– Czy to było przyjemne doświadczenie?
– Na pewno interesujące. A panu ktoś wróżył z kart?
– Proszę mi mówić po imieniu, nalegam.
Meredith dostrzegła na jego twarzy przelotny wyraz rozbawienia, zmieszany z czymś, czego nie potrafiła zdefiniować. Z wytężoną uwagą?
– A odpowiadając na pani pytanie, nie. Nikt mi nigdy nie wróżył z kart, choć przyznaję, interesuje mnie symbolika związana z tarotem.
Czyli intuicja jej nie zawiodła. To nie była ot, taka sobie, grzecznościowa wymiana zdań. Ta rozmowa miała głębszy sens i cel. Meredith pociągnęła łyk wina i przywołała na twarz obojętny wyraz.
– Naprawdę?
– Tak, tak. Na przykład, symbolika numerów, szalenie interesujący temat.
– O tym też wiem niewiele. Tyle co nic.
Julian sięgnął do kieszeni.
Meredith stężała. Jeśli wyciągnie talię kart, to koniec. Wytrzymał jej wzrok, po czym wyjął paczkę gauloise'ów i zapalniczkę Zippo.
– Papierosa? – spytał, podsuwając jej paczkę. – Obawiam się, że trzeba
będzie wyjść na zewnątrz.
Zła, że pozwoliła tak z siebie zakpić, mało tego, że dopuściła, by to było widać, pokręciła głową.
– Nie palę.
– Bardzo mądrze. – Odłożył papierosy i zapalniczkę na blat. – Symbolika numerów – podjął – choćby w kościele w Rennes-le-Chateau, jest fascynująca.
Meredith rzuciła okiem na Hala, mając nadzieję, że on coś powie, ale nie, siedział cicho, zapatrzony w przestrzeń.
– Nie zauważyłam.
– Naprawdę? A warto zwrócić na to uwagę. Istotną liczbą wydaje się dwadzieścia dwa. Napotykamy ją tam zadziwiająco często.
Mimo całej antypatii do mężczyzny temat ją zaciekawił. Chętnie by usłyszała, co Julian ma do powiedzenia. Ale też nie chciała się zdradzić ze swoim zainteresowaniem.
– W jakiej postaci?
– Na początek na kropielnicy, zaraz przy wejściu. Widziała ją pani? Tę z Asmodeuszem.
Kiwnęła głową.
– Asmodeusz uważany był za jednego ze strażników świątyni Salomona, która została zniszczona w roku pięćset dziewięćdziesiątym ósmym przed naszą erą. Jeżeli dodamy każdą cyfrę do następnej, pięć plus dziewięć, plus osiem, otrzymamy dwadzieścia dwa. Wie pani, że w tarocie są dwadzieścia dwa arkana większe?
– Wiem.
– No właśnie.
– I gdzie jeszcze występuje liczba dwadzieścia dwa?
– Dwudziestego drugiego lipca obchodzimy dzień Marii Magdaleny, właśnie tej świętej, której oddano pod opiekę kościół w Rennes-le-Chateau. Jej figura znajduje się pomiędzy trzynastą i czternastą stacją drogi krzyżowej, a wizerunki na dwóch z trzech witraży za ołtarzem. Kolejnym interesującym elementem układanki jest Jacques de Molay, ostatni wielki mistrz zakonu templariuszy. Mówi się, głośno i od dawna, o powiązaniach templariuszy z Beżu z miejscowością po drugiej stronie doliny. Molay był dwudziestym drugim wielkim mistrzem Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i świątyni Salomona. Warto przypomnieć tę nazwę w pełnym brzmieniu. Francuska transkrypcja słów Chrystusa umierającego na krzyżu, Elie, Elie, lamah sabactani, Boże mój, Boże, czemuś mię opuścił, ma dwadzieścia dwie litery. I stanowi otwarcie psalmu dwudziestego drugiego.
Interesujące to było, owszem, ale jednak cokolwiek abstrakcyjne. A przede wszystkim po co właściwie Julian Lawrence w ogóle o tym opowiadał? Chciał zobaczyć jej reakcję? Odkryć, ile naprawdę wie o tarocie?
I co najważniejsze: dlaczego?
– No i, w końcu, proboszcz parafii w Rennes-le-Chateau zmarł dwudziestego drugiego stycznia. W tysiąc dziewięćset siedemnastym roku. Podobno jego ciało usadzono na tronie, w belwederze w jego posiadłości, i mieszkańcy wioski przyszli go pożegnać; każdy z nich odrywał jeden chwost z rąbka księżej sukienki. Można sobie wyobrazić, że wyglądał mniej więcej jak król denarów z talii Waite'a. – Rozłożył ręce. – A jeśli się doda dwa do dwóch, plus rok jego śmierci, uzyskamy…
Cierpliwość Meredith się wyczerpała.
– Umiem liczyć – mruknęła pod nosem i odwróciła się do Hala. – Na którą zamówiłeś stolik?
– Na dziewiętnastą piętnaście. Za dziesięć minut.
– Oczywiście, gdybym chciał odegrać rolę adwokata diabła podjął Ju lian, ignorując przerwę w wywodzie – powiedziałbym, że można podoh nych wolt dokonać z dowolnie wybraną liczbą.
Wziął w rękę butelkę i nachylił się, by dolać Meredith wina. Zakrył kieliszek dłonią. Hal tylko pokręcił głową. Julian wzruszył ramionam' i resztę z butelki wlał do swojego kieliszka.
– Przecież żadne z nas już dziś nie będzie prowadzić – rzucił mimocho
dem.
Hal zacisnął zęby.
– Nie wiem, czy mój bratanek wspomniał o teorii, według której kościół w Rennes-le-Chateau jest kopią budynku wzniesionego wcześniej na terenach tej posiadłości.
– Naprawdę?
– Można w nim znaleźć dużo wizerunków z tarota. Cesarz, Pustelnik Hierofant, który w ikonografii tarota, jak pani na pewno wie, stanowi symbol Kościoła.
– Nie wiedziałam.
– Niektórzy twierdzą – ciągnął – że Magik stoi w pozie Chrystusa. No i, oczywiście, cztery obrazy stacji z drogi krzyżowej mają w tle wieże, nie wspominając już o samej Tour Magdala na belwederze.
– Wcale niepodobna – wyrwało się Meredith.
Julian pochylił się gwałtownie.
– Do czego niepodobna? – zapytał. W jego głosie brzmiało napięcie, jakby na czymś przyłapał rozmówczynię.
– Do wież w Jerozolimie – powiedziała pierwszą rzecz, jaką jej ślina na język przyniosła.
Uniósł brwi.
– Ani pewnie do żadnej wieży, jaką pani widziała w kartach tarota.
Przy stole zapadła cisza. Hal zdezorientowany przeskoczył wzrokiem z jednego na drugie. Meredith nie bardzo wiedziała, czy jest zakłopotany, czy też zauważył napięcie panujące między nią a jego stryjem i zleje sobie wytłumaczył.
Julian jednym haustem opróżnił kieliszek, odepchnął fotel i wstał.
– Zostawiam was – oznajmił takim tonem, jakby właśnie spędzili upojne pół godzinki w swoim towarzystwie. – Mam nadzieję, że pani nadal będzie się u nas dobrze czuła. – Położył rękę na ramieniu bratanka.
Hal z trudem powstrzymał się od nieprzyjaznego gestu.
– Zajrzyj do biura – dodał Julian -jak się pożegnasz z panią Martin. Chciałbym z tobą omówić parę spraw.
– Dzisiaj?
Julian przyszpilił bratanka wzrokiem.
– Dzisiaj.
Po chwili namysłu Hal kiwnął głową.
Siedzieli w ciszy, dopóki Julian nie wyszedł z baru.
– Nie bardzo rozumiem, jak ty to… – zaczęła Meredith, ale zaraz umil
kła. Zasada numer jeden: nigdy nie krytykuj czyjejś rodziny.
– Jak ja to znoszę? – rzucił Hal gwałtownie. – Odpowiedź brzmi: z wielkim trudem. Gdy tylko skończę to, co mam do załatwienia, zniknę stąd raz na zawsze.
– No, a jak twoje sprawy?
Cala wojowniczość z niego wyparowała. Wstał, wbil ręce w kieszenie. Spojrzał Meredith prosto w oczy.
– Powiem ci przy kolacji.
ROZDZIAŁ 64
Julian zerwał pieczęć z nowej butelki, nalał sobie solidną porcję i ciężko siadł przy biurku, na którym leżała reprodukowana talia.
Bez sensu.
Badał seryjną talię Bousqueta od wielu lat, szukając czegoś szczególnego, jakiegoś ukrytego znaku, klucza, kodu. Poszukiwania oryginalnej zajmowały go od czasu, gdy po raz pierwszy trafił do doliny Aude i usłyszał pogłoski o skarbach ukrytych w górach, pod skałami, a także, co dziwniejsze, pod rzekami.
Po kupnie Domaine de la Cade szybko doszedł do wniosku, z którym zgadzało się wiele innych osób, że wszystkie sensacyjne historie, związane z Rennes-le-Chateau były jednym wielkim przekrętem, a dziewiętnastowieczny renegat, obecny zawsze w samym centrum zdarzeń, proboszcz Sauniere, miał na widoku raczej materialne niż duchowe korzyści.
Z czasem Julian zaczął gromadzić opowieści o tym, jak to talia kart ma wskazać nie tyle pojedynczy grób, ile wręcz cały skarbiec królestwa Wizygotów. A może nawet bogactwa ze świątyni Salomona, wywiezione przez Rzymian w pierwszym wieku naszej ery, a następnie splądrowane przez Wizygotów, gdy Cesarstwo Rzymskie uległo im w piątym wieku naszej ery. Podobno karty zostały ukryte na terenie majątku. Julian utopił w poszukiwaniach skarbu wszystkie pieniądze, do ostatniego grosza. Prowadził systematyczne wykopaliska, począwszy od okolicy ruin wizygockiego grobowca. Teren był trudny, wymagał dużego nakładu pracy, a co za tym idzie, sporych inwestycji.
I ciągle nic.
Gdy oczyścił swoje konto bankowe, zaczął pożyczać z kasy hotelowej. Na tym etapie użyteczny okazał się fakt, że finanse, przynajmniej częściowo, istniały w formie gotówkowej. Z drugiej strony, hotel także musiał zarabiać. Koszty rozkręcenia interesu były ogromne. Jeszcze nie zaczęły się zwracać, a bank już upominał się o spłatę pożyczki. Mimo wszystko Julian stale wyprowadzał pieniądze, zakładając, że w niedługim czasie znajdzie to, czego szuka, a wtedy wszystko będzie jak trzeba.