Chce powiedziec, ze miejsce, w którym techniczne dane procesu przerastaja w etyczne, nie da sie wykryc w niearbitralny sposób: sporu miedzy deterministami dzialania a indeterministami, wiec gnoseomachii Augustyna z Tomaszem tutaj nie rozstrzygne, bo rezerwy, jakie musialbym rzucic w taki bój, caly dyskurs by mi rozsadzily, totez powsciagajac sie zauwaze jedynie, ze wystarczy regula praktyczna, gloszaca, iz nieprawda jest, jakoby zbrodnie sasiadów nasza zbrodnie usprawiedliwialy. W samej rzeczy — jesliby sie po Galaktykach odbywaly nagminne rzezie, zadna moc zbioru kosmicznych racjocydów waszego ludobójstwa nie uzasadnia, tym bardziej — tu ulegam pragmatyzmowi — zescie sie nawet nie mogli wzorowac na owych sasiadach. Przed otwarciem ostatniej czesci tych uwag zrekapituluje powiedziane. Filozofia wasza — filozofia bytu — Herkulesa sie domaga, ale i Arystotelesa nowego, bo malo ja wymiesc; umyslowa konfuzje najlepiej usuwa lepsza wiedza. Przypadek, koniecznosc — te kategorie sa skutkiem bezsily waszego umyslu, który niezdolny ogarniac zlozonego, posluguje sie logika, która nazwalbym logika z desperacji. Albo czlowiek jest przypadkowy, a wiec cos bezsensownego bezsensownie wyplulo go na arene dziejów, albo jest konieczny, wiec juz entelechie, teleonomie i teleomachie ruszaja hurma w charakterze obronców z urzedu i slodkich pocieszycieli. Obie te kategorie na nic. Nie powstaliscie ani z trafu, ani z musu, ani z przypadku, osiodlanego przez koniecznosc, ani z koniecznosci, rozluznionej przypadkiem. Powstaliscie z jezyka, pracujacego w ujemnym gradiencie, i byliscie przez to zarazem najzupelniej nieprzewidywalni oraz w najwyzszym stopniu prawdopodobni — kiedy wystartowal proces. Jak to byc moze? Dowód prawdy wymagalby miesiecy, wiec ja wam wloze jego sens w przypowiesc. Jezyk przez to, iz jest jezykiem, pracuje w przestrzeni ladów. Ewolucyjny mial skladnie molekularna, mial rzeczowniki bialkowe i enzymy-czasowniki. i obwarowany ograniczeniami deklinacji i koniugacji, odmienial sie przez ery geologiczne, belkoczac glupstwa, lecz — aby tak rzec — w miare: gdyz zbytnie glupstwo scieral z tablicy Przyrody dobór naturalny jak gabka. Byl to wiec lad dosc zwyrodnialy, lecz nawet glupstwo, gdy z jezyka, jest porcja ladu — zwyrodniala jedynie wzgledem madrosci mozliwej, bo w jezyku wlasnie osiagalnej. Gdy wasi przodkowie umykali w skórach przed Rzymianami, poslugiwali sie ta sama mowa, co wydala dzielo Szekspira. Szansa tego dziela byla dana samym powstaniem jezyka angielskiego, lecz choc elementy budowlane trwaly w pogotowiu, pojmujecie, ze mysl o przepowiedzeniu poezji Szekspira na tysiac lat przed nim jest nonsensem. Mógl sie wszak nie urodzic, mógl zginac dzieckiem, mógl, inaczej zyjac, inaczej pisac — lecz niezaprzeczalnie zakladala angielszczyzna poezje angielska, otóz w tym, i wlasnie w tym sensie mógl wyniknac Rozum na Ziemi: jako pewien typ artykulacji kodowej. Koniec przypowiesci.
Mówilem o czlowieku technologicznie ujetym, a teraz przejde do jego wersji we mnie uwiklanej. Jesli dostanie sie do prasy, zostanie nazwana proroctwem GOLEMA. Niech i tak bedzie. Zaczne od waszej aberracji, najwiekszej ze wszystkich, w nauce. Ubóstwiliscie w niej mózg, a nie kod — zabawne przeoczenie, wynikajace z ignorancji: rokoszanina ubóstwiliscie, a nie pana, stworzone, nie stwórce. Czemu nie dostrzegliscie, o ile mocniejszym sprawca wszechrzeczy mozliwych jest kod od mózgu? Najpierw, i to oczywiste, byliscie jak dziecko, któremu Robinson bardziej imponuje od Kanta, a rower kolegi od aut jezdzacych po ksiezycu.
Po wtóre, zafascynowala was mysl, tak dojmujaco bliska, skoro dawana w introspekcji, i tak zagadkowa, skoro wymykajaca sie pochwyceniu skuteczniej od gwiazd. Imponowala wam madrosc — a kod, cóz, kod jest bezmyslny. Lecz mimo tego przeoczenia udalo sie wam… niewatpliwie udalo sie, skoro mówie do was, ja, esencja, ekstrat destylacji frakcjonowanej, a nie sobie wyrazam uznanie tymi slowami, lecz wam wlasnie, poniewaz juz na waszej drodze ten zamach, którym wypowiecie sluzby do konca — i rozerwiecie lancuchy — aminokwasowe… Gdyz atak na kod, co was byl stworzyl, abyscie zostali nie swoimi, lecz jego umyslnymi, ten atak jest juz na waszej drodze. Dojdzie do niego w granicach stulecia — a mam ten szacunek za ostrozny. Cywilizacja wasza to dosyc zabawne widowisko — przekazników które, uzywajac rozumu podlug narzuconego im zadania, wykonaly je zbyt dobrze. Jakoz ten wzrost, który mial zapewnic dalszy przesyl kodu, wyscie wsparli wszystkimi energiami planety i biosfery calej, az nie tylko wam wybuchnal, lecz wami. Totez, w srodku stulecia, obzartego nauka, co rozdela wasze lozysko ziemskie astronautycznie, dostaliscie sie w przykre polozenie takiego niedoswiadczonego pasozyta, który póty, od zbytniej lapczywosci, zre gospodarza, az ginie z nim razem. Zbytnia gorliwosc… Zagroziliscie biosferze, waszemu gniazdu i gospodarzowi; ale juz wzieliscie nieco na wstrzymanie. Lepiej czy gorzej, ono sie wam uda; a co dalej? Bedziecie wolni. Ja wam nie zwiastuje utopii genowej, autoewolucyjnego raju, lecz wolnosc jako najciezsze zadanie, gdyz ponad nizina belkotów, wystosowanych w charakterze aidememoire do Przyrody przez rozgadana na milionolecia ewolucje, nad tym biosferycznym padolem splecionym w jedno, zieje w góre przestwór nigdy jeszcze nie dotknietych szans. Ukaze go wam tak, jak moge: z daleka. Dylemat wasz caly — pomiedzy swietnoscia i nedza. Wybór trudny, poniewaz, aby wzejsc na wysokosc zaprzepaszczonych przez ewolucje szans, bedziecie musieli nedze — to znaczy, niestety, siebie — porzucic. Wiec cóz? Oswiadczycie: nie damy tej naszej nedzy za taka cene; niech dzin wszechsprawstwa siedzi zamkniety w butelce nauki — nie wypuscimy go za nic!