II
Dzis jeszcze mozna wjechac na ostatnie pietro gmachu i okrazyc oszklona galeria te ogromna studnie, w ktorej spoczywa GOLEM. Nikt tam juz jednak nie chodzi, zeby przez pochylone szyby patrzec na zwaly swiatlowodow, podobne teraz do metnego lodu. Bylem tam tylko dwa razy. Pierwszy raz przed otwarciem galerii dla publicznosci, z kierownictwem administracji MITu, przedstawicielami wladz stanowych i tlumem dziennikarzy. Wydala mi sie wtedy waska. Bezokienna sciana, przechodzaca w kopule, zostala wymodelowana labiryntowymi wglebieniami, bo takie palczaste odciski znajduja sie na wewnetrznym sklepieniu czaszki ludzkiej. Ten koncept architekta uderzyl mnie jako wulgarny. Byl w stylu Disneylandu. Mial uprzytomnic zwiedzajacym, ze patrza na olbrzymi mozg, jak gdyby wymagal reklamowej oprawy. Galeria nie zostala zaprojektowana specjalnie dla zwiedzajacych. Doszlo do jej budowy przy zastapieniu zwyklego dachu kopula. Jest ona bardzo gruba, bo zawiera pochlaniacze promieniowania kosmicznego. GOLEM sam ustalil sklad materialowy warstw ekranujacych. Nie stwierdzilismy, by to promieniowanie wplywalo na jego intelektualna sprawnosc. On tez nie wyjasnil blizej, jak mu szkodzi, ale srodki na przebudowe zostaly szybko wyasygnowane, bo bylo to w czasie, kiedy Pentagon, przekazawszy nam bezterminowo oba swietlne olbrzymy, nie stracil potajemnej nadziei na ich sluzbe. Tak przynajmniej sadzilem, bo trudno bylo inaczej zrozumiec latwosc, z jaka pojawily sie kredyty. Nasi informatycy przypuszczali, ze to zyczenie GOLEMA bylo niejako na wyrost. Wskazywalo na jego zamiary dalszego potegowania sie w przyszlosci, poprzez kolejna przebudowe, do ktorej nie byla mu potrzebna nasza pomoc. Dlatego wyznaczyl takie rozmiary wolnej przestrzeni pomiedzy stropem a soba, ze pustka pozostala na okolu prosila sie o galerie. Nie wiem zreszta, kto wpadl na mysl widowiskowego wykorzystania tego miejsca, w pol drogi miedzy panoptikum i muzeum. Co kilkadziesiat krokow w niszach galerii staly szesciojezyczne informatory, powiadamiajace, czym jest ta przestrzen i co oznaczaja miliardy rozblyskow, bezustannie swiecacych ze szklistych uzwojen w studni. Jarzyla sie zawsze jak krater sztucznego wulkanu. Panowala tam cisza, podszyta slabym szumem klimatyzacji. Budynek caly prawie stanowil studnie, do ktorej zagladalo sie z galerii przez silnie pochylone szkla pancernego przez zapobiegliwosc. Mialy udaremnic proby zniszczenia swiatlozwojow, budzacych w wielu ludziach wiecej leku niz podziwu. Same swiatlowody na pewno byly niewrazliwe na wszelkie promieniowanie korpuskularne, podobnie jak warstwy kriotronowe, opasane chlodzacymi rurociagami kilka pieter glebiej, niewidoczne z galerii ze swoimi oszronionymi bialo komorami. Te dolne kondygnacje nie byly dostepne z galerii. Windy szybkobiezne laczyly podziemne parkingi wprost z najwyzszym pietrem. Technicy, majacy w pieczy uklady chlodzenia, uzywali innych dzwigow, roboczych. Prawdopodobnie wrazliwe na promieniowanie nieba mogly byc kwantowe synapsy Josephsona, tkwiace pod grubymi wezlami swiatlowodow. Wystawaly spomiedzy ich szklistych zyl, ale trzeba bylo o nich wiedziec, zeby je dostrzec, bo w nieustannym blyskaniu zdawaly sie zaciemnionymi wnekami.
Po raz drugi znalazlem sie w tej galerii przed miesiacem, kiedy przyjechalem do siedziby MITu, by odwiedzic archiwum i zajrzec w nim do starych protokolow. Bytem sam i galeria wydala mi sie bardzo przestronna. Choc nie odwiedzana i bodaj nie sprzatana, byla idealnie czysta. Powiodlszy palcem po szybach, przekonalem sie, ze nie ma na nich ani krzty kurzu. Takze informatory w niszach blyszczaly, jakby dopiero co zainstalowane. Miekka gruba powloka na podlodze tlumi kazdy krok. Chcialem wcisnac klawisz informatora, ale nie zdobylem sie na to. Schowalem do kieszeni reke, ktora dotknalem klawisza, gestem dziecka, przestraszonego wlasnym uczynkiem — ze dotknalem tego, czego nie wolno dotykac. Pochwycilem sie na tym zdziwiony, nie rozumiejac, co to bylo. Nie myslalem bowiem wcale, ze jestem w grobie i ze to, co majaczy pod taflami szyb, jest trupem, chociaz taka mysl nie bylaby niedorzeczna, zwlaszcza ze w swietle lamp, ktore zaplonely, gdy wyszedlem z windy, zaskoczyla mnie martwota kolosalnej studni. Wrazenie rozkladu i opuszczenia potegowal wyglad powierzchni mozgu, sfalowanej jak zastygly w brudzie lodowiec. Z jego szczelin wystawaly sprasowane w tafle styki Josephsona, tak grube pod scianami, ze przypominaly sprasowane platami liscie tytoniu w suszarni. To, ze bylem w grobowcu, przemknelo mi przez glowe dopiero, gdy wrociwszy do podziemi, wyjechalem pochylnia na swiatlo slonecznego dnia. Wtedy tez dopiero zdziwilem sie, ze ten budynek, ktory ze swoja galeria byl jakby z gory budowany na mauzoleum, nie stal sie nim i ze nie odwiedzaja go tlumy ciekawych. A przeciez publicznosc lubi ogladac zwloki poteznych istot. W tym zapomnieniu i uniewaznieniu tkwi nadal zbiorowy rozmysl. Milczaca zmowa swiata, ktory nie chce miec nic wspolnego z Rozumem, nie naruszonym, nie zlagodzonym, nie oswojonym zadnymi uczuciami. Z tym olbrzymim przybyszem, ktory znikl nagle i cicho jak duch.
Nigdy nie wierzylem w samobojstwo GOLEMA. Wymyslili je ludzie, sprzedajacy swoje pomysly, ktorym liczy sie tylko cena, jaka moga za nie uzyskac. Utrzymywanie kwantowych stykow i przelacznikow w aktywnosci wymagalo bezustannego czuwania nad temperatura i skladem chemicznym powietrza i podloza. GOLEM zajmowal sie tym sam. Nikt nie mial prawa wchodzic do wlasciwego wnetrza mozgowej studni. Od zakonczenia robot montazowych wiodace do niej drzwi na wszystkich dwudziestu pietrach byty hermetycznie zamkniete. Mogl polozyc kres tej aktywnosci, gdyby tak chcial, ale tego nie zrobil. Nie zamierzam przedstawic moich argumentow przeciw temu postepkowi, bo nie naleza do rzeczy.
III
Pol roku po odejsciu GOLEMA “Time” zamiescil artykul o ugrupowaniu husytow, nie znanych dotad nikomu. Nazwa byla skrotem slow “Humanity Salvction Sauad”. Husyci zamierzali zniszczyc GOLEMA i HONEST ANNIE, by uratowac ludzkosc przed zniewoleniem. Dzialali w pelnej konspiracji, izolujac sie od wszystkich innych grup ekstremistycznych. Ich pierwszy plan przewidywal wysadzenie w powietrze budynkow, mieszczacych obie maszyny. W tym celu chcieli skierowac z dojazdowej rampy Instytutu ciezarowke zaladowana dynamitem do podziemnego parkingu. Eksplozja miala spowodowac runiecie stropow parterowych i tym samym zawalenie sie elektronicznych agregatow. Plan nie wydawal sie trudny do realizacji. Cala ochrone gmachow stanowili straznicy zmieniajacy sie w portierni glownego wejscia, a dojazd do podziemi zamykala stalowa zaluzja, ktora pryslaby od uderzenia ciezarowego samochodu. Jednakowoz kolejne proby zamachu spelziy na niczym. Raz w ciezarowce, sprowadzonej juz z miejskiej autostrady, zablokowaly sie hamulce i usuniecie defektu trwalo do switu. Raz zepsul sie nadajnik radiowy, ktory sluzyl do kierowania ciezarowka i do odpalenia ladunku. Potem zaslablo dwu ludzi, ktorzy mieli czuwac nad nocna operacja, i zamiast dac sygnal zamachu, wezwali pomocy. W szpitalu rozpoznano u nich zapalenie opon mozgowych. Nastepnego dnia ludzie rezerwy dostali sie w obreb pozaru wywolanego przez eksplozje cysterny z benzyna. Gdy wreszcie wszystkie kluczowe urzadzenia zdublowano i podwojono ludzi na glownych stanowiskach, podczas ladowania skrzynek z dynamitem na samochod doszlo do wybuchu, w ktorym zginelo czterech husytow.
Wsrod przywodcow znajdowal sie mlody fizyk, ktory bywal jakoby czestym gosciem MITu. Uczestniczyl w wykladach GOLEMA, znal doskonale topografie terenu i obyczaje samego GOLEMA. Uznal on, ze przypadki, ktore udaremnily zamach, nie byly zwyklymi przypadkami. Zbyt wyrazna byla eskalacja kontratakow. Awarie zrazu mechaniczne (zablokowane hamulce, defekt radia) staly sie wypadkami w ludziach, z ktorych pierwsi zachorowali, drudzy ulegli oparzeniom, a ostatni poniesli smierc. Eskalacja zachodzila nie tylko jako wzrost sily ciosow, lecz i w wymiarze przestrzeni. Miejsca poszczegolnych wypadkow, naniesione na mape, okazaly sie polozone w rosnacej odleglosci od Instytutu. Jakby jakas sila wychodzila coraz dalej naprzeciw husytom.