Выбрать главу

Mężczyzna przybrał urażony wyraz twarzy.

– Jestem tu u siebie – mruknął, obrócił się i zniknął w wąskiej allee,

biegnącej na tyłach Hópital des Malades.

Constant wyrzucił z myśli dziewczynę i zaczął planować następny ruch. W czasie potwornie nudnego flirtu w kościele nie tylko poznał nazwę hotelu, w którym słodkie ptaszątka zatrzymały się w Carcassonne, ale, co ważniejsze, zdradziła mu, iż Vernier i podła zdrajczyni zamieszkali na wsi.

Znał doskonale miasteczko Rennes-les-Bains oraz uzdrowisko. Okolica świetnie pasowała do jego planów. Nie mógł pokonać wroga w Carcassonne, bo w mieście jest dużo ludzi, konfrontacja przyciągnęłaby powszechną uwagę. Ale w odosobnionym wiejskim majątku… Miał znajomości w Rennes-les-Bains, zwłaszcza przyda się pewien człowiek, mężczyzna bez przesadnych skrupułów i ze skłonnościami do okrucieństwa, któremu niegdyś Constant wyświadczył przysługę. Nie przewidywał żadnych trudności w przekonaniu go, że nadszedł czas spłaty długu.

Wsiadł do jlacre i wrócił do serca Bastide, a następnie siatką ulic przeszedł za Cafe des Negociants na Boulevard Barbes. Tam znajdował się jeden z ekskluzywnych klubów dla panów. Miał ochotę na szampana, może też dziewczynę. Tutaj, na południu, nie można było liczyć na jasną skórę blondynki w jego guście, trudno. Dziś mógł zrobić wyjątek. Był w uroczystym nastroju.

ROZDZIAŁ 61

Leonie śpieszyła przez Square Gambetta dróżkami błyszczącymi od wody, odbijającymi nieśmiałe promienie słońca. Wkrótce minęła brzydki budynek municypalny w sercu Bastide.

Całkiem nie widziała, co się wokół niej dzieje. Nie dostrzegała mijających ją ludzi ani chodników spływających czarną wodą i śmieciami naniesionymi przez burzę.

Dopiero teraz zaczynała sobie uświadamiać konsekwencje samowolnej wyprawy. Pól maszerując, pół biegnąc, myślała o tym, co usłyszy od Anatola. Nerwy miała napięte jak postronki, serce w gardle.

A jednak niczego nie żałuję, mówiła sobie.

Zostanie ukarana za nieposłuszeństwo, to pewne. Lecz nie mogła powiedzieć, że żałuje tej wyprawy.

Zerknęła na tabliczkę z nazwą ulicy i spostrzegła, że znajduje się na rue Courtejaire zamiast na Carriere Mage. Najwyraźniej się zgubiła. Plan de la ville, kompletnie przemoczony, rozszedł się jej w rękach. Zresztą farba drukarska się rozlała, nazwy ulic były nieczytelne. Skręciła najpierw w prawo, potem w lewo, rozglądając się za jakimiś znajomymi punktami charakterystycznymi, ale wystawy sklepów skryły się za okiennicami i wąskie uliczki Bastide wszystkie wyglądały tak samo.

Jeszcze kilka razy zmyliła drogę, więc minęła prawie godzina, nim udało jej się dotrzeć do kościoła Saint-Vincent, a stamtąd, rue du Port. już prosto do hotelu. Wchodząc po stopniach, usłyszała dzwony katedry, bijące szóstą.

Biegiem wpadła do holu, mając nadzieję, że zdoła się przynajmniej przebrać w suche rzeczy, zanim stanie twarzą w twarz z bratem. Niestety. Anatol czekał przy recepcji, wydeptując ścieżkę w dywanie. W ręku trzymał papierosa. Leonie zamarła w pół kroku. A on, zobaczywszy siostrę, dopadł ją w dwóch susach, chwycił za ramiona i potrząsnął mocno.

– Gdzieś ty była?!- krzyknął. – Ja tu odchodzę od zmysłów!

Stała jak zmieniona w kamień, ogłuszona jego gniewem. Gdzie byłaś?!

– Przepraszam… burza mnie złapała…

– Nie kłam! Wyraźnie zabroniłem ci wychodzić samej. Odprawiłaś Ma-rietę pod jakimś bzdurnym pretekstem i zniknęłaś. Gdzie byłaś?! Mów, do cholery!

Leonie osłupiała. Anatol nigdy nie przeklinał. Nigdy. W żadnych okolicznościach.

– Nie wiesz, na co się narażasz! – krzyczał. – Młoda dziewczyna, sama,

w obcym mieście!

Leonie zerknęła na właściciela hotelu, który słuchał awantury z nieskrywanym zainteresowaniem.

– Anatol, proszę cię – szepnęła. – Wszystko ci wytłumaczę. Ale chodźmy do pokoju…

– Wyszłaś poza dzielnicę? – Znów nią potrząsnął. – Mów!

– Nie – skłamała, zbyt przestraszona, by wyznać prawdę. Spacerowałam po Square Gambetta i podziwiałam uroczą architekturę Bastide. Rzeczywiście, posłałam Marietę po parasolkę, nie powinnam była tego robić… Kiedy zaczęło padać, postanowiłam się gdzieś schronić, żeby nie zmoknąć… powiedziała ci, że byłyśmy na Carriere Mage, by poszukać kancelarii prawnej?

– Nie, tego mi nie powiedziała – warknął jeszcze bardziej nachmurzony. – Widziałaś nas?

– Nie, ja tylko…

Był wściekły.

– Tak czy inaczej, deszcz ustał ponad godzinę temu. Umówiliśmy się tutaj o piątej trzydzieści. O tym też zapomniałaś?

– Pamiętałam, tylko…

– Przecież w tym mieście nie sposób zapomnieć o upływie czasu. Co krok biją jakieś dzwony. Przestań kłamać. Nie mów mi, że nie wiedziałaś, która godzina, bo i tak ci nie uwierzę.

– Nie zamierzałam tego mówić – wyznała cicho.

– Gdzie się schroniłaś przed deszczem? – wypytywał dalej.

– W kościele – odparła szybko.

– W jakim kościele? W którym?

– Nie wiem. Blisko rzeki. Brat chwycił ją za ramię.

– Czy ty mówisz prawdę, Leonie? Czy nie poszłaś do La Cite?

– Ten kościół nie był w La Cite! – krzyknęła ze łzami w oczach. – Auu, boli!

– Nikt cię nie zaczepiał? Nikt nie próbował cię skrzywdzić?

– Przecież widzisz, że jestem cała i zdrowa oznajmiła, próbując się uwolnić.

Przeszył ją wzrokiem rozpalonym wściekłością, jakiej dotąd u niego nie widziała. Nagle puścił ją, odepchnął od siebie.

Wsadziła rękę do kieszeni, w zimnych palcach ścisnęła wizytówkę od pana Constanta.

Gdyby brat ją zobaczył… Anatol zrobił krok w tył.

– Bardzo mnie rozczarowałaś – oznajmił. Chłód jego głosu zmroził dziewczynie duszę. – Zawsze uważałem cię za osobę mądrą i odpowiedzialną

W Leonie zawrzał gniew. Miała ochotę wykrzyczeć bratu prosto w twarz, że nie zrobiła nic złego, ot, po prostu wybrała się na spacer, nic więcej. Ugryzła się w język. Nie było sensu się z nim kłócić.

Opuściła głowę.

– Przepraszam – powiedziała. Odwrócił się od niej.

– Idź do pokoju i spakuj rzeczy – rzucił przez ramię. Nie! Tylko nie to!

Wojowniczo zmrużyła oczy, odzyskała ducha.

– A niby dlaczego mam się pakować?

– Nie pytaj, tylko rób, co mówię.

Jeżeli wyjadą dziś wieczór, nie spotka jutro na koncercie Victora Constanta! Co prawda, nie obiecała, że się zjawi na Square Gambetta, ale zamierzała sama podjąć decyzję.

Co on sobie o mnie pomyśli, jeżeli się nie zjawię?

Podbiegła do Anatola, chwyciła go pod ramię.

– Proszę cię, błagam! Powiedziałam: przepraszam. Wyznacz mi jakąś

karę, jeśli musisz, ale nie karz mnie w ten sposób. Nie chcę wyjeżdżać

z Carcassonne.

Niecierpliwie strząsnął dłoń siostry.

– Zbliżają się kolejne burze. I powodzie. Ta decyzja nie ma nic wspólnego z tobą – odparł zwięźle. -Na skutek twojego nieposłuszeństwa zmuszony byłem wysłać Izoldę z Marietą przodem. Są już na stacji.

– Ale… koncert! krzyknęła Leonie. – Chcę zostać! Proszę cię! Obiecałeś.

– Pakuj się! Ale już!

Nie umiała się pogodzić z sytuacją. Nie potrafiła zrezygnować.

– Dlaczego tak nagle postanowiłeś wyjechać? – zapytała głośno. – Czy to ma coś wspólnego z Izoldą i prawnikami?

Cofnął się, jakby go uderzyła.

– Nie. – Nagle złagodniał. – Nie pierwszy to koncert i nie ostatni -rzekł cicho. Chciał objąć siostrę, ale się usunęła.

– Nienawidzę cię! – krzyknęła.

Ze łzami w oczach, nie dbając o to. kto ją widzi w takim stanie, pobiegła na górę i długim korytarzem do pokoju. Rzuciła się na łóżko i rozpłakała głośno.

Nie jadę. Nie pojadę i już, zarzekała się.

Wiedziała jednak, że cały ten bunt na nic. Miała mało własnych pieniędzy. Niezależnie od prawdziwej przyczyny nagłego wyjazdu, a w pretekst o złej pogodzie nie wierzyła ani przez sekundę, nie miała wyboru. Skoro Anatol postanowił ją ukarać, wybrał doskonałą metodę.

Gdy minął napad szlochu, podeszła do garderoby, by wybrać jakieś suche ubranie. Ze zdziwieniem stwierdziła, że został w niej tylko płaszcz podróżny. Wpadła przez drzwi łączące jej sypialnię z resztą apartamentu do salonu, potem do pozostałych dwóch pokojów i przekonała się. że Marie-ta właściwie wszystko już zabrała.

Rozżalona, nieszczęśliwa, w ciężkim, wilgotnym ubraniu, szorstkim i niewygodnym, zebrała kilka osobistych drobiazgów, które pokojówka zostawiła na toaletce, potem chwyciła płaszcz i wyskoczyła na korytarz, gdzie od razu natknęła się na Anatola.

– Marieta nie zostawiła mi rzeczy na zmianę! – oznajmiła z oczami błyszczącymi wściekłością. – Przemokłam do nitki i jest mi zimno.

– Doskonale – powiedział, wchodząc do swojego pokoju. Zatrzasnął za sobą drzwi.

Leonie obróciła się na pięcie i jak burza wpadła do apartamentu.