Rzecz w tym, że Anatol spodziewał się takiego listu. Wiedział, iż któregoś dnia go otrzyma. Niezależnie od tego, jak bardzo się starał przekonać Izoldę, że jest bezpieczna, od wrześniowej napaści w Passage des Panora-mas oczekiwał takiego właśnie rozwoju wypadków. Fatalny komunikat, jaki tydzień wcześniej otrzymali w hotelu w Carcassonne, stanowił niepodważalny dowód, że Constant zorientował się w oszustwie, a co więcej, wytropił ich na południu.
Anatol usiłował chronić Izoldę przed obawami, lecz wiedząc to, czego się od niej dowiedział, miał świadomość, iż są uzasadnione. Dla Constanta, człowieka chorego, codziennością były nerwice i paranoje. Nie panował nad emocjami. Jednym słowem, stać go było na wszystko i skoro chciał się zemścić na kobiecie, która -jego zdaniem dopuściła się wobec niego zdrady, nic go nie powstrzyma.
Opuścił wzrok na list. Słowa, choć grzeczne i uprzejme, były jednocześnie obraźliwe. Victor Constant oficjalnie wyzywał go na pojedynek. Jutro, w sobotę, trzydziestego pierwszego października, o zmierzchu. Wybrał broń. Pistolety. Pozostawił Vernierowi decyzję co do miejsca spotkania, w obrębie Domaine de la Cade, w granicach prywatnego majątku, gdzie niedozwolona przez prawo walka odbędzie się przy zachowaniu niezbędnej dyskrecji.
Zakończył informacją, że zamieszkał w Hotel de la Reine w Rennes-les-Bains i oczekuje potwierdzenia, iż ma do czynienia z człowiekiem honoru.
Nie po raz pierwszy Anatol pożałował, że udato mu się opanować morderczy impuls na Cimetiere de Montmartre. Czul wtedy obecność Constanta. Miał ogromną chęć zastrzelić go tam. na miejscu, z zimną krwią. Gotów był ponieść wszelkie konsekwencje. Powstrzymał się z niemałym trudem. I teraz także, gdy otworzył i przeczytał wstrętny list w pierwszym odruchu chciał jechać do miasta i rozprawić się z Constan-tem od razu, od ręki.
Niestety, takie działanie nic by nie zmieniło, więc siedział i myślał.
Gdy papieros się skończył, zapalił następnego, odłożył do popielniczki i natychmiast o nim zapomniał.
Potrzebny będzie sekundant. Może Charles Denarnaud się zgodzi? Przynajmniej jest człowiekiem światowym. Gabignauda należałoby poprosić o asystę medyczną. Nie będzie zachwycony, lecz nie powinien odmówić. Trzeba poprosić lekarza o dyskrecję, uprzedzić, że Izolda o niczym nie wie. Ze względu na jej stan. Z tego właśnie powodu doktor zapewne się zgodzi.
Jakiś czas poświęcił Anatol na poszukiwanie innego rozwiązania, jakiegoś satysfakcjonującego wyjścia. Próbował wyobrazić sobie Constan-ta rannego, zmuszonego do podania ręki, zakończenia wojny, lecz jakoś nie mógł. Zamiast tego zyskał jeszcze mocniejsze przekonanie, że nawet jeśli wyjdzie z pojedynku zwycięsko, Constant nie zrezygnuje z zemsty.
Nie miał wyjścia. Musiał się pojedynkować. Rzeczywiście był człowiekiem honoru, nawet jeśli wiele jego uczynków w ostatnim czasie świadczyło o czymś przeciwnym. Jeśli nie stanie do walki z Constantem nic się nie zmieni. Izolda będzie żyła w ciągłym napięciu, stale czekając na atak. Zresztą nie tylko ona. Z listu widać było, że Constant nie zamierza zrezygnować. Jeżeli Anatol nie stawi się na pojedynek, tamten będzie prześladował jego samego i całą jego rodzinę do końca życia.
W ostatnich dniach słyszał wśród służby plotki, że w mieście znowu krążą niestworzone historie o Domaine de la Cade. O powrocie bestii, przed którą za życia Jules'a Lascombe'a drżała cała okolica. Nie widział powodu ani sensu rozbudzania dawnych plotek, więc puszczał je mimo uszu. Teraz nabrał przekonania, iż kryje się za nimi Constant.
Zmiął papier w dłoni. Nie dopuści do tego, by dziecko rosło ze świadomością, że jego ojciec jest tchórzem. Musi podjąć wyzwanie. Strzelać celnie.
Zabić.
Zabębnił palcami w blat. Odwagi mu nie brakowało. Rzecz w tym, że nie był dobrym strzelcem. Doskonale się fechtował. jego ulubioną bronią był rapier albo floret, o pistoletach natomiast nie miał dużego pojęcia.
Nie pora na takie myśli. Zajmie się tym później, poćwiczy z Pascalem, a może i z Charles'em Denarnaud. Na razie musiał podjąć pilniejsze decyzje, między innymi tę, czy zawiadomić o sprawie żonę.
Zgasił papierosa.
Takie wieści mogłyby znowu wpędzić ją w chorobę i zaszkodzić dziecku. Lepiej nic nie mówić. Czy Izolda mogła się dowiedzieć o pojedynku przypadkiem? Trzeba poprosić Marietę, by nie wspominała pani o porannej poczcie.
List adresowany ręką Constanta do Izoldy, identyczny jak do niego. wsunął do kieszeni marynarki. Zapewne nie uda się utrzymać tajemnicy długo, ale zamierzał oszczędzić żonie przynajmniej kilku godzin niepokoju.
Najlepiej, gdyby Izolda wyjechała z Domaine de la Cade. Zrezygnowa ny pokręcił głową. Do tego jej nie namówi, jeśli nie przedstawi przekonującego wyjaśnienia. A ponieważ tego właśnie zrobić nie mógł, nie było sensu rozważać takiego wariantu.
Trudniejsze okazało się znalezienie odpowiedzi na pytanie, czy mówić coś Leonie.
Izolda miała rację. Choć w dalszym ciągu traktował siostrę jak dziecko, ona już stała się młodą kobietą. Widział w niej porywcze stworzenie, które często nie potrafi utrzymać języka za zębami i nie umie lub nie chce odpowiednio się zachowywać. Z drugiej strony, dostrzegał wyraźnie, jak szczerą sympatią Leonie darzy Izoldę i z jakim oddaniem opiekowała się ciotką od powrotu z Carcassonne.
W zasadzie miał zamiar porozmawiać z nią w miniony weekend. Powiedzieć jej prawdę o miłości, która go połączyła z Izoldą, wyjaśnić, w jakiej sytuacji się znaleźli. Choroba odsunęła na dalszy plan wszystkie inne sprawy, lecz teraz rozmowy nie można już było odwlekać. Wobec tego postanowił jeszcze dzisiaj zawiadomić siostrę o swoim małżeństwie. I zależnie od jej reakcji powiedzieć także o pojedynku.
Wstał. Zebrał pozostałe listy, włożył do kieszeni marynarki, wyszedł do holu i zadzwonił na Marietę.
– Zawiadom, proszę, panienkę Leonie, że w południe będę chciał z nią
porozmawiać w bibliotece. Sprawa jest dyskretna, więc niech zatrzyma tę
wiadomość dla siebie. To bardzo ważne. I rzecz druga. Nie ma potrzeby
wspominać pani Izoldzie o dzisiejszej poczcie. Sam ją zawiadomię.
Służąca wyglądała na zdziwioną, ale nie kwestionowała poleceń.
– Gdzie jest Pascal?
Dziewczyna, nie wiedzieć czemu, spiekła raka.
– Chyba w kuchni, senher.
– Niech na mnie czeka za dziesięć minut przy tylnym wyjściu.
Po tych słowach wrócił do siebie zmienić ubranie. Napisał też krótką, oficjalną odpowiedź dla Constanta, poznaczoną drobnymi kleksami. Zapieczętował kopertę, by nikt niepowołany nie zapoznał się z treścią listu. Pascal doręczy go po południu.
A teraz najważniejsze. Dla dobra Izoldy, ze względu na ich dziecko, nie mógł spudłować.
List z Paryża pozostał w kieszeni.
Nieotwarty.
Leonie krążyła niespokojnie po sypialni, zastanawiając się, dlaczego też Anatol chce z nią rozmawiać. Czyżby odkrył jej wybieg? Dowiedział się, że odesłała Pascala i sama wróciła z miasta?
Zza okna dobiegły ją jakieś głosy. Wychyliła się zaciekawiona i zobaczyła brata w towarzystwie służącego. Szli w stronę lasu, Pascal niósł długą drewnianą skrzynkę. Wyglądała jak futerał na pistolety. Dziewczyna nie przypominała sobie takiej broni w domu. ale też należało przyjąć, iż wujek nią dysponował, bo i czemuż by nie.
Idą na polowanie?
Nie, raczej nie. Anatol nie był odpowiednio ubrany. Zresztą ani on ani Pascal nie mieli strzelb. Tylko pistolety.
Opanował ją lęk tym większy, że nieokreślony. Chwyciła żakiet, wsunęła stopy w pantofle i już miała biec za nimi. gdy nagle przyszła jej do głowy myśl, która ją zatrzymała.
Anatol często zarzucał jej, że działa bez zastanowienia. Taką już miała naturę, nie lubiła siedzieć z założonymi rękami i czekać na rozwój wypadków, ale tym razem co mogłaby zyskać, działając impulsywnie? Jeżeli szli do lasu w jakimś niewinnym celu, tylko by ich rozzłościła. Zresztą i tak musieli niedługo wrócić, przecież sam jej wyznaczył spotkanie na dwunastą. Zegar na kominku wskazywał dziesiątą. Jeszcze dwie godziny.
Zrzuciła pantofle, siadła na łóżku, rozejrzała się po sypialni. Trzeba by znaleźć sobie jakieś zajęcie, wtedy czas szybciej płynie.
Wzrok dziewczyny padł na przybory do malowania. Wahała się tylko chwilę, zaraz wstała, rozpakowała pędzle i papier. Doskonała okazja, by namalować jeszcze jeden obrazek z planowanego cyklu. Do końca zostały tylko trzy.
Przyniosła wodę, zamoczyła pędzel i rozpoczęła czarny szkic szóstego z ośmiu obrazów, widzianych na ścianie grobowca.
Karta XVI: La Tour.
ROZDZIAŁ 76
W Hotel de la Reine, w prywatnej salce na piętrze, usiadło przed kominkiem dwóch mężczyzn. Dwaj służący, jeden z Paryża, drugi z Carcassonne, stali za nimi, zachowując odpowiedni dystans, świadczący o szacunku. Od czasu do czasu, gdy sądzili, że nikt na nich nie patrzy, zerkali na siebie nieufnie.
– Będzie pana prosił o pomoc? – zapytał Constant.
Charles Denarnaud, z twarzą zaczerwienioną od wyśmienitej brandy. pociągał cygaro, aż kosztowne liście zajęły się ogniem. Był wyraźnie zadowolony. Odchylił się do tyłu i wydmuchnął białe kółko w stronę sufitu.
– Na pewno nie ma pan ochoty…? – spytał.
Victor Constant odmówił krótkim gestem dłoni w rękawiczce. Tego ranka nie czuł się dobrze. Zbliżał się koniec polowania, nerwy miał napięte jak postronki.
– Czy jest pan pewien, że Vernier poprosi pana o pomoc? – powtórzył
pytanie.
Denarnaud usłyszał stalowe nuty w jego głosie. Usiadł prosto.