– To jest to! Właśnie dlatego wydał mi się znajomy.
Ze względów zawodowych był częstym gościem w bibliotece i zyskał sobie zaufanie pracowników. W lutym za sprawą anonimowego donosu odkryto, że zniknął ze zbiorów bibliotecznych wyjątkowo cenny tekst okultystyczny. – Thouron raz jeszcze zajrzał w notatki. – Praca Roberta Fludda.
– Nigdy o nim nie słyszałem.
– Nic nie wiązało Verniera z tą sprawą, a dochodzenie odsłoniło nie całkiem właściwie zawarte umowy ubezpieczeniowe biblioteki, więc całość szybko wyciszono.
– Czy ten młody człowiek zajmuje się ezoteryką?
– Nic na to nie wskazuje, może poza jego kolekcją dzieł okultystycznych.
– Czy był przesłuchiwany w związku z kradzieżą?
– Jak najbardziej. I znów nic nie świadczyło, żeby popełnił przestępstwo. A przy tym, tak samo jak poprzednio, pytany, czy ktoś chciałby mu szkodzić, nikogo nie wskazał. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy zamknąć sprawę.
Laboughe w milczeniu przetrawił informacje.
– A z czegóż on żyje? – zapytał w końcu.
– Ma nieregularne dochody. Ale mimo to całkiem pokaźne. Zarabia około dwunastu tysięcy franków rocznie, z różnych źródeł. – Thouron opuścił wzrok na papier. – Funkcja członka rady konsultacyjnej w periodyku zapewnia mu około sześciu tysięcy. Biura znajdują się przy rue Mon-torgueil. Dorabia pisaniem artykułów do innych czasopism specjalistycznych. I bez wątpienia wygrywa w karty oraz w ruletkę.
– Ma jakieś nadzieje na większą gotówkę? Na przykład spadek?
– Nie. Majątek jego ojca został skonfiskowany. Starszy Vernier był jedynakiem, rodzice dawno zmarli.
– A Marguerite Vernier?
– Badamy sprawę. Sąsiedzi zeznali, że nie miała bliskiej rodziny, ale to się jeszcze okaże.
– Czy du Pont brał udział w utrzymaniu domu przy rue de Berlin?
Thouron cmoknął powątpiewająco.
– Twierdzi, że nie, ale. moim zdaniem, w tej akurat sprawie nie jest
szczery. Wolałbym jednak nie spekulować.
Laboughe poprawił się na krześle, udręczony mebel jęknął skrzypliwie. Thouron czekał spokojnie, aż przełożony rozważy fakty.
Powiedziałeś, że Vernier jest kawalerem odezwał się wreszcie prefekt. – A czy ma kochankę?
– Był związany z pewną kobietą. Umarła w marcu. Została pochowa
na na Cimetiere de Montmartre. Z akt medycznych wynika, że jakieś dwa
tygodnie wcześniej przeszła operację w szpitalu Maison Dubois.
Laboughe skrzywił się ze wstrętem.
– Kobiece sprawy?
– Tak należy przypuszczać. Niestety, dokumenty zaginęły. Personel twierdzi, że zostały skradzione. Tak czy inaczej, klinika potwierdza, iż rachunki uregulował Vernier.
– W marcu, mówisz pan – zamyślił się Laboughe. – Więc raczej trudno się dopatrywać powiązań z morderstwem Marguerite Vernier.
– Rzeczywiście, proszę pana – przytaknął inspektor. – Ale wydaje nu się – dodał po chwili że jeśli Vernier faktycznie był ofiarą kampanii oszczerstw, to te dwa zdarzenia mogą się okazać ze sobą powiązane.
– Dajże pan spokój. Zniesławienie to jedno, ale morderstwo -zupełnie co innego.
– To prawda, panie prefekcie, i w zwykłych warunkach niczego bym się nie doszukiwał. Jest jednak pewna okoliczność, która każe się zastanowić, czy nie doszło do eskalacji złej woli.
Laboughe westchnął, uświadomiwszy obie, że inspektor nie skończył. Wyciągnął z kieszeni czarną fajkę Meerschaum, postukał nią o róg biurka, po czym zapalił zapałkę i pociągał z cybucha, póki tytoń się nie zajął. Ciasne pomieszczenie szybko wypełnił kwaśnawy dym.
– Oczywiście nie sposób mieć pewność, czy owa okoliczność ma jakikolwiek związek ze sprawą, ale wiemy, że Vernier padł ofiarą napadu w Passage des Panoramas. Zdarzyło się to we wczesnych godzinach rannych w miniony czwartek, siedemnastego września.
– Następnego dnia po rozruchach w Palais Garnier?
– Wie pan, gdzie jest to przejście?
– Tak, tak, to arkady ze sklepami i restauracjami. Rytownik Stern ma tam swoją siedzibę.
– Właśnie tak. Vernier zyskał wówczas rozcięcie nad okiem i parę solidnych siniaków. Nasi koledzy z deuxieme arrondissement zostali o tym powiadomieni anonimowo. Ponieważ w dwójce także wiedzą, że interesujemy się tym dżentelmenem, zawiadomili nas o incydencie. Przesłuchany na tę okoliczność nocny strażnik z Passage przyznał, że wiedział o napaści, a nawet był jej świadkiem, ale milczał, ponieważ Vernier zapłacił mu za dyskrecję.
– Drążył pan sprawę?
– Nie, panie prefekcie. Ponieważ Vernier, a więc ofiara napadu, nie zdecydował się donieść o incydencie, niewiele mogliśmy zrobić. Wspomniałem o tym jedynie ze względu na wskazówkę…
– Jaką?
– Eskalację wrogości – powtórzył Thouron cierpliwie.
– Ale w takim razie to nie Marguerite Vernier powinna leżeć martwa, tylko jej syn! Pańska koncepcja jest pozbawiona sensu. – Prefekt rozsiadł się wygodniej, pykając fajkę.
Thouron obserwował go w milczeniu.
– Czy pan wierzy – odezwał się Laboughe po chwili – że morderstwa dokonał du Pont?
– Nie wykluczam żadnej możliwości. Dopóki nie zbierzemy więcej informacji.
– Tak, tak, oczywiście. – Przełożony niecierpliwie machnął ręką. – Ale co panu instynkt podpowiada?
– Szczerze mówiąc, generał nie wydaje mi się winny. Choć pozornie jest doskonałym podejrzanym. Po pierwsze, był na miejscu. Po drugie, tylko jego słowo mamy na to, że odkrył Marguerite Vernier martwą. Po trzecie, w mieszkaniu znaleźliśmy dwa kieliszki szampana, ale także szklaneczkę po whisky, rozbitą w kominku. Z drugiej strony, zbyt wiele drobiazgów nie pasuje do tego wzoru. – Urwał na moment, szukając najwłaściwszych słów. – Weźmy choćby przeciek do prasy. Jeżeli rzeczywiście doszło do gwałtownej sprzeczki kochanków, kto zawiadomił gazety? Sam du Pont? Nie przypuszczam. Służba została odprawiona. Wobec tego zostaje nam tylko ktoś trzeci.
Laboughe pokiwał głową z uznaniem.
– Proszę mówić dalej.
– Druga sprawa to zbieżność w czasie. Akurat syn i córka wyjechali z miasta, mieszkanie było przygotowane na dłuższą nieobecność gospodarzy. – Westchnął niewesoło. – Moim zdaniem, sprawa nie wygląda tak. jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka.
– Pana zdaniem, du Pont ma być kozłem ofiarnym?
– Z pewnością nie można tego wykluczyć. Gdyby to był on, po co miałby przekładać godzinę spotkania? Nie powinien w ogóle pokazywać się w okolicy.
– Wolałbym nie ciągać po sądach bohatera wojennego – przyznał prefekt. – Zwłaszcza osoby tak szacownej i obsypanej tyloma honorami co du Pont. – Spojrzał na Thourona. – Rzecz jasna, nie zamierzam wpływać na pańskie decyzje, inspektorze. Jeżeli go pan uzna za winnego…
– Oczywiście, rozumiem. Ja także z największą przykrością oskarżałbym obrońcę patrie. Choć nawet walka za ojczyznę nie jest gwarancją kryształowego charakteru.
Laboughe opuścił wzrok na krzykliwe tytuły prasowe.
– Tak czy inaczej, nie wolno nam zapominać, że doszło do morderstwa.
– Tak jest.
– Przede wszystkim należy odnaleźć Verniera i zawiadomić go o śmierci matki. Nawet jeśli przedtem nie chciał rozmawiać z policją o różnych incydentach, w które bywał wplątany, może tragedia rozwiąże mu język. -Poprawił się na nieszczęsnym krześle. – Mamy jakieś wskazówki, gdzie go szukać?
Thouron pokręcił głową.
– Wiemy jedynie, że opuścił Paryż przed czterema dniami, w towarzystwie siostry. Dorożkarz, który pracuje regularnie w okolicy rue d'Amster-dam, zeznał, że zabrał z rue de Berlin mężczyznę i dziewczynę, odpowiadających rysopisowi Vernierów. Zawiózł ich na Gare Saint-Lazarre. W zeszły piątek, tuż po dziewiątej rano.
– Ktoś ich potem widział?
– Niestety nie. Pociągi z tego dworca jeżdżą do podmiejskich miejscowości na zachód od Paryża, do Wersalu czy Saint-Germain-en-Laye. oczywiście, także do przystani w Caen. Nigdzie tam ich nie widziano. Mogli-rzecz jasna, wysiąść gdzieś po drodze. Moi ludzie to sprawdzają.
Laboughe przypatrywał się fajce. Jakby stracił zainteresowanie rozmową.
– Zakładam, że rozmawiał pan z władzami kolei? – zapytał w końcu.
– Tak. I na głównej linii, i na bocznych stacjach. Rozesłaliśmy rysopis po Ile-de-France, sprawdzamy też listy pasażerów promów kursujących po kanale La Manche. Na wszelki wypadek, gdyby poszukiwani wybrali się gdzieś dalej.
Prefekt podniósł się ciężko, sapiąc z wysiłku. Schował fajkę do kieszeni płaszcza, wziął kapelusz i rękawiczki. Ruszył do drzwi jak statek na pełnych żaglach.
Thouron również wstał.
– Niech pan ponownie odwiedzi du Ponta – rzucił Laboughe przez ramię. – Jest naszym najpoważniejszym podejrzanym, chociaż wydaje mi się, że pan właściwie ocenia sytuację. – Postukując laską w podłogę, doszedł do drzwi. – I jeszcze jedno.
– Tak?
– Proszę mnie informować na bieżąco. O wszelkich postępach w śledztwie chcę słyszeć od pana, a nie dowiadywać się ze stron „Le Petit Journal". Przy czym nie interesuje mnie czcza gadanina. Takie rzeczy zostawmy dla journalistes i pisarzy. Fakty. Gołe fakty. Czy wyrażam się jasno?
Całkowicie, proszę pana.