Выбрать главу

Enchantee. mademoiselle odezwała się grzecznie dziewczyna. W czasie krótkiej wymiany zdań okazało się, że mademoiselle Denarnaud dba o plebanię w Rennes-le-Chateau i jest niezamężną siostrą dżentelmena, który w Couizie pomagał rodzeństwu wystawić bagaż z pociągu. Mężczyzna, zorientowawszy się, że Leonie na niego patrzy, uniósł rękę na powitanie.

Jak się zjedzie rodzina proboszcza, pomyślała Leonie, panna Denarnaud ma pełne ręce roboty.

Pamiętała, że przy którejś kolacji usłyszała od Izoldy, iż proboszcz Sauniere ma jedenaścioro rodzeństwa.

Niełatwe próby rozmowy z nową znajomą spełzły na niczym, zgaszone zimnym spojrzeniem. Mademoiselle Denarnaud była zapewne w wieku Izoldy, lecz na tym wszelkie podobieństwo się kończyło. Miała na sobie ciężką, przeznaczoną dla poważnej matrony brokatową suknię, rozłożoną na dawno niemodnej, ohydnej turniurze, bardziej odpowiednią dla kobiety dwukrotnie starszej. W Paryżu nie widywało się czegoś takiego juz od dobrych kilku lat. Kontrast pomiędzy tą panną a gospodynią rzucał się w oczy. Izolda miała włosy zakręcone w pierścienie i upięte wysoko na głowie perłowymi grzebieniami, a suknia ze złotej tafty i jedwabiu w kolorze kości słoniowej, zdaniem Leonie, mogła pochodzić z ostatniej kolekcji Wortha. Strój uzupełniał naszyjnik od kompletu, spięty perłową broszą. Przy każdym ruchu suknia intrygująco połyskiwała.

Leonie z ulgą dostrzegła brata stojącego pod oknem. Paląc papierosa, rozmawiał z doktorem Gabignaud. Korzystając z okazji, przeprosiła mademoiselle Denarnaud i przeszła na drugą stronę salonu, by dołączyć do panów. Powitał ją zapach mydła o woni drzewa sandałowego, oliwy do włosów i świeżo wyprasowanej czarnej marynarki.

Anatol rozpromienił się na widok siostry.

– Leonie! – Objął ją i przytulił serdecznie. – Wyglądasz cudnie, petite. -Cofnął się o krok, by i doktora włączyć do towarzystwa. – Pamięta pan moją siostrę.

– Ależ oczywiście! – Lekarz skłonił się lekko. – Mademoiselle Vernier. Całkowicie się zgadzam z pani bratem.

Dziewczyna spłonęła uroczym rumieńcem.

– Nie wszystkich gości dane mi było poznać zmieniła temat.

– Pana Fromilhague nie muszę ci przedstawiać – powiedział Anatol. -Denarnaud przyszedł z siostrą. Prowadzi mu dom.

Leonie pokiwała głową.

– Zostałam już przedstawiona.

– A to jest proboszcz parafii w Rennes-le-Chateau oraz przyjaciel naszego zmarłego wuja. – Wskazał brodą postawnego mężczyznę o wysokim czole, zadziwiająco dobrze zbudowanego jak na osobę duchowną. – Wyjątkowo sympatyczny człowiek, choć stroni od rzeczy trywialnych. Pochylił głowę w stronę lekarza. – Był znacznie bardziej zainteresowany zagadkami medycznymi niż takimi przyziemnymi przyjemnościami, jakie ja mogłem mu zaoferować.

Gabignaud potwierdził słowa Anatola uśmiechem.

– Sauniere jest człowiekiem doskonale zorientowanym w najróżniej

szych sprawach. Kocha wiedzę. Ciągle zadaje pytania.

Leonie przyjrzała się duchownemu uważniej.

– A dama, która mu towarzyszy? – spytała.

– To madame Bousquet, daleka krewna naszego zmarłego wuja. -Anatol zawiesił głos. – Gdyby Lascombe się nie ożenił, odziedziczyłaby Domaine de la Cade.

– A jednak przyjęła zaproszenie na kolację.

– Stosunki między Izoldą a madame Bousquet są poprawne, choć trudno byłoby je nazwać siostrzaną miłością. Panie wzajemnie się odwiedzają. Bogiem a prawdą, Izolda jest kuzynką zachwycona.

Dopiero teraz dziewczyna zauważyła wysokiego, bardzo szczupłego mężczyznę, stojącego nieco za nimi. Obróciła się dyskretnie, by mu się dokładniej przyjrzeć. Ubrany był niezwyczajnie: w biały garnitur z żółtą kamizelką. Z kieszeni na piersi kipiała żółta chusteczka.

Twarz miał poznaczoną zmarszczkami, skórę nieomal przezroczystą, a jednocześnie wcale nie robił wrażenia starca. Tyle tylko, że promieniował z niego smutek. Jak od człowieka, który zbyt wiele widział i wycierpiał.

Anatol podążył spojrzeniem za jej wzrokiem, sprawdzając, kto przyciągnął uwagę siostry.

– Ach, a to jest – pochylił się do jej ucha – najsłynniejszy gość Rennes-

– les-Bains. Audric Baillard, autor tej przedziwnej książeczki, która cię tak zainteresowała. – Uśmiechnął się. – Jak widać, osoba ekscentryczna. Gabignaud mówił mi, że zawsze ubiera się w ten szczególny sposób, niezależ

nie od okazji. Nieodmiennie w jasny garnitur i żółty krawat.

Leonie zwróciła się do doktora.

– Dlaczego tak? – spytała sotto voce.

Młody lekarz nieznacznie rozłożył ręce.

– O ile mi wiadomo, na pamiątkę przyjaciół. Poległych w walce. Ale nie jestem całkiem pewien.

– Będziesz go mogła, petite, sama wypytać przy kolacji – rzekł Anatol.

***

W którejś chwili rozmowy przerwał gong zapraszający na kolację.

Izolda, eskortowana przez pana Fromilhague, poprowadziła gości z salonu do holu. Anatol szedł z panią Bousquet, Leonie wsparła się na ramieniu Denarnauda, ale nie spuszczała z oczu pana Baillarda. Pochód zamykali Sauniere i Gabignaud, prowadzący między sobą pannę Denarnaud.

Pascal, odświętny w czerwonej liberii ze złotymi ozdobami, zamaszyście otworzył drzwi jadalni. Rozległy się pomruki uznania. Nawet Leonie, która uczestniczyła w przygotowaniach na różnych etapach, była oszołomiona efektem. Wspaniały kryształowy żyrandol ożył trzema kręgami białych świec, a jeszcze na długim, owalnym stole, udekorowanym świeżymi liliami, rozstawiono trzy srebrne kandelabry. Na podręcznych stolikach, jak wyczyszczone do połysku zbroje, lśniły pokrywy waz i półmisków. Cienie zbudzone przez świece tańczyły na ścianach, po malowanych twarzach minionych pokoleń rodu Lascombe'ów.

Towarzystwo złożone z czterech kobiet i sześciu mężczyzn nie mogło usiąść przy stole zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami, dlatego układ nieco odbiegał od klasyki. U szczytu stołu zajęła miejsce gospodyni, po jej lewej stronie usiadł Anatol, a po prawej pan Fromilhague. Z jego drugiej strony miała miejsce panna Denarnaud, dalej doktor Gabignaud i Leonie, mająca po prawej stronie pana Baillarda. Naprzeciwko widziała brata, który po lewej stronie miał za sąsiadkę panią Bousąuet. Obok niej zasiadł Charles Denarnaud i w końcu, między nim a panem Baillardem – proboszcz Sauniere.

Blanquette de Limoux serwowano w płaskich, szerokich kieliszkach, niewiele mniejszych od filiżanek na poranną kawę. Pan Fromilhague prowadził rozmowę z gospodynią, całkowicie ignorując siostrę Denarnauda, co było zachowaniem nieuprzejmym, ale też poniekąd zrozumiałym. Leonie wystarczyła krótka rozmowa z tą osobą, by zyskać przekonanie, że nie ma na świecie nudniejszej.

Anatol, wymieniwszy kilka uprzejmych zdań z panią Bousąuet, pogrążył się w ożywionej dyskusji z panem Fromilhague na temat literatury. Stary doktor miał ugruntowane poglądy. Całkowicie przekreślał najnowszą powieść pana Zoli, zatytułowaną „Pieniądz", kolejny tom cyklu „Rougon-Macąuartów", jako ponurą i niemoralną. Zmiażdżył słowami krytyki także innego pisarza z tego samego grona, Guy de Maupassanta, który ponoć targnął się na własne życie, a teraz przebywał w paryskiej lecznicy psychiatrycznej pod opieką doktora Blanche'a. Na próżno Anatol wysuwał argumenty, że człowiek jako taki i jego praca mogą być oceniani rozdzielnie.

– Niemoralne życie nieodwracalnie kala sztukę – odpowiadał Fromil

hague uparcie.

W krótkim czasie większość gości zaangażowała się w debatę.

– Jesteś, panienko, bardzo spokojna – usłyszała Leonie głos z prawej strony. – Czyżby literatura cię nie interesowała?

Z nieskrywaną ulgą zwróciła się do pana Baillarda.

– Uwielbiam czytać – rzekła – ale w takim towarzystwie trudno się przebić z własną opinią.

Uśmiechnął się.

– Ach tak.

– Muszę wyznać – podjęła, czerwieniąc się lekko – że współczesna literatura wydaje mi się nużąca. Strona za stroną ciąg wielkich myśli, wiekopomne idee i wymyślnie skonstruowane zdania, a przy tym, niestety, nic się nie dzieje!

W oczach Baillarda dojrzała psotny błysk.

– A więc wyobraźnię panienki rozbudzają powieści.

– Anatol, mój brat, zawsze powtarza, że mam pospolite gusta, i pewnie trudno się z nim sprzeczać. Najbardziej lubię „Zamczysko w Otranto" pana Horace'a Walpole'a, ale podobają mi się też opowieści o duchach pani Amelii Edwards. I uwielbiam wszystko, co stworzył pan Poe.

– Utalentowany pisarz. – Baillard zgodnie pokiwał głową. – Wiele w życiu wycierpiał, ale też posiadł niesłychaną zdolność oddawania ciemnej strony ludzkiej natury.

Dziewczyna nie wierzyła własnym uszom. Tak często nudziła się podczas koszmarnych wieczorków w Paryżu, gdy większość gości całkowicie ją ignorwała tylko dlatego, że ich zdaniem, jej opinia niewarta była nawet wysłuchania! Tymczasem pan Baillard najwyraźniej sądził inaczej.

– Tak, rzeczywiście – przyznała. – Najchętniej wracam do opowiadania „Serce oskarżycielem", o zabójcy doprowadzonym do szaleństwa

przez bicie serca człowieka, którego zamordował i ukrył pod podłogą.

Wyśmienite! Chociaż zawsze śnią mi się po nim koszmary.

– Poczucie winy jest bardzo silną emocją – rzekł cicho pan Baillard.

Leonie przyjrzała mu się uważniej. Sądziła, że usłyszy coś jeszcze, ale on zamilkł.

– Czy mogłabym panu zadać osobiste pytanie?

– Proszę bardzo.

– Jest pan ubrany… – przerwała, nie całkiem wiedząc, jak sformułować zdanie, by nie urazić rozmówcy.