Выбрать главу

Ender uznał, że nie tak powinno przebiegać to przedstawienie. Graff miał się do niego przyczepić, a nie ustawić jako najlepszego. Powinni na początku być uważani za nieprzyjaciół, by potem zostać przyjaciółmi.

— Większość z was wyleci. Przyzwyczajajcie się do tej myśli, maluchy. Większość skończy w Szkole Bojowej, bo nie ma dość mózgu na pilotaż w dalekim kosmosie. Większość nie jest warta ceny przelotu, bo brak wam tego, co niezbędne. Niektórym może się udać. Niektórzy okażą się coś warci dla ludzkości. Ale nie liczcie na to. Ja stawiam tylko na jednego.

Nagle Graff wykonał salto w tył, chwycił drabinkę i odepchnął się stopami. Stał na rękach, jeśli podłogę uznać za dół. Wisiał, jeśli za górę. Wolno przesunął się na swoje miejsce i znikł.

— Chyba masz to już załatwione — szepnął siedzący obok chłopiec. Ender pokręcił głową.

— Aha, nie chcesz nawet ze mną rozmawiać?

— Nie prosiłem go, żeby to wszystko powiedział.

Poczuł ostry ból na czubku głowy, potem jeszcze raz. Jakiś chichot z tyłu. Chłopak za nim musiał rozpiąć pasy. Znowu uderzenie w głowę. Dajcie mi spokój, pomyślał Ender. Nic wam nie zrobiłem.

I znów cios. Śmiech chłopców. Czy Graff tego nie widzi? Nie ma zamiaru przerwać tej zabawy? Uderzenie. Mocniejsze. Zabolało naprawdę. Gdzie jest Graff?

Wtedy zrozumiał. Graff umyślnie spowodował taką sytuację. Było gorzej niż w tych programach. Kiedy sierżant się czepia, wszyscy cię lubią. Ale jeśli oficerowie cię wybiorą, wszyscy inni zaczynają nienawidzić.

— Hej, pierdzielu — napłynął z tyłu czyjś szept. Znowu ktoś uderzył go w głowę. — Podoba ci się? Co, supermózgu, jest zabawnie? — jeszcze jeden cios, tym razem tak silny, że Ender jęknął cicho.

Jeśli to Graff go wystawił, nie może liczyć na pomoc, o ile sam sobie nie pomoże. Czekał do chwili, gdy zdawało się, że nadejdzie kolejny cios. Teraz, pomyślał. I rzeczywiście, uderzenie nastąpiło. Zabolało, ale Ender próbował już wyczuć następne. Teraz. Dokładnie w tej chwili. Mam cię, pomyślał.

Kiedy zbliżał się kolejny cios, Ender sięgnął obiema rękami nad głowę, chwycił przeciwnika za nadgarstek i pociągnął z całej siły.

W warunkach normalnego ciążenia chłopiec uderzyłby o oparcie zarabiając siniaka na piersi. W zero-grawitacji przeleciał nad fotelem i pomknął w stronę sufitu. Tego Ender nie przewidział. Nie zdawał sobie sprawy, jak brak ciążenia wzmacnia nawet dziecięce siły. Tamten poszybował w powietrzu, odbił się od stropu, potem w dół, od czyjegoś fotela i popłynął przejściem wymachując rękami, aż z krzykiem uderzył w ścianę kabiny i znieruchomiał z nienaturalnie wywiniętym lewym ramieniem.

Trwało to ledwie kilka sekund. Znalazł się Graff, chwycił chłopca w powietrzu i zwinnie pchnął go w stronę drugiego mężczyzny z załogi.

— Lewa ręka. Chyba złamana — powiedział. Po chwili ranny dostał zastrzyk i zawisł nieruchomo w nad fotelami. Oficer wypełnił powietrzem szynę usztywniającą. Ender czuł mdłości. Chciał przecież tylko złapać tamtego za ramię.

Nie. To nieprawda, chciał mu zrobić krzywdę, pociągnął go z całej siły. Nie sądził, że stanie się to czego pragnął, lecz tamten odczuwał dokładnie taki ból, jaki Ender chciał mu sprawić. Zdradziła go zerowa grawitacja, to wszystko. Jestem jak Peter. Dokładnie taki sam. I Ender poczuł do siebie nienawiść. Graff pozostał w kabinie.

— Co z wami, tępaki? Czy wasze malutkie móżdżki nie pojęły jednego drobnego faktu? Sprowadzono was tutaj, żeby z was zrobić żołnierzy. W dawnych szkołach, w rodzinach, byliście może wspaniali i twardzi, może sprytni. Ale my wybraliśmy najlepszych z najlepszych i nie spotkacie tu innych. A kiedy wam mówię, że Ender Wiggin jest najlepszyw tej grupie, to weźcie to pod uwagę, matoły. Nie zaczepiajcie go. Mali chłopcy ginęli już w Szkole Bojowej. Czy wyrażam się jasno?

Zapadła cisza. Chłopiec siedzący obok Endera skrupulatnie starał się go nie dotykać.

Nie jestem zabójcą, powtarzał sobie Ender. Nie jestem Peterem. Cokolwiek on powie, ja jestem inny. Tylko się broniłem. Wytrzymałem bardzo długo. Byłem cierpliwy. Nie jestem taki, jak on opowiada.

Odezwał się głośnik informując, że zbliżają się do szkoły. Dwadzieścia minut zajmie deceleracja i dokowanie. Ender wstał jako ostatni. Tamci chętnie pozwolili mu wyjść na końcu, wspiąć się w górę w kierunku, który przy wsiadaniu był dołem. Graff czekał na końcu wąskiej rury, prowadzącej z promu do serca Szkoły Bojowej.

— Jak minął lot? — zapytał uprzejmie.

— Myślałem, że jest pan moim przyjacielem — Ender nie zdołał stłumić drżenia głosu.

Graff wyglądał na zdziwionego.

— Skąd ci to przyszło do głowy?

— Bo pan… bo pan był dla mnie miły i rozmawiał uczciwie… nie kłamał.

— Teraz też nie będę kłamał — odparł Graff. — Moja praca nie polega na tym, żeby być przyjacielem. Polega na tym, by wyszkolić najlepszych żołnierzy świata. W całej historii świata. Potrzebujemy Napoleona. Aleksandra. Tylko, że Napoleon w końcu przegrał, a Aleksander wypalił się i umarł młodo. Potrzebujemy Juliusza Cezara, tyle że on stał się dyktatorem i zginął z tego powodu. Moja praca polega na wyszkoleniu takiego człowieka oraz kobiet i mężczyzn, których będzie potrzebował do pomocy. Nigdzie nie jest powiedziane, że mam się przyjaźnić z dziećmi.

— Przez pana będą mnie nienawidzić.

— Więc? Co na to poradzisz? Wczołgasz się w ciemny kącik?

Zaczniesz całować ich po tyłkach, żeby cię znowu polubili? Jest tylko jeden sposób, żeby przestali cię nienawidzić. Musisz być tak dobry, że nie będą w stanie cię ignorować. Powiedziałem, że jesteś najlepszy. I lepiej dla ciebie, jeśli to się okaże prawdą.

— A jak nie dam rady?

— To niedobrze. Posłuchaj, Ender, przykro mi, jeśli czujesz się samotny i przerażony. Ale tam, w przestrzeni, są robale. Dziesięć miliardów, sto miliardów, milion miliardów robali, o ile potrafimy to ocenić. I tyle samo ich statków, też o ile możemy to ocenić. Z bronią, której zasad nie rozumiemy. I pełnych chęci, by użyć tej broni i zniszczyć nas. Tu nie chodzi o świat, Ender. To tylko my. Ludzkość. Jeśli wziąć pod uwagę resztę Ziemi, to możemy zniknąć, a planeta się dostosuje, ewolucja postąpi o kolejny krok. Ale ludzkość nie chce zginąć. Jako gatunek ewoluowaliśmy, by przeżyć. Robimy to tak, że wysilamy się, wysilamy, i w końcu, raz na kilka pokoleń, rodzi się geniusz. Taki, który wymyśla koło. I światło. I lot. Który buduje miasto, tworzy naród, imperium. Rozumiesz, co mówię?

Enderowi zdawało się, że tak, ale nie był pewien, więc milczał.

— Nie. Oczywiście, że nie. Powiem więc wprost. Istoty ludzkie są wolne z wyjątkiem przypadków, kiedy potrzebuje ich ludzkość. Być może potrzebuje ciebie. Żebyś coś zrobił. Sądzę, że potrzebuje mnie. Żebym sprawdził, do czego się nadajesz. Obaj możemy dokonać rzeczy godnych potępienia, Ender, ale jeśli ludzkość przetrwa, to byliśmy dobrymi narzędziami.

— I tylko tyle? Narzędziami?

— Pojedyncze ludzkie istoty zawsze są tylko narzędziami, których używają inni, byśmy wszyscy mogli przeżyć.

— To kłamstwo.

— Nie. Tylko połowa prawdy. O drugą połowę możesz się martwić, kiedy wygramy tę wojnę.

— Skończy się, zanim dorosnę — stwierdził Ender.

— Mam nadzieję, że się mylisz — odparł Graff. — Nawiasem mówiąc, nie pomagasz sobie rozmawiając ze mną. Inni chłopcy na pewno już sobie opowiadają, jak to stary Ender Wiggin został z tyłu, żeby się podlizywać Graff owi. Jeśli raz rozejdzie się plotka, że jesteś pupilkiem szefa, będziesz załatwiony na dobre. Lepiej idź sobie i zostaw mnie samego.