Выбрать главу

Niezależnie od wszystkiego, nasuwało się pytanie, skąd u Meredith Martin talia Bousqueta. W dodatku schowana na samym dnie torby. To nie mógł być przypadek. Należało założyć, że wiedziała o oryginalnej talii oraz jej powiązaniach z Domaine de la Cade.

Może Seymour powiedział synowi więcej, niż twierdził? A jeśli Hal sprowadził tutaj tę osobę z powodu kart, nie wypadku?

Musiał się napić. Zrobiło mu się gorąco, kołnierzyk uwierał w szyję. Jak mógł, choćby na chwilę, uwierzyć, że trzyma w ręku oryginalną talię…

Owinął karty czarnym jedwabiem, schował w torbie, odłożył ją do szafy. Ostatni raz rozejrzał się po pokoju. Wszystko było tak jak przed jego wejściem, a nawet jeśli coś zostało przesunięte, panna Martin z pewnością uzna, że zrobiła to sprzątaczka. Wyśliznął się z pokoju i żwawym krokiem podążył do tylnych schodów.

Cała operacja zabrała mu niecałe pół godziny.

ROZDZIAŁ 48

Rennes-le-Chateau

Hal odsunął się pierwszy. W jego niebieskich oczach błyszczało oczekiwanie, trochę też zaskoczenie. Twarz miał zaczerwienioną.

Meredith także była zdziwiona. Siłą emocji, które ich połączyły. Teraz, kiedy osłabły, oboje czuli się niezręcznie. No i tak odezwał się Hal, wkładając ręce do kieszeni.

– No i tak – powtórzyła Meredith z szerokim uśmiechem.

Hal pchnął drzwi muzeum. Nie ustąpiły. Zagrzechotały rygle.

– Zamknięte skonstatował zdumiony. – Na głucho. Niemożliwe.

Strasznie cię przepraszam, powinienem był zadzwonić i sprawdzić…

Jakiś czas patrzyli na siebie w milczeniu. Po czym oboje wybuchnęli śmiechem.

– Sanatorium w Rennes-les-Bains też jest zamknięte powiedziała Meredith.- Do końca kwietnia.

Ten sam kosmyk nieznośnych włosów spadł mu na czoło. Bardzo miała ochotę go odgarnąć, ale postanowiła trzymać ręce przy sobie.

– Przynajmniej kościół jest otwarty… westchnął Hal. Wskazał litery

nad wejściem. Ten napis, TERRIBILIS EST LOCUS ISTE, to jeszcze

jedna przyczyna różnych wywrotowych teorii, związanych z Rennes-le-

– Chateau. – Odchrząknął. W dosłownym tłumaczeniu znaczy,,Oto jest

miejsce zdumiewające", ale Francuzi i Anglicy łączą słowo terribilis ze

swoim terrible i uważają, że miejsce ma być straszne.

Meredith podniosła wzrok, ale jej uwagę przykuł inny napis. IN HOC SIGNO VINCES. Znowu Konstantyn, katolicki władca Cesarstwa Bizantyjskiego. Te same słowa co na tablicy Henri Boudeta w Rennes-les-Bains. Przywołała w pamięci Laurę rozkładającą karty na stole. Cesarz to jeden z arkanów większych, między Czarodziejem a La Pretresse. A jeszcze hasło do Internetu w hotelu…

Kto wymyśla hasła do hotelowej sieci? spytała.

Mój stryj odpowiedział Hal zaskoczony. Tata niespecjalnie się wyznawał na komputerach. Wziął Meredith za rękę. – Wejdziemy?

***

Pierwsze, co uderzyło Meredith, to to, że kościółek był za mały. Wszystkie proporcje wydały jej się niewłaściwe.

Na ścianie po prawej znajdowały się różne napisy, jedne po francusku. inne w dziwacznej angielszczyźnie. Ze srebrnych głośników, zawieszonych w rogach, płynęła dyskretna pieśń, pewnie średniowieczne chóry gregoriańskie.

– W ramach walki z pogłoskami o tajemniczym skarbie i tajnych stowarzyszeniach – odezwał się Hal przyciszonym głosem – gdzie się tylko dało, uwypuklono elementy katolickie. Na przykład tutaj. – Stuknął palcem w jeden z napisów. – Sama zobacz. Dans cette eglise, le tresor cest vous. Skarbem kościoła jesteś ty.

Ale Meredith patrzyła na kropielnicę ustawioną po lewej stronie drzwi. Benitier złożono na barkach metrowej wysokości postaci diabła. Odpychająca czerwona twarz, zdeformowane ciało, przeszywające spojrzenie niebieskich oczu. Znała tę figurę. Widziała ją wcześniej. W każdym razie rysunek. W Paryżu, na stoliku u wróżki, gdy Laura rozłożyła arkana większe.

Diabeł. Karta XV.

– To jest Asmodeusz – objaśnił Hal. – Tradycyjny strażnik skarbu, sekretów i tajemnic, budowniczy świątyni Salomona.

Z wahaniem dotknęła posągu. Był zimny. Dłonie miał wykrzywione. zakończone pazurami. Odruchowo przeniosła spojrzenie na figurę Notre Damę de Lourdes, stojącą nieruchomo na kamiennym filarze.

Lekko potrząsnęła głową. Nad diabłem widniała rzeźba przedstawiająca cztery anioły. Ich głowy układały się w znak krzyża, a u stóp powtórzono słowa Konstantyna Wielkiego, tym razem po francusku. Kolory zblakły, farba się łuszczyła, jakby skrzydlate twory toczyły bitwę z góry skazaną na przegraną.

Jeszcze niżej, na górnej krawędzi postumentu, znajdowały się dwie litery: B.S.

– Mogą oznaczać: Berenger Sauniere – powiedział Hal. – Albo Boudet i Sauniere, La Blanąue i Le Salz, dwie miejscowe rzeki, zasilające sadzawkę znaną jako le benitier.

– Sauniere i Boudet się znali?

– Jak najbardziej. Boudet był mentorem młodego Sauniere'a. A podczas kilku miesięcy, jakie spędził w parafii Durban, też tutaj niedaleko, zaprzyjaźnił się z Antoine'em Gelisem, który potem objął parafię w Coustaussie.

– Byłam tam wczoraj. Same ruiny.

– Zamek faktycznie jest zrujnowany, ale w wiosce mieszkają ludzie. Duża nie jest, dosłownie parę domów. Gelis umarł w dość tajemniczych okolicznościach. Został zamordowany w Halloween tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego siódmego.

– Znaleziono winnego?

– Chyba nie. – Hal zatrzymał się przed kolejną rzeźbą. – Antoni Wielki. Słynny egipski święty z trzeciego, może czwartego wieku.

Meredith w jednej chwili zapomniała o zamordowanym proboszczu.

– Pustelnik! Następna karta z arkanów większych.

Tarot Bousqueta rzeczywiście musiał powstać w tej okolicy. Kościółek pod wezwaniem Marii Magdaleny świadczył o tym na wszystkie sposoby. Tylko jak do tego wzoru pasowała Domaine de la Cade?

I co to wszystko ma wspólnego z moją rodziną?

Spokojnie. Trzeba się skupić na tym, co tu i teraz. Nie ma sensu chwytać dwóch srok za ogon. A może tata Hala miał rację, może faktycznie kościół w Rennes-le-Chateau został zbudowany po to, by odciągnąć uwagę ludzi od złowieszczego miasteczka w dolinie? Była w tym jakaś logika, jednak przed wyciągnięciem wniosków należało się przyjrzeć sprawie bliżej.

– Naoglądałaś się? – spytał Hal. – Czy chcesz jeszcze zostać? Meredith, nadal zagubiona w myślach, pokręciła głową.

– Możemy iść.

***

Wracając do samochodu, rozmawiali niewiele. Żwir skrzypiał im pod nogami jak ubity śnieg. Zrobiło się chłodniej, nawet tutaj dotarły dymy z ognisk.

Hal otworzył samochód. Obejrzał się przez ramię.

– Na terenie Villa Bethania w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku odkryto ciała trzech mężczyzn. Wszyscy byli między trzydziestką a czterdziestką i wszystkich trzech zastrzelono. Jedno ciało zostało mocno pokaleczone przez dzikie zwierzęta. Oficjalnie uznano ich za ofiary wojny. Naziści okupowali ten rejon Francji, ruch oporu był aktywny. Miejscowi jednak uważają, że ciała były starsze, z końca dziewiętnastego wieku, i śmierć tych mężczyzn wiąże się z pożarem w Domaine de la Cade a może i z morderstwem księdza w Coustaussie.

Meredith popatrzyła na Hala nad dachem samochodu.

– Czy rzeczywiście ogień podłożono celowo?

– Nigdy nic nie wiadomo. Na ogół jednak ludzie uznali, że tak.

– Jeżeli ci trzej byli zamieszani w podpalenie albo w morderstwo, to kto ich zabił?

W tej chwili zdzwoniła komórka Hala. Kciukiem podważył wieczko. zerknął na numer. Twarz mu się ściągnęła.

– Wybacz – powiedział, zasłaniając mikrofon. – Muszę odebrać.

Nie ma sprawy.

Wsiadła do samochodu i patrzyła, jak Hal idzie w stronę jodły przy Tour Magdala.

„Nie ma czegoś takiego jak przypadek. Zawsze jest jakaś przyczyna ". Oparła się wygodnie i pogrążyła w myślach. Co się działo od momentu, gdy wysiadła z pociągu na Gare du Nord? Nie, lepiej później. Od chwili gdy postawiła nogę na barwnych stopniach, prowadzących do pokoju, w którym spotkała Laurę.

Wyjęła notes i w notatkach szukała odpowiedzi. Najważniejsze pytanie brzmiało, która z dwóch historii, jakie ją tu sprowadziły, była dla niej rzeczywiście ważna. W Rennes-les-Bains znalazła się, szukając śladów rodziny. Czy karty pasowały do takiej teorii? Czy też odnosiły się do czegoś zupełnie innego? Kazały szukać zaspokojenia wiedzy akademickiej, ale nie miały nic wspólnego z jej sprawami osobistymi? Czy w ogóle coś ją łączyło z Domaine de la Cade? Z Vernierami?

Co powiedziała Laura na temat czasu? Meredith przerzucała kartki, aż znalazła odpowiedni fragment zapisków.

„Linia czasu wydaje się zaburzona. Brakuje ciągłości wypadków, sprawy się zamazują… Przeszłość miesza się z teraźniejszością".

Spojrzała przez okno. Hal już wracał do samochodu, komórkę trzymał w dłoni, drugą rękę włożył do kieszeni.

A gdzie jest jego miejsce w tym wszystkim?

Jak tam? – spytała, gdy otworzył drzwi. – W porządku?