Выбрать главу

– Pochodzi z Ziemi Świętej wyjaśnił pan Baillard, widząc zachwyt Leonie. – Dostałem go w prezencie od przyjaciela wiele lat temu. Służący podał jej szkło wypełnione gęstym, czerwonym płynem.

– A to co takiego? spytała dziewczyna.

– Miejscowy likier wiśniowy, guignolet. Przyznani się od razu, nie jestem w stosunku do niego obiektywny. Uwielbiam go, zwłaszcza z pikantnymi sucharkami. – Skinął głową chłopcu, który podsunął dziewczynie talerz. – Można je dostać już w wielu miejscach, ale najbardziej smakują mi od Freres Marcel.

– Właśnie dzisiaj je kupiłam – powiedziała Leonie. Upiła łyk trunku i musiała zakasłać. Był słodki, cudownie smakował wiśniami, ale miał przy tym sporą moc.

– Wrócił pan wcześniej – powiedziała. – Ciocia wspomniała, że nie będzie pana do listopada, a może nawet do Gwiazdki.

– Załatwiłem sprawy szybciej, niż planowałem. Różne wieści dochodzą z miasta. Uznałem, że tutaj będę bardziej przydatny.

– Przydatny? – zdziwiła się Leonie w myślach.

– Gdzie pan był?

– Odwiedziłem starych przyjaciół – odparł cicho. – Poza tym mam domek w górach, w wiosce Los Seres, niedaleko cytadeli Montsegur. Chciałem się upewnić, czy wszystko tam w porządku, czy nie potrzeba jakichś napraw przed zimą.

– Jak to? Wydawało mi się, że zimę zamierza pan spędzić tutaj, w mieście, gdzie na pewno jest łagodniejsza niż w górach.

Oczy mu rozbłysły.

– Niejedną zimę spędziłem blisko szczytów, madomaisela. Jedne były

sroższe, inne mniej… – Umilkł, zatonął we wspomnieniach. – Ale, ale. Powiedz mi, panienko, jak ci minęły ostatnie tygodnie? Czy robiłaś jakieś wyprawy od czasu naszego ostatniego spotkania?

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie wróciłam do grobowca, jeśli o to pan pyta.

– Rzeczywiście, właśnie o to pytałem – potwierdził z uśmiechem.

– Muszę jednak wyznać, że tarot nadal mnie interesuje. – Przyjrzała się uważnie twarzy naznaczonej przez czas, lecz nic z niej nie wyczytała. Maluję portrety.

– Doprawdy.

– Każdy z nich to studium… albo raczej kopia. Wychylił się ku niej.

– Malujesz wszystkie, panienko?

– Cóż… nie – przyznała, choć pytanie wydało jej się osobliwe. Raczej te, które przedstawiają arkana większe. I też nie wszystkie. Niektórych nie mam ochoty zaczynać. Na przykład Le Diable.

– A La Tour?

Leonie zmrużyła zielone oczy.

– Rzeczywiście. Wieży też nie maluję. A skąd pan…

– Kiedy zaczęłaś malować, panienko?

– W dniu proszonej kolacji chciałam czymś wypełnić puste godziny oczekiwania i sama nie wiedząc, jak ani kiedy, namalowałam siebie jako jedną z postaci z talii tarota. Więc potem już malowałam dalej.

– Czy mogę spytać, którą postacią się stałaś?

– La Force. – Urwała, zadrżała na wspomnienie emocji, które przepfy. nęły przez nią w tamtej chwili. – Wcale nie miałam takiego zamiaru, ale gdy skończyłam pracę, okazało się, że Siła przybrała moje rysy. Dlaczego tak się stało?

– Najprostsze wyjaśnienie jest takie, że panienka widzi w sobie cechy dla niej charakterystyczne.

Leonie czekała na dalszy ciąg, lecz najwyraźniej pan BailJard powiedział wszystko, co miał w tej sprawie do powiedzenia.

– Przyznaję, że zaintrygowały mnie doświadczenia wuja, opisane w „Les Tarots" – podjęła. – Nie chciałabym pana naciskać wbrew pańskiej woli, ale bardzo jestem ciekawa, czy pan go znał, w czasie gdy pisał tę książkę?- Szukała w jego twarzy oznak aprobaty albo niechęci wobec pytania, lecz nic nie znalazła. – Uświadomiłam sobie, że miało to miejsce zaraz po wyjeździe mojej mamy. I naturalnie zanim wuj się ożenił. – Przerwała na moment. – Wyobrażam sobie, że był człowiekiem samotnym. Oczywiście nie robię z tego żadnego zarzutu – zastrzegła natychmiast. – Czy rzeczywiście nie lubił towarzystwa innych ludzi?

Umilkła, dając gospodarzowi czas na odpowiedź. On jednak siedział bez ruchu, z dłońmi złożonymi na kolanach, słuchając z uwagą.

– Z tego, co mówiła ciocia Izolda – podjęła więc – domyślam się. że

odegrał pan niemałą rolę w zapoznaniu mojego wujka z proboszczem

Sauniere'em, gdy ten przejął parafię w Rennes-le-Chateau. Podobnie jak

pan, wspomniała też o różnych nieprzyjemnościach, plotkach i wypad

kach, wiodących do grobowca, gdzie musiał interweniować duchowny.

– Ech… – Audric Baillard splótł palce.

Dziewczyna głęboko zaczerpnęła tchu.

– Domyślam się… Czy proboszcz Sauniere odprawił egzorcyzmy? Czy

rzeczywiście taki… obrządek miał miejsce w grobowcu?

Tym razem umilkła na dobre. Pozwoliła ciszy wywrzeć nacisk. Przez nieskończenie długi czas spokój mąciło jedynie tykanie zegara. Potem z jakichś innych pomieszczeń dobiegło pobrzękiwanie statków i szuranie miotły na drewnianych deskach.

– Uwolnił to miejsce od zła – rzekła w końcu, skoro gospodarz milczał.

– Czy tak? Raz czy drugi i ja je widziałam. Rozumiem teraz, że moja mama też mogła czuć tę obecność, kiedy jako dziewczynka mieszkała w Domaine de la Cade. Uciekła stamtąd najprędzej, jak mogła.

ROZDZIAŁ 72

– W niektórych taliach tarota – odezwał się pan Baillard – karta repre

zentująca diabła oznaczana jest głową Bafometa, antychrześcijańskiego

bożka, któremu rzekomo oddawali cześć ubodzy rycerze Chrystusa i świą

tyni Salomona.

Leonie kiwnęła głową, choć nie całkiem rozumiała, dokąd zmierza ta dygresja.

– Mówi się, że niedaleko stąd, w Beżu, było swego czasu probostwo templariuszy – ciągnął. – Oczywiście, nie ma w tym ziarna prawdy. Dawne źródła świadczą, że w ludzkiej pamięci losy ubogich rycerzy zmieszały się z historią albigensów. Rzeczywiście, jedni i drudzy żyli w tym samym czasie, jednak niewiele mieli ze sobą wspólnego.

– A dlaczego są ważni dla Domaine de la Cade?

– Widziałaś, panienko, Asmodeusza, prawda? Na jego barkach spoczywa kropielnica.

– Widziałam.

– Znany jest także jako Aszmadia lub Asmodai. Jego imię wywodzi się najprawdopodobniej z języka perskiego, ze złożenia dwóch słów: aszma-dewa, co oznacza demona gniewu. Asmodeusz pojawia się w deuterokanonicznej Księdze Tobiasza, a także w Testamencie Salomona, apokryfie Starego Testamentu, tekście, który uważany jest za dzieło króla Izraela, choć fakty temu przeczą.

Leonie pokiwała głową. Jej wiedza na temat Starego Testamentu była dość ograniczona. Ani ona, ani Anatol nie uczęszczali na religię i nie uczyli się katechizmu. Mama uważała, ze religia to zabobony, nieidące w parze ze współczesną wrażliwością. Marguerite, absolutna tradycjonalistka w kwestiach manier towarzyskich, zaliczała się do żarliwych oponentów Kościoła. Leonie po raz pierwszy zadała sobie pytanie, czy gwałtowność tych uczuć mogła mieć korzenie w atmosferze panującej w Domaine de la Cade. Postanowiła zapytać o to przy najbliższej okazji.

Spokojny głos pana Baillarda przywołał ją do teraźniejszości. Podobno król Salomon wezwał Asmodeusza do pomocy przy budo wie świątyni. Demon, najściślej związany z cielesnością, zmysłowością i pożądaniem, rzeczywiście się zjawił, lecz jego obecność rozbudziła niepokoje. Przepowiedział rozpad królestwa.

Baillard wstał, przeszedł przez pokój, wziął z półki książeczkę oprawioną w brązową skórę. Delikatnie przewracał kartki cieniuteńkie jak bibułka, aż znalazł odpowiedni fragment.

– „Jam jest jak zwierzę ukryte w norze, przemówił demon. Więc nie proś mnie o tak wiele rzeczy. Salomonie, bo twoje królestwo ostatecznie zostanie podzielone. Chwała twoja przeminie z czasem. Możesz nas torturować, lecz potem na nowo zmieszamy się z istotami ludzkimi i czczeni będziemy jako bogowie, gdyż ludzie nie znają imion aniołów, które nami rządzą". – Zamknął książeczkę, podniósł wzrok.

– Testament Salomona, rozdział piąty, wers czwarty i piąty.

Dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć, więc milczała.

– Asmodeusz jest, jak już wcześniej wspomniałem, demonem powiązanym z żądzą cielesną – podjął Baillard. – Przede wszystkim zagraża nowożeńcom. W apokryficznej Księdze Tobiasza dręczy kobietę imieniem Sara, zabijając po kolei siedmiu jej mężów przed skonsumowaniem małżeństwa.

Wreszcie ósmego męża anioł Rafael pouczył, by położył na rozżarzonym

węglu rybie serce i wątrobę. Smrodliwe opary wygnały Asmodeusza aż do

Egiptu, gdzie Rafael związał go i złamał jego moc.

Leonie zadrżała. Nie na dźwięk słów, ale na wspomnienie ledwie wyczuwalnego, lecz ohydnego zapachu, który prześladował ją w grobowcu. Niewytłumaczalna woń wilgoci, dymu i morza.

– Dzisiaj te przypowieści wydają się archaiczne – rzekł gospodarz. Pokiwał głową. Każda z nich powstała po to, by przekazać słuchaczom jakąś prawdę, lecz dziś jedynie zaciemniają obraz. – Stuknął w książkę dłu gimi, szczupłymi palcami. – W Księdze Salomona powiedziane jest również, że Asmodeusz nie znosi wody.

Leonie wyprostowała się w krześle.