Выбрать главу

– Dzień dobry, Rye – odezwała się, a głos załamał jej się lekko pod wpływem badawczego wzroku gościa. – Dzień dobry.

Lisa stała i nie zdając sobie sprawy po prosiu wpatrywała się w jego twarz. Uwielbiała ten pojedynczy kosmyk ciemnych, lśniących włosów, który zawsze wysuwał się na czoło spod kapelusza. Długie, gęste rzęsy były czymś niemal zaskakującym na tle wyrazistych, męskich rysów. Oczy miał bardz() jasne, błyszczące przejrzystą szarością, z maleńkimi błękitnymi punkcikami i otoczone ciemną obwódką. Nie był ogolony i cień ciemnego zarostu nadawał twarzy ciekawy wyraz, a przez kontrast oczy wydawały się jeszcze jaśniejsze. Szerokie usta z wyraźnie wykrojoną górną wargą i pełną dolną przypominały o tamtej chwili, kiedy dotknęły jej w pocałunku. Ta pieszczota była nieoczekiwana, jednocześnie silna i miękka, a wargi miały sprężystość, której chciałaby ponownie doświadczyć.

– Czy mam prosty nos? – spytał kpiąco.

Poczuła, że się rumieni. Takie gapienie się było nie do przyjęcia na całym świecie, nieZależnie od kultury. Nic dziwnego, że czegoś się obawiał. W jego obecności nie zachowywała normalnie.

– Tak naprawdę jest krzywy – zażartowała. – Trochę haczykowaty.

– To się stało, kiedy zrzucił mnie pierwszy nie ujeżdżony koń, jakiego dosiadłem. Złamał mi nos, dwa żebra i moją dumę.

– I co zrobiłeś?

– Oddychałem przez usta i uczyłem się jeździć. Nie poszło mi źle, jak na chłopaka z miasta.

– Wychowałeś się w mieście? – Lisa nie potrafiła ukryć zdziwienia.

Zaczął w duchu przeklinać swój długi język, ale przypomniał sobie, że wielu kowbojów pierwsze kroki stawiało na brukowanych ulicach. Człowiek nie ma wpływu na to, że rodzice wybierają życie w takich nieciekawych miejscach.

– Mieszkałem w mieście przez piętnaście lat. Potem umarła moja matka, a ojciec ożenił się po raz drugi i zamieszkaliśmy na rancho.

Miała zamiar zapytać, gdzie jest teraz jego ojciec, ale zawahała się. Usiłowała przypomnieć sobie, czy w Ameryce nie będzie niegrzecznością pytanie o rodzinę, ale na szczęście Rye zaczął mówić coś o łące. Rozpraszał ją blask jego szarych oczu, zapomniała, o co chciała spytać. Przywykła do ludzi o ciemnych oczach, a jego były fascynująco jasne. Nie tylko miały błękitne punkciki, ale w pełnym słońcu widać w nich było również zielone błyski.

Rye poczuł ciepło rozchodzące się po całym ciele tak namacalnie, jak czuł promienie słońca i lekkie podmuchy wiatru. Nigdy bardziej nie kusiło go, żeby dotknąć jej ust swoimi. Miała wargi rozchylone i błyszczące, gdyż właśnie dotknęła ich językiem. W wyobraźni już czuł miękkość jej ciała, jej oddech przy swoich ustach, gorący język dotykający jego…

Widziała, z jaką intensywnością on wpatruje się w jej usta i poczuła się jednocześnie bardzo osłabiona i zadziwiająco pełna życia. Dziwne ciarki przechodziły jej po skórze. Zastanawiała się, o czym Rye myśli, czego pragnie i czy pamięta tę jedyną, ulotną chwilę, kiedy ich usta się spotkały.

– Rye?

– Jestem tutaj – odparł głębokim, matowym głosem.

– Czy to będzie bardzo niegrzeczne, jeżeli zapytam cię, o czym myślisz?

– Nie, ale odpowiedź może za bardzo cię zaszokwać.

– Och! – M usiała przełknąć ślinę.

– A może zamiast tego ja zapytam, o czym myślisz?

– Ja… Nie… To znaczy… – zaczęła skonsternowana, usiłując nie patrzeć, jak Rye się uśmiecha. – Nie myślałam o niczym szczególnym. Zastanawiałam się tylko trochę.

– Nad czym się trochę zastanawiałaś?

Wzięła głęboki oddech, jakby miała rzucić się głową naprzód w głęboką wodę.

– Jak to jest, że twoje usta wyglądają na takie twarde, a w dotyku są miękkie jak aksamit?

Serce w jego piersi zaczęło uderzać gwałtownie, a krew w żyłach stała się płynnym ogniem. Przecież właśnie dlatego trzymał się z dala od niej po tamtym przelotnym pocałunku.

– Naprawdę są jak aksamit? – spytał cicho.

– Tak – wyszeptała w odpowiedzi i poczuła, że jego wargi dotykają lekko jej ust.

– Jesteś pewna?

– Uhm.

– Czy to znaczyło "tak"? – Znów musnął jej usta swoimi. – A może "nie"?

Lisa stała całkowicie nieruchomo, obawiając się poruszyć i w ten sposób przerwać tę chwilę.

– Tak – powiedziała z lekkim westchnieniem.

Rye musiał zacisnąć pięści, żeby opanować się i nie porwać jej w ramiona. Powstrzymywała go ostrożność – nie miał wątpliwości, że chciała tego pocałunku, ale przecież nie zrobiła nic, żeby też go pocałować. Płonął w nim żar pożądania, a ona tylko tak stała i patrzyła, z kocią ciekawością w ametystowych oczach.

– N o, tę sprawę mamy załatwioną. A jak tam idzie na łące? – spytał cofając się o krok i starając się mówić normalnym głosem.

Lisa przelękła się. Nie wiedziała, dlaczego przestał ją całować. Czy może zrobiła coś, czego nie powinna była robić? Kiedy chciała go o to zapytać, słowa uwięzły jej w gardle. Rye spoglądał na łąkę, jakby nic między nimi nie zaszło, a nawet jakby Lisy tutaj w ogóle nie było.

– Na łące? – powtórzyła zmieszana.

– Tak. No wiesz, to takie miejsce, gdzie rośnie trawa i nie ma drzew.

Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Ręce trzęsły jej się jak liście osiki. A on patrzył teraz na nią z wyraźnym rozbawieniem w tych niesamowitych oczach. Po raz pierwszy przyszło jej na myśl, że może zakpił z niej, bo chciał, żeby się zaczerwieniła. Kowboje lubią sobie stroić żarty z nowicjuszy, a przecież jeśli chodzi o pocałunki, to ona zupełnie nie ma w tej dziedzinie doświadczenia. Gdyby to był żart, zrozumiałe byłoby, że w chwili kiedy jej serce bije jak szalone, a ciało rozpływa się jak miód na słońcu, on spokojnie rozgląda się po łące, jakby tylko po to tu przyszedł. Tak, on musiał sobie z niej zażartować, a ją jakoś opuściło poczucie humoru i dała się sprowokować. Na szczęście mogła uchwycić się neutralnego tematu.

– Niektóre gatunki traw rosną po kilkanaście cen tymetrów w ciągu tygodnia – powiedziała szybko. – Zwłaszcza numer piąty ma dobre wyniki. Wczoraj porównałam to z notatkami z ubiegłego roku i okazuje się, że teraz jest więcej łodyżek, a każda z nich wyrosła wyżej. Wiem, że tego roku wiosna przyszła późno, a więc może ta roślina rośnie lepiej w chłodnym i wilgotnym klimacie. Jeżeli tak jest, profesor Thompson bardzo się ucieszy. On uważa, że zbyt wiele nadziei do tej pory pokładano w trawach pustynnych, a nie prowadzono wystarczających badań nad roślinnością syberyjską albo stepową. Może okazać się, że numer piąty będzie tym, czego szuka.

Kiedy indziej Rye zainteresowałby się faktem, że być może jego łąka pomoże w walce z głodem na świecie, ale w tej chwili jedynym głodem, o którym mógł myśleć, był ten, który czuł w obecności tej dziewczyny.

– Ten Boss Mac okazał się bardzo hojny – ciągnęła Lisa. Zapomniała już o rozczarowaniu, jakie poczuła, gdy okazało się, że Rye tylko zakpił z niej, i z entuzjazmem opowiadała o znaczeniu badań. – Przecież to jest znakomite miejsce na letnie pastwisko, a on po prostu zostawił je odłogiem dla eksperymentów, które nie przyniosą mu żadnego pożytku..

– Może lubi, kiedy tu jest cisza i spokój.

– To prawda, czyż tu nie jest pięknie? – powiedziała, rozglądając się wokół z uśmiechem.