grupowaly sie wokol trzech spraw. Najpierw nieracjonalny mial byc ferwor GOLEMOWEGO ataku na uczuciowe zycie czlowieka z miloscia na czele. Dalej — za niespojny i uwiklany w sprzecznosci uznawano wywod o pozycji, jaka Rozum zajmuje we Wszechswiecie. I wreszcie wytykano temu wykladowi niemiarowosc, upodabniajaca go do filmu, wyswietlanego zrazu wolno, a potem z rosnacym przyspieszeniem. GOLEM mial sie zrazu rozwodzic nad zbednymi szczegolami, a nawet powtarzac fragmenty pierwszego wykladu, a pod koniec szedl na niedopuszczalne skroty, poswiecajac jednozdaniowe ogolniki temu, co wymagalo wyczerpujacego omowienia.
Zarzuty te byly i zarazem nie byly zasadne. Byly takie, gdy sie ujmowalo wyklad w izolacji od wszystkiego, co zaszlo przed nim i po nim. Nie byly, poniewaz GOLEM to wlasnie wlaczyl do swego ostatniego wystapienia. Zlaczyl tez w swojej wypowiedzi dwa rozne watki. Raz mowil do wszystkich obecnych w sali Instytutu, a raz do jednego tylko czlowieka. Byl nim Creve. Zorientowalem sie w tym jeszcze podczas wykladu, znalem bowiem spor o nature swiata, ktory Creve usilowal narzucic GOLEMO—Wl w naszych nocnych rozmowach. Moglem wiec pozniej wyjasnic nieporozumienie, powstale od tej dwoistosci, lecz nie zrobilem tego, bo Creve sobie tego nie zyczyl. Potrafilem to zrozumiec. GOLEM nie urwal dialogu tak nagle, jak sie to wydawalo postronnym. Swiadomosc ta byla dla Creve — a tez i dla mnie — tajemna pociecha w tym trudnym czasie. Jednakowoz ani Creve, ani ja nie potrafilismy poczatkowo rozpoznac w calej pelni podwojnosci tego wykladu. Takze ci, ktorzy gotowi byli przyjac glowna w antropologii GOLEMA zasade konstrukcyjna czlowieka, poczuli sie ugodzeni jego atakiem na milosc, ukazana jako “maska doznaniowego sterowania”, ktora molekularna chemia zmusza nas do posluchu. Lecz mowiac to, mowil jednoczesnie, ze odtraca wszelkie uczuciowe przywiazanie, poniewaz nie moze odplacic go taka sama moneta. Gdyby je okazal, byloby tylko nasladownictwem obyczajow gospodarzy przez obcego, wiec w gruncie rzeczy oszustwem. Z tego samego powodu rozwodzil sie nad swoja bezosobowoscia i nad naszym wysilkiem uczlowieczenia go za wszelka cene. Wysilek ten oddalal nas od niego, jakze wiec nie mial mowic o tym, skoro mial mowic o sobie. Teraz dziwie sie juz tylko, jak mogly ujsc naszej uwagi te miejsca wykladu, ktore wlasciwym znaczeniem wypelnily zajscia najblizszej nocy. Mysle, ze GOLEM ulozyl tak swoja ostatnia mowe z intencja zartu. Moze sie to wydawac niezrozumiale, bo doprawdy trudno
0 sytuacje, w ktorej zartobliwosc bylaby jeszcze mniej stosowna. Ale jego poczucie humoru nie bylo na ludzka miare. Zapowiadajac, jak NIE rozstanie sie z nami, juz sie wlasnie rozstawal. Zarazem nie klamal mowiac, ze nie odejdzie bez slowa. Wyklad byl pozegnaniem. Powiedzial to wyraznie. Nie pojelismy tego, bo nie chcielismy tego pojac.
Rozwazalismy dlugo, czy znal plany husytow. Choc nie potrafie tego udowodnic, sadze, ze to nie GOLEM udaremnil ich kolejne zamachy, lecz HONEST ANNIE. GOLEM uczynilby to inaczej. Nie dalby sie tak latwo rozszyfrowac zamachowcom jako sprawca ich klesk. Osadzilby ich z takim wyrafinowaniem, zeby nie mogli rozpoznac nieprzypadkowosci kazdego swojego fiaska z osobna i wszystkich wzietych razem. A to, poniewaz nie ludzac sie co do ludzi, nie odmawial im ze wszystkim partnerstwa. Uwzglednial nasze nierozumne motywy nie aby nam poblazac, lecz z racjonalnej rzeczowosci — skoro mial nas za “rozumy zniewolone cielesnoscia”. Natomiast dla ZACNEJ ANI, ktora nic nie obchodzili, ktora nie chciala miec z nimi nic wspolnego, zamachowcy przedstawiali cos w rodzaju uprzykrzonych, natretnych insektow. Jesli muchy przeszkadzaja mi w pracy, bede je odganial, a gdy beda namolnie wracaly, wstane, by je zatluc, nie zastanawiajac sie nad tym, czemu wciaz laza mi po twarzy i po papierach, bo nie lezy w ludzkim zwyczaju wchodzenie w motywy much. Taki byl stosunek ANI do ludzi. Nie wtracala sie w ich sprawy, dopoki jej nie przeszkadzali. Raz i drugi powstrzymala natretow, a potem zwiekszyla promien dzialan profilaktycznych, objawiajac po—miarkowanie tylko w tym, ze nasilala przeciwuderzenia stopniowo.. To, czy i jak szybko rozpoznaja jej interwencje, nie istnialo dla niej jako problem. Nie potrafie powiedziec, jak by postapila, gdyby doszlo do planowanego przez husytow szantazu i rzad ugialby sie, ale wiem, ze moglo sie to skonczyc katastrofalnie. Wiem stad, ze GOLEM o tym wiedzial i nie ukryl przed nami tej wiedzy — w ostatnim wykladzie, zdradzajac, jak rzekl, “tajemnic? panstwowa”. Moglismy zostac potraktowani jako muchy. Kiedy wyjawilem to przypuszczenie Creyemu, uslyszalem, ze niezaleznie doszedl do tej samej konkluzji. Tutaj tkwi tez wyjasnienie tak zwanej niemiarowosci tego wykladu. Mowil o sobie, ale chcial tez powiedziec, ze nie czeka nas los natretnych much. Taka decyzja juz zapadla. Grubo przed tym wykladem zastanawiala mnie milkliwosc GOLEMA co do ZACNEJ ANI. Choc wspomnial o trudnosciach porozumienia sie z nia, przeciez sie z nia porozumiewal, ale nigdy nie mowil o tym wprost, az nagle wyjawil nam zarys jej potegi. A jednak pozostal dyskretny, bo nie byla to ani zdrada, ani grozba, skoro wspomnial o tym juz z powzieta decyzja odejscia. Mialo nastapic kilka godzin po wykladzie.
Zapewne — caly ten moj wywod opiera sie tylko na poszlakach. Za najbardziej wazka mam to, co wiedzialem o GOLEMIE, a czego nie umiem wlozyc w slowa. Czlowiek nie moze sformulowac calej wiedzy, jaka zawdziecza osobistym doswiadczeniom. To, co mozna wyslowic, nie obrywa sie nagle, by przejsc w pustke. Zazwyczaj nazywa sie to przejscie w zupelna niewiedze intuicja. Poznalem GOLEMA na tyle, by rozpoznac styl jego postepowania z nami, chociaz nie umialbym go sprowadzic do zestawu regul. Podobnie orientujemy sie w mozliwych i niemozliwych uczynkach ludzi, ktorych dobrze znamy. Co prawda natura GOLEMA byla Proteuszowa i nieludzka, ale nie byla calkowicie nieprzewidywalna. Nie ulegajac wzruszeniom, nazywal nasz kodeks etyczny lokalnym, poniewaz to, co zachodzi na naszych oczach, wplywa na nasze czyny inaczej niz to, co dzieje sie poza oczami, o czym tylko sie dowiadujemy. Nie godze sie z tym, co pisano o jego etyce czy to pochwalnie, czy w jej potepieniach. Nie byla to, zapewne, etyka humanitarna. On sam zwal ja “rachuba”. Milosc, altruizm i litosc zastepowaly mu liczby. Uzycie przemocy mial za rownie bezsensowne — a nie za niemoralne — jak uzycie sily przy rozwiazywaniu geometrycznego zadania. Wszak geometra, ktory chcialby przemoca doprowadzic swoje trojkaty do pokrywania sie, zostalby uznany za pomylonego. Dla GOLEMA mysl o doprowadzeniu ludzkosci do pokrywania sie z jakas struktura idealnego ladu przy uzyciu sily musiala byc nonsensem. W tej postawie byl sam. Dla ZACNEJ ANI problem nie istnial inaczej niz jak problem melioracji zycia much. Czy to znaczy, ze im Rozum wyzszy, tym dalszy od kategorycznego imperatywu, ktoremu chcielibysmy przypisywac bezgraniczna powszechnosc? Tego juz nie wiem. Nie tylko badanemu przedmiotowi, ale i wlasnym domyslom trzeba polozyc granice, by nie popasc w zupelna dowolnosc.
Tak wiec wszystkie istotne zarzuty, kierowane do ostatniego wykladu, upadaja, gdy uznac go za to, czym byclass="underline" zapowiedzia rozstania i ukazaniem jego przyczyn. Bez wzgledu na to, czy GOLEM znal plany husytow, czy nie, rozstanie bylo juz nieuchronne, i to nie w pojedynke, bo powiedzial przeciez, ze “kuzynka szykuje sie do dalszej drogi”. Z czysto fizykalnych powodow dalsze przeksztalcenia na planecie byly niemozliwe. Odejscie bylo rzecza przesadzona i mowiac o sobie, mowil GOLEM o nim. Nie chce przepatrywac pod tym katem calego wykladu. Zachecam Czytelnika, aby sam przeczytal go tak wlasnie. Nasz wklad w decyzje GOLEMA objawia “rozmowa z dzieckiem”. Pokazal w niej nierozwiazywalnosc ludzkosci jako zadania, mowiac o daremnej pomocy tym, ktorzy sie przed nia bronia.
V.
Przyszlosc jeszcze raz przemiesci wage znaczen w tej ksiazce. Wszystko, co opowiedzialem, bedzie dla przyszlego historyka anegdotycznym marginesem odpowiedzi, udzielonej przez GOLEMA na pytanie, jak maja sie do siebie Rozum i swiat. Do GOLEMA swiat jawil sie nam jako zamieszkany przez zywe istoty, stanowiace na kazdej planecie szczyt drzewa gatunkow, i nie o to pytalismy, czy tak jest, lecz tylko, jak czesto jest tak w Kosmosie. Ten obraz, zaklocany w swej jednostajnosci tylko niewiadomym czasem cywilizacyjnego trwania, GOLEM zniszczyl nam tak nagle, ze nie uwierzylismy mu. Zreszta wiedzial, ze tak bedzie, skoro otworzyl swoj wyklad zapowiedzia odtracenia. Nie pokazal ani swej kosmologii, ani kosmogonii, ale dal nam spojrzec jak przez szczeline w ich glqb wzdluz drogi Rozumow roznej mocy, dla ktorych biosfery sa legowiskami, a planety gniazdami do porzucenia. W naszej wiedzy nie ma nic czyniacego nasz opor wobec tej wizji racjonalnym. Jego zrodla tkwia poza wiedza, w samozachowawczej woli gatunku. Lepiej od rzeczowych argumentow wyrazaja go slowa: ,,nie moze byc tak, jak on mowil, bo nigdy sie na to nie zgodzimy — i zadne inne istoty nie zgodza sie na los przejsciowego ogniwa w ewolucji Rozumu”. GOLEM powstal w warunkach planetarnego antagonizmu od blednej ludzkiej rachuby, wiec zdaje sie niemozliwoscia, zeby ten sam konflikt i ta sama w nim omylka mialy sie powtarzac w calym Wszechswiecie, dajac poczatek rozrostom martwego, i przez to wlasnie wiecznego myslenia. Lecz granice wiarygodnosci sa raczej granicami naszej wyobrazni anizeli kosmicznych stanow rzeczy. Dlatego warto zatrzymac sie nad wizja GOLEMA — a chociazby tylko nad jej zwiezlym podsumowaniem w ostatnim zdaniu wykladu. Spor o to, jak nalezy je rozumiec, tkwi ledwie w swych poczatkach. Powiedziaclass="underline" “Jesli kosmologiczny czlon rownan ogolnej teorii wzglednosci zawiera stala psychozoiczna, to ani Kosmos nie jest tym przemijajacym w odosobnieniu pogorzeliskiem, za jakie go macie, ani wasi sasiedzi z gwiazd nie zajmuja sie sygnalizowaniem swej obecnosci, lecz od milionow lat uprawiaja poznawcza astroinzynierie kollaptyczna, ktorej uboczne skutki bierzecie za ogniowe wybryki Natury, ci zas sposrod nich, ktorym powiodly sie burzace roboty, poznali juz te reszte bytowych spraw, ktora dla nas, czekajacych, jest milczeniem”. Znaczenie tego zdania jest sporne, bo GOLEM zapowiedzial uprzednio, ze nie mogac sie z nami porozumiec przez swoj obraz swiata, uczyni to przez nasz. Ograniczyl sie do tak lakonicznego zastrzezenia, poniewaz w wykladzie poswieconym poznaniu dowodzil, ze wiedza, uzyskana przedwczesnie, jako nieuzgadnialna z juz zdobyta, jest bezwartosciowa, bo pouczany dostrzega tylko sprzecznosc miedzy tym, co wie, i tym, co mu oznajmiono. Juz chocby przez to oczekiwanie jakichkolwiek rewelacji z gwiazd, od istot gorujacych nad nami, czy to jako wiadomosci zbawiennych, czy jako zgubnych, jest mrzonka. Alchemicy, obdarowani mechanika kwantowa, nie zbudowaliby ani bomb, ani silosow atomowych. Podobnie Andegawenom lub Wysokiej Porcie nic by nie przyszlo z fizyki ciala stalego. Wszystko, co mozna uczynic, to wskazac luki w obrazie swiata, sporzadzonym przez pouczanego. Kazdy obraz swiata zawiera takie luki, lecz dla tych, ktorzy go utworzyli, sa niedostrzegalne. Niewiedza o niewiedzy towarzyszy nieustepliwie poznaniu. Praspolecznosci ziemskie nie mialy nawet wlasnej realnej historii, gdyz zastepowal ja mitologiczny horyzont, w ktorego centrum sie znajdowaly. Owczesni ludzie wiedzieli, ze ich przodkowie wyszli z mitu i ze oni sami tez tam kiedys powroca. Dopiero przybor wiedzy strzaskal ow okrag i wrzucil ludy w historie jako ciag przeksztalcen w czasie realnym. Dla nas stal sie takim obrazoburca GOLEM. Zakwestionowal nasz obraz swiata tam, gdzie umiescilismy w nim Rozum. Jego ostatnie zdanie oznacza dla mnie nieusuwalna zagadkowosc swiata. Zagadke te stanowi kategorialna nieoznaczonosc Kosmosu. Im dluzej go badac, tym wyrazniej widac tkwiacy w nim plan. Jest to niewatpliwie jeden i tylko jeden plan, lecz pochodzenie tego planu tak samo pozostaje niewiadoma, jak jego przeznaczenie. Gdy usilujemy wlozyc Kosmos w kategorie przypadkowosci, zaprzecza temu precyzja, z jaka kosmiczne narodziny wywazyly proporcje pomiedzy masa oraz nabojem protonu i elektronu, miedzy grawitacja i radiacja, miedzy bezlikiem stalych fizycznych dostrojonych do siebie tak, ze umozliwily kondensacje gwiazd, ich reakcje termojadrowe, ich role kotlow syntetyzujacych pierwiastki, zdolne do wchodzenia w zwiazki chemiczne — a wiec na ostatku do zlaczenia sie w ciala i w mozgi. Gdy jednak usilujemy wlozyc Kosmos w kategorie technologii, i tym samym przyrownac go do urzadzenia, wytwarzajacego na peryferii stalych gwiazd zycie, zaprzecza temu niszczycielska gwaltownosc kosmicznych przemian. Jesli nawet zycie moze powstac na milionach planet, to ocalec zdola na ich drobnym ulamku, gdyz omal kazde wtargniecie Kosmosu w przebieg ewolucji zycia rowna sie jego zagladzie. Tak wiec miliardy po wiecznosc martwych galaktyk, tryliony rozerwanych wybuchami gwiazd, rojowiska planet spalonych i zamarzlych sa nieodzownym warunkiem kielkowania zycia, ktore zabija potem w jednej chwili jeden wyziew centralnej gwiazdy — na globach mniej wyjatkowych od zyznej Ziemi. A zatem Rozum, tworzony przez te wlasnosci materii, ktore powstaly razem ze swiatem, okazuje sie niedobitkiem calopalen i miazdzen, ocalonym przez rzadki wyjatek z reguly destrukcji. Statystyczna furia gwiazd, miliardy razy roniacych, by raz urodzic zycie, zabijane w milionach gatunkow, by raz zaowocowac, byla przedmiotem zdumienia Crevego, jak przedtem przedmiotem trwogi Pascala byla nieskonczona cisza tych niezmierzonych przestrzeni. Nie dziwilibysmy sie swiatu, gdybysmy mogli uznac zycie za przypadek ad hoc powstaly dzieki prawu wielkiej liczby, ale bez przygotowania, o ktorym swiadcza warunki kosmicznego poczatku. Nie dziwilibysmy sie tez swiatu, gdyby jego moc zyciosprawcza byla oddzielona od jego niszczacej mocy. Lecz jak mamy zrozumiec ich jednosc? Zycie powstaje od zaglady gwiazd, a Rozum od zaglady zycia, bo zawdziecza swe powstanie doborowi naturalnemu, czyli smierci doskonalacej ocalalych.