Nienawidzę go!
Jeszcze dostanie za swoje!
Zachowywała się odpowiednio, dbała o wszelkie konwenanse, ale w tej sytuacji poczuła się zmuszona do poczynienia bardziej zdecydowanych kroków. Pośle panu Constantowi wiadomość wyjaśniającą, dlaczego nie może się zjawić na spotkaniu. Przynajmniej nie będzie jej źle osądzał. A może nawet postanowi na piśmie wyrazić swój zawód, że ich przyjaźń trwała tak krótko.
Z twarzą zaczerwienioną od determinacji w dwóch krokach znalazła się przy biurku. Z szuflady wyjęła hotelową papeterię. Szybko, zanim straciła odwagę, skreśliła słowa przeprosin, a następnie zasugerowała, że list wysłany na poste restante w Rennes-les-Bains z pewnością do niej dotrze, a potwierdzenie otrzymania niniejszej notki zapewniłoby jej spokój umysłu. Nie pozwoliła sobie jedynie na podanie adresu Domaine de la Cade.
Anatol ugotuje się z wściekłości.
Bardzo mu tak dobrze! Sam sobie zasłużył! Skoro on traktuje ją jak dziecko, tak właśnie będzie się zachowywała. Jeśli nie pozwala jej samej podejmować decyzji, ona nie musi się liczyć z jego życzeniami.
Zakleiła kopertę, napisała adres. Po chwili namysłu zrosiła papier kilkoma kroplami perfum, jak to czyniły bohaterki jej ulubionych powieści. Następnie przycisnęła list do ust, jak gdyby mogła wycisnąć na papierze cząstkę siebie.
Gotowe.
Teraz wystarczyło znaleźć sposób, żeby zostawić przesyłkę u właściciela hotelu, tak by Anatol w niczym się nie zorientował. O właściwej godzinie zostanie dostarczona panu Constantowi, na Square Gambetta.
Wówczas pozostanie jedynie czekać, by się przekonać, co z tego wyniknie.
W sypialni naprzeciwko Anatol siedział na łóżku, z głową wspartą na rękach. W zaciśniętej pięści trzymał zmięty list, który został dostarczony do hotelu jakieś pół godziny przed powrotem Leonie.
Właściwie trudno było nazwać tę wiadomość listem. Zawierała tylko pięć słów.
CE N'EST PAS LA FIN.
To jeszcze nie koniec.
Żadnego podpisu ani adresu zwrotnego, lecz Anatol, niestety, doskonale rozumiał, w czym rzecz. Była to odpowiedź na jedno słowo, które zostawił na ostatniej stronie pamiętnika porzuconego w Paryżu.
FIN.
Podniósł głowę. Piwne oczy błyszczały niezdrowo. Policzki miał zapadnięte, twarz pobladłą.
Constant się dowiedział. Nie tylko, że pogrzeb na Cimetiere de Montmartre był oszustwem i że Izolda żyje, ale także wytropił ją tutaj, na południu.
Nerwowo przeczesał włosy palcami.
Jak? Jak zdołał się dowiedzieć, że są w Carcassonne? I to w tym konkretnym hotelu! Od kogo? Wiedziała o tym Izolda, Leonie oraz służba w Domaine de la Cade.
Wiedział prawnik. I ksiądz.
Ale żaden z nich nie znał nazwy hotelu.
Usiłował się skoncentrować. Nie wolno się pogrążać w roztrząsaniu porażki. Nie czas się martwić, że Constant ich znalazł, na takie przygnębiające analizy będzie mnóstwo czasu później. Najważniejsze to zdecydować, co teraz. Co dalej.
Przygarbił się na wspomnienie załamanej Izoldy. Zrobiłby wszystko, by ją uchronić przed tym ciężarem, ale przyszła do niego chwilę po tym, jak otrzymał list, i nie zdołał ukryć prawdy.
Z obojga ulotniła się cała radość. Nadzieja na nowe, wspólne życie bez strachu, bez konieczności trwożliwego chowania się w ukryciu rozwiała się jak dym.
Tego wieczoru zamierzał podzielić się z siostrą pomyślnymi nowinami.
Ściągnął brwi.
Po koszmarnym przedstawieniu, jakie im urządziła, zmienił zdanie. Utwierdził się w przekonaniu, że nie powinien jej mówić o ślubie. Dowiodła niezbicie, iż nie sposób jej ufać, że nie potrafi się zachować właściwie.
Podszedł do okna, rozsunął deszczułki żaluzji, wyjrzał na ulicę. Nikogo. Tylko jakiś pijaczyna, owinięty żołnierską peleryną. Siedział pod ścianą po przeciwnej stronie jezdni, z nogami podciągniętymi pod brodę.
Anatol puścił listwy.
Nie miał sposobu się dowiedzieć, czy Constant rzeczywiście był w Carcassonne. A jeśli nie, to gdzie się właściwie znajdował. Jak blisko. Instynkt podpowiadał mu, że najlepiej wrócić natychmiast do Rennes-les-Bains.
Pozostawała mu nikła nadzieja, że gdyby Constant wiedział o Domaine de la Cade, raczej tam wysłałby wiadomość.
ROZDZIAŁ 62
Leonie czekała na brata w holu. Stała z buzią w ciup i rękami w mał-drzyk. Wzrok miała wyzywający, a nerwy napięte jak postronki – ze strachu, że patron ją zdradzi.
Anatol zszedł z piętra i minął ją bez słowa. Podszedł do lady recepcyjnej, zamienił kilka słów z właścicielem, po czym minąwszy siostrę jak powietrze, wyszedł na ulicę, gdzie już czekał fiacre, zamówiony na kurs do stacji kolejowej.
Leonie odetchnęła z ulgą.
Dziękuję panu – rzekła cicho.
Je vous en prie, mademoiselle Vernier. – Mrugnął porozumiewawczo, poklepał kieszeń na piersi. – Dopilnuję, żeby list został dostarczony zgodnie z panienki życzeniem.
Dziewczyna skinęła mu na pożegnanie i pośpieszyła za bratem.
– Wsiadaj – polecił jej zimnym głosem, gdy już wchodziła do powozu.
Zupełnie jak do leniwej służącej. Krew w niej zawrzała.
Wsunął w dłoń woźnicy srebrną monetę.
– Co koń wyskoczy.
Zamilkł na dobre. Nawet nie spojrzał na siostrę.
Krótki dystans przez miasto pokonywali w ślimaczym tempie, bo mokre i śliskie drogi spowalniały ruch. W rezultacie na dworzec dotarli zaledwie parę chwil przed odjazdem pociągu i musieli biec do przedziałów pierwszej klasy na początku składu. Konduktor przytrzymał im drzwi.
Gdy zamknęły się z trzaskiem, Leonie dostrzegła w kącie Izoldę i Ma-rietę.
– Ciociu! – krzyknęła, zapominając o humorach.
Izolda miała twarz bladą jak papier, a oczy zaczerwienione. Z pewnością płakała.
Marieta poderwała się z miejsca.
– Pomyślałam sobie, że lepiej, żebyśmy madama i ja były razem zwróciła się do Anatola. – Niż żebym poszła do swojego przedziału.
– Racja – przyznał Anatol, nie spuszczając wzroku z Izoldy. – Wyjaśnię to konduktorowi.
Usiadł na banquette obok Izoldy, ujął jej bezwładną dłoń. Leonie także przysunęła się bliżej.
– Co się stało?
– Chyba się przeziębiłam – rzekła Izolda. – Cała ta podróż i zła pogoda… Jestem bardzo zmęczona. – Zawiesiła na Leonie spojrzenie szarych oczu. – Bardzo mi przykro, że z mojego powodu ominął cię koncert. Wiem, jak bardzo ci na nim zależało.
– Leonie rozumie, że twoje zdrowie jest ważniejsze – oświadczył Anatol, nie dopuszczając siostry do głosu. – I że nie możemy pozostawać tak daleko od domu, choć ona ma ochotę na bezmyślne wycieczki.
Był niesprawiedliwy i zbyt surowa ocena brata zakłuła Leonie boleśnie, jednak dziewczynie udało się utrzymać język za zębami. Niezależnie od rzeczywistej przyczyny tego pośpiesznego wyjazdu z Carcassonne Izolda istotnie wyglądała na chorą. Bez wątpienia powinna się jak najszybciej znaleźć we własnym domu.
Wystarczyło, żeby mi to Anatol powiedział, pomyślała Leonie, a wcale bym się nie buntowała.
Nie zamierzała mu wybaczyć. Nabrała niezbitego przekonania, że to właśnie on wywołał awanturę, a ona, niczemu niewinna, została bezpodstawnie odsądzona od czci i wiary.
Westchnęła i naburmuszona utkwiła wzrok w szybie.
Gdy w pewnym momencie zerknęła na brata, by sprawdzić, czy zauważył jej niezadowolenie, zaczęła się poważnie niepokoić o ciotkę i zapomniała o złości na Anatola.
Rozległ się głośny gwizd lokomotywy. Słup pary z hukiem przepchnął się przez wilgotne powietrze. Pociąg szarpnął i ruszył w drogę.
Dziesięć minut później, na sąsiednim peronie, z marsylskiego pociągu wysiadł inspektor Thouron w towarzystwie dwóch paryskich policjantów. Mieli dwie godziny spóźnienia, bo ulewne deszcze spowodowały pod Beziers obsunięcie się stoku na tory.
Thourona powitał inspektor carcassońskiej gendarmerie, Bouchou. Uścisnęli sobie dłonie, potem, otulając się ciaśniej płaszczami i przytrzymując czapki na głowach, ruszyli pod wiatr.
Przejście łączące obie strony dworca zmieniło się w wartki strumień, więc zawiadowca stacji czekał przy bocznej furtce, wychodzącej na ulicę, ściskając w dłoniach łańcuch, jakby się bał, że furta wyłamie się z zawiasów i odleci.
– Jestem wdzięczny, że pan po mnie wyszedł, Bouchou – powiedział Thouron. Był zły i wykończony długą podróżą.
Bouchou, korpulentny mężczyzna o czerwonej twarzy, tuż przed emeryturą, miał ciemną karnację i krępą budowę charakterystyczną dla mieszkańców południa. Od pierwszej chwili robił wrażenie człowieka sympatycznego i życzliwie nastawionego do świata, więc Thouron szybko pozbył się obaw, że przybysze z północy, a co gorsza, z samego Paryża, zostaną potraktowani jak intruzi, podejrzliwie i z niechęcią.
– Chętnie pomogę! – zapewnił Bouchou, przekrzykując wichrzysko. – Chociaż jestem zdziwiony, że człowiek na takim stanowisku jak pan fatygował się osobiście. Czy naprawdę chodzi tylko o znalezienie Verniera, żeby go poinformować o śmierci matki, co? – Zmierzył Thourona bacznym spojrzeniem. – Czy też jest w tym drugie dno?