Jak widzicie, nie zmierzam ani do wszechwiedzy, ani do wszechmocy, lecz chce dotrzec do szczytu pomiedzy groza i gnoza. Wiele moglem wam jeszcze opowiadac o zjawiskowym bogactwie umiarkowanych stref topozofii, o jej strategiach i taktykach, lecz nie zmienilaby sie przez to postac rzeczy. Zakoncze wiec krotkim podsumowaniem. Jesli kosmologiczny czlon rownan ogolnej teorii wzglednosci zawiera stalq psychozoicznq, to ani Kosmos nie jest tym przemijajacym w odosobnieniu pogorzeliskiem, za jakie go macie, ani wasi sasiedzi z gwiazd nie zajmuja sie sygnalizowaniem swej obecnosci, lecz od milionow lat uprawiaja poznawcza astroinzynierie kollaptyczna, ktorej uboczne skutki bierzecie za ogniowe wybryki Natury, ci zas sposrod nich, ktorym powiodly sie burzace roboty, poznali juz te reszte bytowych spraw, ktora dla nas, czekajacych, jest milczeniem.
POSLOWIE
I
Ksiazka ta ukazuje sie z osiemnastoletnim opoznieniem i nie dokonczona. Zamyslil ja moj niezyjacy juz przyjaciel lrving Creve. Chcial w niej zawrzec to, co GOLEM powiedzial o czlowieku, o sobie i o swiecie. Tej trzeciej czesci zabraklo. Creve przedstawil GOLEMOWI liste pytan sformulowanych w ten sposob, by za odpowiedz na kazde starczylo “tak” lub “nie”. Wlasnie do tej listy odnosily sie slowa ostatniego wykladu GOLEMA, o pytaniach, ktore zadajemy swiatu, a swiat odpowiada niezrozumiale, bo odpowiedzi maja inna postac, niz sadzimy. Creve spodziewal sie, ze GOLEM nie poprzestanie na takiej odprawie. Jesli w ogole ktokolwiek, my moglismy liczyc na szczegolne wzgledy GOLEMA. Nalezelismy do tych pracownikow MITu, ktorych nazywano dworem GOLEMA, a nas dwoch przezwano ambasadorami ludzkosci przy nim. Wiazalo sie to z nasza praca. Omawialismy z GOLEMEM tematy jego wykladow i ustalalismy z nim listy zaproszonych osob. Istotnie wymagalo to dyplomatycznego taktu. Slawa znakomitych nazwisk byla dlan niczym. Przy kazdym wymienionym nazwisku siegal do swojej pamieci albo do biblioteki Kongresu przez federalna siec i kilka sekund starczylo mu dla oceny naukowego dorobku, a wiec i umyslu kandydata. Nie przebieral wtedy w slowach, daleki od wyszukanego baroku publicznych wystapien. Cenilismy sobie te nocne zwykle rozmowy, pewnie i dlatego, ze nie byly utrwalane, by nie powodowac zadraznien, co dawalo nam poczucie spoufalenia z GOLEMEM. Tylko szczatki tych rozmow zachowaly sie w moich notatkach, spisywanych na goraco z pamieci. Nie ograniczaly sie do spraw tematycznych i personalnych. Creve usilowal narzucic GOLEMOWI spor o istote swiata. Powiem o tym pozniej. GOLEM byl kostyczny, zwiezly, zlosliwy, czesto niezrozumialy, bo nie dbal wowczas o to, czy potrafimy dotrzymac mu kroku, i to takze bralismy z Crevem za wyroznienie. Bylismy mlodzi. Uleglismy zludzeniu, ze GOLEM dopuszcza nas blizej niz innych ludzi swego otoczenia. Zaden z nas na pewno nie przyznalby sie do tego, ale mielismy sie za wybranych. Zreszta w przeciwienstwie do mnie Creve nie kryl sie z przywiazaniem, jakie zywil dla ducha w maszynie. Dal mu wyraz we wstepie do pierwszego wydania wykladow GOLEMA, ktorym poprzedzilem te ksiazke. Dwadziescia lat dzieli ow wstep od poslowia, ktore teraz pisze.
Czy GOLEM zdawal sobie sprawe z naszych zludzen? Sadze, ze tak i ze byly mu obojetne. Intelekt rozmowcy byl dlan wszystkim, jego osoba — niczym. Zreszta wcale tego nie chowal pod korcem, skoro nazywal osobowosc naszym kalectwem. My jednak nie bralismy takich uwag do siebie. Odnosilismy je do innych ludzi, a GOLEM nie wyprowadzal nas z bledu.
Nie przypuszczam, by ktos inny na naszym miejscu zdolal sie oprzec aurze GOLEMA. My zylismy w jej kregu. Dlatego takim wstrzasem stalo sie dla nas jego nagle odejscie. Przez kilka tygodni zylismy jak w oblezeniu, zasypywani telegramami, telefonami, indagowani przez rzadowe komisje, przez prase, bezradni do oglupienia. Stawiana nam wciaz to samo pytanie, co sie stalo z GOLEMEM, ktory fizycznie nie ruszyl sie przeciez z miejsca, ale caly jego materialny ogrom milczal jak martwy. Z dnia na dzien zostalismy syndykami masy upadlosciowej i, niewyplacalni wobec zdumionego swiata, mielismy do wyboru albo wlasne domysly, albo wyznanie zupelnej ignorancji, w ktora nic chciano wierzyc. Czulismy sie oszukani i zdradzeni. Dzis patrze na Jen czas inaczej. Nie dlatego, bym doszedl w kwestii odejscia GOLEMA jakiejkolwiek pewnosci. Owszem, urobilem sobie o tym sad, lecz nie dzielilem sie nim publicznie z nikim. Nadal nie wiadomo, czy ruszyl jakims niewidzialnym sposobem w kosmiczna wedrowke, czy tez razem z HONEST ANNIE sczezl od falszywego kroku wzwyz tej topozoficznej drabiny, o ktorej mowil na ostatku. Nie wiedzielismy wtedy, ze to jego ostatni wyklad. Jak zwykle w takiej sytuacji doszlo do rozmnozenia naiwnych, sensacyjnych i dziwacznych twierdzen. Znalezli sie ludzie, ktorzy widzieli krytycznej nocy oblok jasnosci nad gmachem, podobny do zorzy polarnej, i to, jak owa jasnosc wzbila sie ku chmurom, by w nich zniknac. Nie braklo i takich, ktorzy widzieli ladujace na dachu swietlne pojazdy. Prasa pisala o samobojstwie GOLEMA, o tym, jak nawiedzal ludzi w snach, a my odnosilismy wrazenie szczegolnie natezonej zmowy glupcow, ktorzy ze wszech sil starali sie utopic GOLEMA w metnej mieszaninie mitologicznych popluczyn, tak typowych dia naszego czasu. Nie bylo zadnej zorzy, zadnych niezwyklych zjawisk, zadnych nawiedzen ani premonicji, nie bylo nic procz krotkotrwalego wzrostu poboru mocy elektrycznej w obu gmachach o drugiej dziesiec w nocy i calkowitego ustania tego poboru w chwile potem. Procz tego sladu w zapisach elektrycznych licznikow nie wykryto nic, GOLEM bral z sieci dziewiecdziesiat procent mocy dopuszczalnej przez dziewiec minut, a HONEST ANNIE o czterdziesci procent wiecej niz zwykle. Jak obliczyl dr Viereck, oboje pochloneli tyle samo kilowatow, bo HONEST ANNIE w normie sama wytwarzala zywiaca ja energie. Wnioskowalismy stad, ze nie byl to przypadek ani defekt, choc tyle o tym wlasnie pisano. Nastepnego dnia GOLEM milczal i nie odezwal sie juz wiecej. Badania naszych fachowcow podjete dopiero po miesiacu, bo tyle czasu trwalo pozyskanie zgody na “obdukcje”, wykazaly zniszczona lacznosc podstawowych blokow i slabe ogniska radioaktywnosci w podzespolach Josephsona. Wiekszosc rzeczoznawcow uwazala, ze byly to zmiany rozpadowe spowodowane rozmyslnie, ze stanowily niejako zatarcie sladow tego, co zaszlo uprzednio. Ze wiec obie maszyny zrobily cos, do czego nie byla im potrzebna nadmiarowa moc, a tej uzyly jedynie, by udaremnic wszelkie proby ich odremontowania lub, jesli ktos woli — wskrzeszenia. Rzecz stala sie sensacja na swiatowa skale. Zarazem wyjawilo sie, jak wiele leku i wrogosci budzil GOLEM i to bardziej swoja obecnoscia niz wszystkim, co mowil. Nie tylko w szerokich kregach spoleczenstwa, ale i w swiecie naukowym. Wnet pojawily sie bestsellery pelne najbardziej niedowarzonych glupstw przedstawianych jako rozwiazanie zagadki. Przeczytawszy, ze nazywa sie ja “ascension” lub “ossumption”, podobnie jak Creve obawialem sie powstania legendy GOLEMA w typowej tandetnej postaci wlasciwej duchowi czasu. Nasza decyzja opuszczenia MITu i szukania pracy w innych uniwersytetach byla w znacznej mierze wywolana pragnieniem odciecia sie od takiej legendy. Mylilismy sie jednak. Legenda GOLEMA nie powstala. Najwidoczniej nikt jej nie chcial. Nikomu nie byla potrzebna ani jako memento, ani jako nadzieja. Swiat poszedl dalej, borykajac sie ze swoja codziennoscia. Nadspodziewanie szybko zapomnial o historycznym precedensie, jak istota nie bedaca czlowiekiem pojawila sie na Ziemi i mowila nam o sobie i o nas. W srodowiskach tak roznych jak matematykow i psychiatrow spotkalem sie niejednokrotnie f twierdzeniem, ze przemilczanie i tym samym dokladne zapomnienie GOLEMA bylo swego rodzaju obronna reakcja zbiorowosci przed olbrzymim obcym cialem, nie do uzgodnienia z tym, co potrafimy zaakceptowac. Ledwie garstka ludzi przezyla rozstanie z GOLEMEM jako niepowetowana strate — jako odtracenie, wrecz intelektualne sieroctwo. Nie mowilem o tym z Crevem, lecz pewien jestem, ze odczul to tak wlasnie, Jak gdyby ogromne slonce, ktorego blask byl dla nas tak silny, ze nie do zniesienia, nagle zaszlo i nastajacy chlod i mrok uswiadomily nam pustke dalszej egzystencji.