Выбрать главу

Paryski inspektor westchnął.

– Schowajmy się gdzieś, wszystko panu opowiem.

Dziesięć minut później usadowili się w przytulnej kawiarence, rzut kamieniem od Cour de Justice Presidiale, gdzie mogli rozmawiać swobodnie, ponieważ większość klienteli stanowili policjanci z pobliskiego komisariatu i pracownicy więzienia.

Bouchou zamówił dwa kieliszki miejscowego likieru, La Micheline, przysunął krzesło do stołu i nadstawił ucha. Thouron uznał, że trunek jest, jak na jego gust, nieco za słodki, ale i tak wypił z wdzięcznością, po czym z grubsza wprowadził policjanta z Carcassonne w sprawy śledztwa.

Marguerite Vernier, wdowa po komunardzie, a ostatnio kochanka prominentnego i wysoko cenionego bohatera wojennego, została zamordowana w swoim mieszkaniu w niedzielę, dwudziestego września, wieczorem. Przez miesiąc policja nie zdołała odnaleźć jej dzieci, córki i syna, najbliższych krewnych, których należało zawiadomić o stracie.

I choć nie było powodu, by traktować Verniera jako podejrzanego, niemniej na światło dzienne wyszło kilka interesujących szczegółów. Na przykład fakt, że razem z siostrą celowo zacierał ślady. Jakiś czas zajęło ludziom Thourona odkrycie, że monsieur i mademoiselle Vernier pojechali na południe z dworca Montparnasse, a nie na zachód czy północ z Gare Saint-Lazare, jak się wydawało.

Szczerze mówiąc – przyznał Thouron – gdyby nie to. że jeden z moich ludzi przeszedł sam siebie, nadal nic byśmy nie wiedzieli.

A co zrobił? – spytał Bouchou, żywo zainteresowany.

Jak łatwo się domyślić, po miesiącu od zdarzenia nie mogłem już uzasadnić całodobowej obserwacji mieszkania.

Bien sur.

Wobec czego jeden z moich podwładnych, bystry chłopak. Gaston Leblanc, zaprzyjaźnił się z pokojówką w mieszkaniu Debussych, rodziny, która mieszka pod Vernierami. Dziewczyna powiedziała mu, że widziała, jak dozorca dostawał od obcego człowieka pieniądze za jakąś kopertę.

Bouchou oparł łokcie na blacie.

Concierge się przyznał?

Z początku, oczywiście, wszystkiemu zaprzeczył. Zawsze to samo.

Ale pod groźbą aresztu przyznał, że zapłacono mu, i to sowicie, za przekazanie każdej korespondencji, jaka przyjdzie do Vernierów.

– Kto płacił?

Thouron wzruszył ramionami.

– Dozorca twierdzi, że nie wie. Transakcje były dokonywane za pośrednictwem służącego.

– Uwierzył mu pan?

– Tak – rzekł Thouron, opróżniając kieliszek. – Uwierzyłem. W skrócie rzecz ujmując, dozorca zeznał, że choć nie jest pewien, to wydaje mu się, iż litery na kopercie przypominały charakter pisma Anatola Verniera. Stempel był z Aude.

– Et voild, jest pan tutaj. Thouron pokiwał głową.

– Niewiele mamy, wiem, ale to nasz jedyny trop. Bouchou podniósł rękę, zamawiając drugą kolejkę.

– A sprawa jest delikatna ze względu na powiązania uczuciowe pani

Vernier.

Thouron pokiwał głową.

– Generał du Pont jest człowiekiem o nieskazitelnej reputacji i niemałych wpływach. Nie jest podejrzany o zbrodnię, ale…

– Czy to pewne? – przerwał Bouchou. – A może wasz prefekt nie życzy sobie uwikłania szacownej osobistości w skandal?

Thouron po raz pierwszy pozwolił sobie na lekki uśmiech. Twarz mu się odmieniła, nie wyglądał na swoje czterdzieści lat.

– Nie przeczę, moi przełożeni byliby, powiedzmy… zaniepokojeni, gdy

by się okazało, że trzeba wytoczyć sprawę du Pontowi – przyznał ostrożnie. – Na szczęście dla wszystkich zainteresowanych, istnieją niepodważalne dowody, świadczące przeciwko winie generała. Swoją drogą, on sam chce, żeby jego dobrego imienia nie splamił żaden cień, a co za tym idzie, przyjmuje, iż dopóki nie znajdziemy zabójcy i nie postawimy winnego przed sądem, zawsze będzie istniało ryzyko jakichś plotek i pomówień.

Bouchou słuchał uważnie, gdy Thouron wyjaśniał mu swoje racje, świadczące o niewinności du Ponta. Anonimowy przeciek do prasy, czas śmierci ofiary mniej więcej godzinę przed przyjściem generała, który wówczas znajdował się na koncercie, w towarzystwie wielu znanych osób, a teraz jeszcze dowody na to, że ktoś przekupił dozorcę.

– Drugi kochanek? – podsunął Bouchou.

– Zastanawiałem się nad tym. Znaleźliśmy dwa kieliszki szampana, ale również stłuczoną szklaneczkę po whisky w kominku. Mamy też dowody, że pokój Verniera został przeszukany, a jednocześnie służba twierdzi, iż zniknęło jedynie rodzinne zdjęcie w ramce, stojące na bocznym stoliku w salonie. – Wyjął z kieszeni fotografię odszukaną w paryskim studio.

Bouchou przyjrzał się jej bez komentarza.

– Zdaję sobie sprawę podjął Thouron, że nawet jeśli Vernierowie byli w okręgu Aude, mogli już dawno pojechać dalej. Wiem też, że to duży obszar, więc nawet jeśli w dalszym ciągu znajdują się w Carcassonne albo w jakimś prywatnym domu na wsi, trudno będzie ich znaleźć.

– Ma pan odbitki?

Paryski inspektor pokiwał głową.

– Przede wszystkim zawiadomię hotele i pensjonaty w Carcassonne -

powiedział Bouchou. – Potem może większe ośrodki turystyczne na południu? Vernierowie przywykli do Paryża, na wsi może się im nie podobać.

– Przyjrzał się fotografii. – Dziewczyna jest piękna. Co za koloryt. Niepowszedni. – Wsunął fotografię do wewnętrznej kieszeni marynarki. – Proszę zostawić to mnie. Zobaczymy, co się da zrobić.

Thouron odetchnął głęboko.

– Jestem panu bardzo wdzięczny.

– Je vous enprie. Czas na kolację.

Zjedli po kotlecie, po porcji budyniu śliwkowego, i popili mocnym czerwonym winem z Minervois. Deszcz niezmordowanie walił w okna, w miarę jak przybywało klientów, w lokalu robiło się ciasno. Ludzie strząsali z siebie krople wody, przytupując i otrząsając kapelusze. Z ust do ust podawano wiadomość, że merostwo ostrzega przed powodzią. Aude miała lada moment wystąpić z brzegów.

Bouchou, słysząc najnowsze wieści, prychnął pogardliwie.

– Co roku na jesieni gadają to samo – oświadczył głośno. – A jakoś nigdy nie ma powodzi.

Thouron uniósł brwi.

– Nigdy?

– No, w każdym razie nieczęsto – poprawił się Bouchou z szerokim uśmiechem. – Na moje oko dzisiaj nic nam nie grozi.

***

Burza uderzyła w Haute Vallee wkrótce po ósmej wieczorem. Pociąg wiozący Leonie, Izoldę i Anatola na południe zbliżał się do stacji w Limom.

Raptem huknął grzmot, sekundę później niebo rozdarła błyskawica.

Izolda krzyknęła przestraszona. Anatol w mgnieniu oka znalazł się u jej boku.

– Je suis la – uspokajał. – Jestem przy tobie.

Kolejny grzmot przetoczył się w górach. Tym razem i Leonie podskoczyła na siedzeniu. Nawałnica ruszyła przez równiny. Drzewa -pins mari-times, platanes i buki zgięły się pod gwałtownym wietrznym crescendo. Nawet winorośle posadzone w schludnych rzędach trzęsły się pod chłostą rozgniewanej aury.

Leonie przetarła zaparowane okno i obserwowała, jednakowo zafascynowana i przerażona, zmagania żywiołów. A pociąg brnął swoją drogą. Kilka razy musieli się zatrzymać między stacjami, kolejarze oczyszczali tory z połamanych gałęzi, a nawet drzewek, które obsuwały się ze stoków bombardowanych ulewnym deszczem.

Na każdym postoju wsiadali kolejni podróżni; było ich dwukrotnie więcej niż wysiadających. Kapelusze mieli nasunięte głęboko na oczy, kołnierze postawione wysoko, dla ochrony przed deszczem, który wali} w cienkie szyby wagonów. Opóźnienie zwiększało się na każdej stacji w przedziałach zrobiło się gęsto od ludzi uciekających przed burzą.

Po kilku godzinach dotarli do Couizy. W dolinie burza atakowała z nieco mniejszym impetem, mimo wszystko jednak sytuacja nie wyglądała różowo, bo w zasięgu wzroku nie było ani jednego powozu do wynajęcia, a courrier publique już dawno odjechał. Anatol musiał zapukać do mieszkania jednego z właścicieli sklepu, i tam wreszcie znalazł chłopaka, który na mule pojechał z poleceniem dla Pascala, by służący sprowadził po nich dwukółkę.

Na czas oczekiwania schronili się w jakiejś restauracyjce tuż obok dworca. Na kolację było już za późno, nawet w innych okolicznościach. Szczęściem żona właściciela, rzuciwszy okiem na przezroczystą skórę Izoldy oraz świadoma nieskrywanego udręczenia Anatola, zlitowała się nad nimi i poczęstowała ich parującą ogonówką oraz pajdami podeschłego czarnego chleba. Do tego znalazła się butelka mocnego tarascońskiego wina.

Dołączyło do nich dwóch mężczyzn. Przynieśli wieści, że Aude w Carcassonne już występuje z brzegów. Powódź zalała quartiers Trivalle i Bar-bacane.

Leonie pobladła. Oczyma wyobraźni ujrzała czarną wodę, wdzierającą się na stopnie kościoła Saint-Gimer. Jakże łatwo mogła się znaleźć w pułapce! Ulice, po których tak niedawno chodziła, teraz znajdowały się pod wodą! Nagle pojawiła się jeszcze jedna myśl. Czy Victor Constant jest bezpieczny?

Niepokój o niego nie dawał jej spokoju przez całą drogę do Domaine de la Cade do tego stopnia, że nie zwracała uwagi na niedogodności podróży ani wysiłek zmęczonych koni, ciągnących powóz śliską zdradliwą górską drogą.

Zanim pokonali długi żwirowy podjazd, gdzie koła grzęzły w błocie. Izolda zaczęła tracić przytomność. Marieta została posłana do zmieszania proszków mających pomóc jej pani zasnąć, inna pokojówka miała naszy-kować moine, miedziane naczynie na długiej rączce, które wypełniało się żarem, służące do nagrzewania łóżka. Trzecia poprawiała płonące drwa w kominku. Ponieważ Izolda nie miała siły iść, Anatol wziął ją na ręce i zaniósł na piętro. Pasma blond włosów niby złoty jedwab odcinały się od czerni marynarki.