do pasa, za którym miała z pewnością broń.

— Stój! — przykazała jej Rodis. — Mów, dlaczego to zrobiłaś?

Przygwożdżona na miejscu ślicznotka zamarła i zakołysała po chwili swym smukłym ciałem, jakby pragnęła zamienić się w żmiję, tak czczoną na jej planecie.

— Chciałam — wycedziła z wysiłkiem przez zaciśnięte zęby — odkryć twoje prawdziwe „ja” i ujawnić je. Kiedy zaczęłabyś się tarzać miotana dzikimi żądzami, sfilmowałabym ciebie i pokazała to władcy — wyznała, unosząc kamerę. — Za dużo o tobie myśli, zanadto cię wywyższa. Gdyby to zobaczył!

Faj wpatrywała się w wykrzywioną nienawistnie, piękną twarzyczkę. Połączenie złego charakteru z pięknym ciałem wiecznie zdumiewało wyczulonych na piękno ludzi i Rodis nie była w tym względzie wyjątkiem.

— Na Ziemi — odpowiedziała w końcu — uważamy, że każde negatywne działanie powinno mieć swoje skutki. Zdejmij maskę!

Nawet respirator nie mógł ukryć śmiertelnego przerażenia tamtej. Musiała jednak poddać się potężnej woli.

Minutę później Er Wo-Bia leżała na podłodze z odchyloną głową, zamkniętymi oczyma i wyszczerzonymi zębami, doświadczając tego, co chciała zaserwować Rodis.

— Jangar! Jangar! Pragnę cię! Jeszcze bardziej, niż wtedy! Szybciej! Jangar! — zawyła nagle.

W odpowiedzi na jej wezwanie rozwarły się drzwi i w progu stanął sam główny dowódca „liliowych”.

„Gdzieś się tutaj przyczaił!” — domyśliła się błyskawicznie Faj.

Widząc, że ich zamysły obrócone są wniwecz, a tajemnica została odkryta, Jangar wydobył broń. Jakim by jednak nie był szybkim strzelcem, nie miał szans rywalizować z Faj w prędkości reakcji. Zdążyła włączyć pole ochronne. Dwie kule wystrzelone w jej kierunku, wycelowane w głowę i brzuch, zrykoszetowały, trafiając Jangara w nasadę nosa i pod obojczyk. Wbity w Rodis wzrok agenta momentalnie zmętniał, krew zalała mu twarz i upadł na bok, nie znajdując oparcia w ścianie, jakieś dwa metry od swej kochanki.

Wystrzały bez wątpienia odbiły się echem w całym budynku. Trzeba było działać nie zwlekając. Rodis zataszczyła Er Wo-Bia do sypialni i zamknęła drzwi, po czym otworzyła oba okna. Potem rozwarła szczęki tamtej i wlała do ust lekarstwo. Er Wo-Bia przestała miotać się konwulsyjnie. Po chwili otworzyła oczy i podniosła, słaniając na nogach.

— Zdaje się, że ja… — wykrztusiła ochryple.

— Tak. Zrobiłaś wszystko to, czego oczekiwałaś ode mnie.

Złość na jej twarzy w jednej chwili zastąpił szczery, bezsilny strach.

— A kamera? Jangar?

— Tam — odparła Rodis wskazując drzwi do sąsiedniego pokoju. — Jangar zabity.

— Ty go zabiłaś?

Rodis pokręciła przecząco głową.

— Sam siebie zabił. Własnymi kulami.

— I wiesz teraz wszystko?

— Jeśli masz na myśli wasze wzajemne stosunki, to tak.

Metresa upadła Faj do nóg.

— Zlituj się! Władca mi nie wybaczy, nie zniesie takiej urazy.

— Rozumiem to. Tacy jak on nie dopuszczają konkurencji.

— Jego zemsta byłaby niewyobrażalna! Jego siepacze znają straszne tortury!

— Tak jak twój Jangar?

Piękna Tormansjanka pochyliła markotnie główkę, błagając o litość.

Rodis wyszła do sąsiedniego pokoju i wróciła po chwili z kamerą.

— Zwrócę ci ją — oznajmiła, wyciągając rękę — w zamian za resztę trucizny.

Wzdrygając się, Er Wo-Bia oddała pospiesznie niewielki rozpylacz.

— Uciekaj teraz przez pierwsze okno na galerii. Przykucnij za balustradą. Dojdziesz tamtędy do bocznych schodów tylnej fasady i zejdziesz do parku. Mam nadzieję, że masz przepustkę od władcy?

Er Wo-Bia stała milcząc przed Ziemianką, zastygła w zdumieniu.

— I nie obawiaj się. Nikt na planecie nie pozna twej tajemnicy.

Tormansjanka próbowała coś powiedzieć, lecz nie mogła z siebie wydusić słowa. Rodis ostrożnie musnęła ją palcami.

— Nie stój tak, biegnij! Ja też muszę już iść.

Rodis odwróciła się i odeszła, słysząc za plecami szloch tamtej. W pierwszym pokoju tłoczyli się za barierą ochronną strażnicy z oficerem na czele. W kącie wciąż leżało ciało Jangara.

Jak widać, po rozmowie w szpitalu z Rodis, władca wydał rozporządzenie o nieprzerwanej łączności, bo właśnie pojawił się on sam na zaimprowizowanym ekranie SDG. Strażnicy natychmiast zniknęli.

Rodis oświadczyła, że Jangar do niej strzelał. Czojo Czagas był już wystarczająco obeznany z działaniem pól ochronnych, by pojąć następstwa tego faktu. Zresztą, nie wydawał się zasmucony śmiercią dowódcy swej osobistej ochrony i pierwszego asystenta Gen Szi do spraw państwowego bezpieczeństwa, przeciwnie, wydawał się zadowolony.

Rodis nie miała czasu zastanawiać się nad ich złożonymi relacjami, obawiała się bowiem, że po tym incydencie wydalą ją z budynku. Władca zaproponował, by dla bezpieczeństwa wróciła do pałacu, lecz ona odmówiła gorąco, powołując się na niezbadane wciąż jakoby materiały, które zalegały trzy pokoje, przygotowane przez Taela.

— Kiedy pani zakończy pracę? — spytał z obawą Czojo.

— Tak jak się umawialiśmy, za trzy tygodnie.

— Ach, tak! Przed odlotem zapraszam do siebie na parę dni. Chciałbym raz jeszcze wykorzystać pani wiedzę.

— Może pan skorzystać z wiedzy całej Ziemi.

— Tego akurat nie chcę. Proponuje pani wszystko, a ja potrzebuję jedynie cząstki.

— Jestem gotowa też pomóc częściowo.

— Dobrze, proszę pamiętać o mym zaproszeniu! Zanim się rozłączymy, proszę odpowiedzieć tylko na jedno pytanie: Co pani wiadomo o ludziach, których w dawnych czasach zwano na Ziemi mieszczuchami? Dzisiaj natknąłem się na to dziwne słowo.

— Nazywano tak całą warstwę społeczną, później to określenie przeszło na pewien typ ludzi, którzy umieją tylko brać, niczego nie dając. Mało tego, biorą z uszczerbkiem dla innych, przyrody, całej planety w swej bezgranicznej chciwości. Brak samoograniczenia naruszał wewnętrzną harmonię między światem zewnętrznym a uczuciami ludzkimi. Ludzie nieustannie przekraczali granice swych możliwości, próbując podnieść swój status socjalny i zdobyć związane z tym przywileje… a wszystko, co zdobyli, to kompleks niższości, rozczarowanie, zawiść i złość. Przede wszystkim właśnie w tak amoralnym i nerwowym środowisku trzeba było rozwijać wiedzę o samokontroli i dyscyplinie społecznej.

— Całkiem podobni do moich dostojników!

— Naturalnie.

— Dlaczego „naturalnie”?