i jakość dźwięku, jego barwę oraz dynamikę. A przecież muzyka jest odpo
wiedzią na wibrację.
Pokiwała głową.
– Czytałam, że niekiedy łączy światy. Że można dzięki niej przejść z jednego wymiaru do drugiego. Czy pan sądzi, że w takich stwierdzeniach jest choć ziarno prawdy?
Patrzył na nią bez zmrużenia oka.
– Nie ma w ludzkim umyśle wzoru, który by nie istniał w przyrodzie -
rzekł. – Wszystko, co robimy, widzimy, piszemy, pojmujemy, jest echem wszechświata. A muzyka to niewidzialny świat, dostrzegany poprzez dźwięki.
Serce zabiło jej mocniej. Dochodzili do sedna. Przez cały czas, teraz wiedziała to z pewnością, zbliżali się do tej najważniejszej chwili, kiedy mu powie, jak znalazła grobowiec ukryty w lesie, prowadzona obietnicą spotkania tajemnicy, zawartą na kartach książki. Audric Baillard to pojmie. On jeden zrozumie na pewno. I powie jej, co chciała wiedzieć.
Nabrała głęboko powietrza.
– Czy pan zna karty do tarota?
Wyraz twarzy Baillarda się nie zmienił, ale spojrzenie stało się ostrzejsze, uważniejsze.
Zupełnie jakby się tego pytania spodziewał.
– Powiedz mi, madomaisela – poprosił – czy pytasz w związku z naszą rozmową, czy całkiem od niej niezależnie.
– Jedno i drugie. – Policzki paliły ją z przejęcia. – Ale najbardziej, ponieważ… Znalazłam w bibliotece pewną książkę. Została napisana w staroświecki sposób, mrocznymi słowami, i jest w niej coś… – zawahała się. -Nie jestem pewna, czy odgadłam prawdziwe znaczenie…
– Słucham.
– Piszący utrzymuje, że składa świadectwo prawdziwych zdarzeń… -zająknęła się niepewna, czy powinna zdradzać tożsamość autora.
– Została napisana przez twojego wuja, madomaisela – dokończył za nią Baillard. – Znam tę książkę.
– Czytał ją pan?
Przytaknął.
Leonie odetchnęła z ulgą.
– Autor… mój wujek… pisze o muzyce wplecionej w świat namacalny. O tym, że niektóre nuty mają moc wzywania duchów. A karty tarota, również powiązane z muzyką i z konkretnym miejscem, pozwalają ożyć obrazom w czasie połączenia między światami. Umilkła, spuściła oczy. – To miejsce to grobowiec w granicach tej posiadłości. Tam ponoć doszło do takiego zdarzenia. Podniosła głowę. Czy pan o tym słyszał?
Nie odwrócił wzroku.
– Słyszałem.
Czy powinna opowiedzieć o swojej wyprawie? Tak. Bo pod cierpliwym spojrzeniem mądrych oczu nie potrafiła już niczego ukryć.
– Znalazłam go – powiedziała. -Jest w zdziczałym lesie. -Zwróciła rozognioną twarz do otwartego okna. Nagle zapragnęła znaleźć się [la zewnątrz, z dala od świec, rozmów i zbyt ciepłego powietrza. A potem zadrżała, jakby na nią padł lodowaty cień.
– Ja też go znam – odezwał się Baillard. Zamilkł na jakiś czas. – Sądzę że na ten temat też chcesz zadać pytanie, madomaisela?
– Nad wejściem znajduje się napis. – Najwierniej jak potrafiła, przytoczyła obce słowa. – „Aici lo tems s'en, va res l'Eternitat".
– Masz dobrą pamięć, madomaisela.
– Co oznacza ta inskrypcja?
– Mówi o przemijaniu, a sens jest taki: „Tutaj, w tym miejscu, czas odpływa ku wieczności".
Długą chwilę milczeli. Wbiła spojrzenie oczu błyszczących od blanguette w jego mądre źrenice.
W końcu Baillard się uśmiechnął.
– Bardzo mi przypominasz, madomaisela, pewną dziewczynę, którą kiedyś znałem.
– Co się z nią stało?
Nie odpowiedział, zatonął we wspomnieniach.
– To długa historia – rzekł w końcu. – Jeszcze nie jest gotowa do opowiadania. – Odsunął od siebie przeszły czas. Postarzał się nagle, skóra na twarzy zdawała się przejrzysta, zmarszczki głębsze, wyraźniejsze, jak wykute w kamieniu. – Mówisz, madomaisela, że znalazłaś grobowiec – rzekł. – Czy weszłaś do kaplicy?
Leonie wróciła myślami do tamtego nieodległego popołudnia.
– Weszłam.
– Wobec tego widziałaś napis na posadzce. Fujhi, poudes; Escapa, non. I teraz te słowa nie dają ci spokoju.
Dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Skąd pan o tym wie? Dziwne, bo nawet nie rozumiem, co znaczą, a przecież słyszę je bez przerwy.
– Powiedz mi, madomaisela, co znalazłaś w grobowcu? Jak ci się wydaje? Dokąd trafiłaś?
– Do miejsca nawiedzanego przez duchy – usłyszała swój głos i wiedziała, że taka właśnie jest prawda.
Baillard milczał długo, zdawałoby się, przez całą wieczność.
– Pytałaś mnie wcześniej, madomaisela – przemówił nareszcie – czy wierzę w duchy. Wiele jest rodzajów duchów. Są ci, którzy nie mogą odpocząć, gdyż postępowali źle. Oni muszą szukać pokuty i wybaczenia. I są tacy, którym wyrządzono krzywdę i którzy będą powracać, aż spotkają pośrednika, co w ich imieniu znajdzie sprawiedliwość. – Podniósł wzrok na dziewczynę. – Czy szukałaś kart, madomaisela?
Pokiwała głową i od razu przekonała się, że ten gest był nierozważny, bo wszystko dookoła zawirowało.
– Ale nie znalazłam. – Poczuła się chora. Żołądek odmawiał jej posłuszeństwa, miała wrażenie, że się znajduje na pokładzie statku na wzburzonym morzu. – Była tam tylko stronica z nutami. – Głos miała przytłumiony, niczym spod wody.
– Wzięłaś ją ze sobą?
Zobaczyła siebie samą, jak wsuwa kartkę, na której dopisała miejsce i datę, do kieszeni żakietu, a potem biegnie przez las odchodzący w mrok. I jak wkłada kartkę między strony „Les Tarots".
– Tak – potwierdziła z trudem. – Zabrałam.
– Posłuchaj mnie, madomaisela. Posłuchaj uważnie. Jesteś odważna i nieugięta. Forca e vertu. Obie te cechy to ogromne zalety, jeśli korzystać z nich mądrze. Umiesz kochać, to ważne. – Spojrzał na Anatola, potem jego wzrok przeskoczył na Izoldę i wrócił do dziewczyny. – Obawiam się, że zostaniesz wystawiona na wielką próbę. Twoja miłość stanie pod znakiem zapytania. Będziesz musiała działać. Żywi potrzebują twojej pomocy bardziej niż umarli. Nie wracaj do grobowca, dopóki… jeżeli nie okaże się to absolutnie konieczne.
– Ale ja…
– Radzę ci, madomaisela, odnieś „Les Tarots" do biblioteki. Zapomnij o wszystkim, co tam wyczytałaś. To arcyciekawa lektura, uwodzi czytelnika, lecz teraz nie czas się nią zajmować. Powinnaś ją wyrzucić z pamięci.
– Proszę pana, ja…
– Powiedziałaś, że nie jesteś pewna, czy dobrze zrozumiałaś autora. -Zamilkł. – Tak, Leonie, zrozumiałaś go doskonale.
Raptem zwrócił się do niej po imieniu!
– Więc to prawda? Karty mogą wezwać dusze zmarłych?
– Jeśli złożyć odpowiednie dźwięki i obrazy we właściwym miejscu, może się tak stać.
Dziewczynie znów zakręciło się w głowie. Chciała zadać tysiące pytań, lecz nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.
– Leonie – powtórzył pan Baillard. – Zachowaj siły dla żywych. Dla brata. Dla jego żony i dziecka. Będą cię potrzebowali.
Żona? Dziecko?
Momentalnie straciła wiarę w Baillarda.
– Pan się pomylił. Anatol nie ma… W tej chwili rozległ się głos Izoldy:
– Zapraszam panie.
Natychmiast zaczęło się wstawanie od stołu, odsuwanie krzeseł, poprawianie strojów.
Leonie także się podniosła, cokolwiek niepewnie. Fałdy zielonej sukni spłynęły na podłogę.
– Nie rozumiem – przyznała. Wydawało mi się, że zaczynam pojmować, lecz najwyraźniej się myliłam. Umilkła. Wypiła chyba więcej, niz sądziła. Z niemałym trudem utrzymywała się na nogach. Wsparła dłoń na oparciu krzesła pana Baillarda.
– Posłuchasz mojej rady? spytał.
– Zrobię, co w mojej mocy obiecała z wymuszonym uśmiechem. My śli kłębiły jej się w głowie. Już nie pamiętała, które słowa padły rzeczw ście, a które sobie jedynie wyobraziła.
– Ben, ben. To dobrze. Cieszę się, że to słyszę. Lecz z drugiej strony…
Przerwał, jakby się zastanawiał, czy mówić dalej. – Jeśli przyjdzie czas, będziesz potrzebowała pośrednictwa kart, wezwij mnie bez wahania. A ja ci pomogę, madomaisela.
Kiwnęła głową i znów pokój się zakołysał.
– Proszę pana – odezwała się jeszcze. – Nie powiedział mi pan. co znaczy drugi napis. Ten na podłodze.
– Fujhi, poudes; Escapa, non?
– Tak, właśnie te słowa. Wzrok mu spochmurniał
– Uciekać możesz. Uciec nie zdołasz.
CZĘŚĆ VI. Rennes-le-Chateau Październik 2007
ROZDZIAŁ 44
Wtorek, 30 października 2007
Następnego ranka Meredith obudziła się z pulsującym bólem głowy. Wszystko przez wino. szepty wiatru i szalone sny.
Nie miała ochoty myśleć o nocnych zdarzeniach, o zwidach i duchach, ani też o tym, co by to mogło znaczyć. Musiała się skupić. Przyjechała tutaj w konkretnym celu, miała określoną pracę do wykonania i tylko to ją powinno zajmować.