Выбрать главу

– Moim zdaniem, tak właśnie będzie – potwierdził. – Ma niewielu znajomych w Rennes-les-Bains, a chyba nikogo, do kogo mógłby się zwrócić z taką sprawą. I czasu mało, nie zdąży rozejrzeć się za kimś innym.

– Dobrze – powiedział Constant.

– Zgaduję, że o asystę medyczną poprosi Gabignauda.

Constant pokiwał głową. Odwrócił się do człowieka stojącego bliżej drzwi.

– Dostarczyłeś listy?

– Tak.

– Nikt z domu cię nie widział?

– Przekazałem pocztę lokajowi, dołożył ją do porannej korespondencji. Constant zastanowił się chwilę.

– Nikt cię nie łączy z opowieściami, które krążą po mieście? Stary wyga pokręcił głową.

Wystarczyło rzucić słówko tu i tam. Już wszyscy opowiadają, że bestia obudzona przez Jules'a Lascombe'a wróciła. Przesądy i złośliwości dokończyły dzieła. No i burze. Więcej dowodów nie trzeba.

– Doskonale. – Constant skinął dłonią. – Wracaj do Domaine de la Cade i obserwuj Verniera. O zmierzchu złożysz mi raport.

– Tak jest.

Mężczyzna zdjął niebieską napoleońską pelerynę z oparcia krzesła i zniknął za drzwiami. Constant wstał.

– Chcę załatwić sprawę szybko i po cichu – oznajmił. – Rozumiemy się?

Denarnaud, zaskoczony niespodziewanym końcem spotkania, także

się podniósł.

– Oczywiście. Trzymam rękę na pulsie.

Constant strzelił palcami. Na ten znak drugi sługa postąpił do przodu i wręczył panu sakiewkę.

Denarnaud na widok czerwonych blizn na głowie mężczyzny aż cofnął się o krok.

– To jest połowa obiecanej sumy – powiedział Constant, podając wspólnikowi pieniądze. – Resztę dostanie pan, gdy zakończymy sprawę zgodnie z moimi oczekiwaniami. Czy to jasne?

Denarnaud skwapliwie chwycił woreczek.

– Potwierdzi pan, że nie mam żadnej innej broni – rzekł Constant lodowatym głosem. – Nie może być wątpliwości.

– Na miejscu pojedynku znajdzie się para pistoletów, każdy z jednym nabojem. Jeśli pan uzna za stosowne mieć przy sobie coś więcej, ja tego nie znajdę. – Denarnaud uśmiechnął się półgębkiem. – Chociaż w głowie mi się nie mieści, żeby pan nie trafił w cel za pierwszym razem.

Constant przyjął tchórzliwe pochlebstwo z pogardą.

– Nigdy nie chybiam.

ROZDZIAŁ 77

– Niech to jasna cholera! – krzyknął Anatol. Z wściekłością kopnął ziemię obcasem.

Pascal podszedł do zaimprowizowanej strzelnicy i ponownie ustawił butelki. Wrócił do Anatola, naładował mu pistolet.

Na sześć strzałów dwa poszły w powietrze, jeden trafił w bukowy pień, a dwa w drewniane ogrodzenie, zrzucając rykoszetem trzy butelki. Tylko jeden nabój dotarł do celu, ale i ten ledwo musnął grube szklane dno.

– Niech pan spróbuje jeszcze raz – powiedział Pascal. – Trzeba spokojnie wymierzyć.

– Nic innego nie robię – burknął Anatol przez zęby.

– Trzeba sobie wyobrazić, jak pocisk wylatuje z lufy. – Pascal odsunął się z linii strzału. Spokojnie. Bez pośpiechu.

Anatol uniósł rękę. Tym razem wyobraził sobie, że zamiast butelki po piwie widzi przed sobą twarz Constanta.

– Powoli – odezwał się Pascal. – Spokojnie. Teraz!

Strzał.

W dziesiątkę. Butelka wybuchła fontanną szkła niczym tani fajerwerk. Huk zabłąkał się między pniami, strasząc ptaki.

Z końca lufy uniosła się cienka smużka dymu. Anatol zdmuchnął ją i zwrócił na Pascala zadowolone spojrzenie.

Bardzo dobrze – pochwalił sługa. – A kiedy… jest spotkanie? Anatolowi zrzedła mina.

Jutro o zmierzchu.

Lokaj przemierzył polanę i na nowo ustawił butelki.

– Przekonajmy się, czy trafi pan znowu.

– Z pomocą boską, będę musiał to zrobić tylko jeden raz – powiedział

Anatol do siebie.

Ale pozwolił służącemu ładować pistolety i ćwiczył dotąd, aż ostatnia butelka zmieniła się w kupkę szkła.

W powietrzu na dobre zagościł zapach prochu i zwietrzałego piwa.

ROZDZIAŁ 78

Pięć minut przed dwunastą Leonie opuściła sypialnię. Przeszła korytarzem, następnie po schodach. Pozornie była opanowana, lecz serce waliło jej w piersi jak oszalałe.

Obcasy stukały o płytki w holu jakoś złowieszczo, zbyt głośno w cichym domu. Spuściła wzrok. Na dłoniach zostały jej plamy farby, zielone i czarne kropki na paznokciach. Skończyła obraz La Tour, ale nie była z niego zadowolona. Obojętne, jak lekko muskała liście na drzewach, jak starannie dobierała barwę nieba, coś jej przeszkadzało malować.

Minęła przeszklone gabloty w drodze do biblioteki. Medale, pamiątki, broń. Ledwo je zauważyła, myślała jedynie o spotkaniu z bratem.

Przed drzwiami przystanęła na moment. Uniosła wysoko brodę i głośno zapukała, okazując odwagę, której wcale nie czuła.

– Wejdź.

Otworzyła drzwi, przekroczyła próg.

– Chciałeś ze mną rozmawiać? – Czuła się jak przed sądem, a nie w to

warzystwie ukochanego brata.

– Tak. Uśmiechnął się do niej ciepło. Ustami i oczami.

Uświadomiła sobie, że on także jest podenerwowany.

Chodź, chodź, siadaj.

– Strasznie wyglądasz. Taki śmiertelnie poważny.

Położył rękę na ramieniu siostry i poprowadził ją do krzesła.

– Chcę z tobą porozmawiać o poważnych sprawach.

Usadowił ją, po czym odszedł kilka kroków i założył ręce za plecami. Dopiero teraz dziewczyna zauważyła, że brat coś trzyma w ręku. Kopertę.

– Co to jest? – spytała. Dusza jej się skurczyła ze strachu, że oto spraw

dzają się jej najgorsze obawy. Jeżeli monsieur Constant, człowiek niewąt

pliwie bystry, dołożył starań i odkrył adres, pod którym przebywała, napi

sał do niej bezpośrednio… Czy to list od mamy? Z Paryża?

Po twarzy Anatola przemknął dziwny cień, jakby brat sobie przypomniał o czymś, co mu umknęło.

– Nie – odparł. – To znaczy, owszem, list, ale nie od mamy. Ja go napi

sałem. Do ciebie.

W Leonie na nowo obudziła się nadzieja. Może jeszcze wszystko będzie dobrze?

– Do mnie?

Anatol przygładził włosy i westchnął ciężko.

– Sytuacja jest dość wyjątkowa – zaczął cicho. – Są pewne sprawy…

o których powinniśmy porozmawiać, ale ja nie potrafię tego zrobić. Przy

tobie brakuje mi słów.

Leonie zaśmiała się głośno.

– Niemożliwe! Tobie? Przy mnie?

W zamierzeniu jej słowa miały być lekką drwiną, lecz Anatol nadal miał ponury wyraz twarzy. Uśmiech zamarł jej na ustach. Zerwała się z krzesła, podbiegła do brata

– Co się dzieje? Coś niedobrego z mamą? Z Izoldą? Anatol spuścił wzrok na list.

– Powierzyłem swoją spowiedź papierowi – rzekł.

Spowiedź?

Jest tam wiadomość, którą powinienem był… powinniśmy byli podzielić się z tobą jakiś czas temu. Izolda mnie do tego namawiała, ale mnie się zdawało, że racja jest po mojej stronie.

Anatolu! – Pociągnęła go za rękę. – Mów!

Lepiej będzie, jeśli w spokoju przeczytasz, co napisałem. Sytuacja stała się znacznie poważniejsza, wymaga mojego natychmiastowego działania. A ja potrzebuję twojej pomocy.

Wysunął rękę z uścisku siostry i włożył jej w dłoń kopertę.

– Mam nadzieję, że zdołasz mi wybaczyć. Głos mu się łamał. – Za

czekam na zewnątrz.

I wyszedł.

Drzwi się zamknęły. Zapadła cisza.

Leonie, niebotycznie zdumiona, obejrzała kopertę. Rzeczywiście, znajdowało się na niej jej imię, wypisane czarnym atramentem, eleganckim romantycznym pismem Anatola.

Lękała się tego, co znajdzie w środku. Musiała zebrać w sobie całą odwagę, by otworzyć list.

Piątek, trzydziesty października

Moja kochana, petite Leonie,

Zawsze mi zarzucałaś, że traktuję Cię jak dziecko. Nawet wtedy, gdy jeszcze biegałaś w krótkich spódniczkach i z kokardami we włosach, słuchałem Twoich pretensji, całkiem nieuzasadnionych. Tym razem jednak sprawa jest poważna, ponieważ jutro o zmierzchu na polanie w bukowym lesie stanę twarzą w twarz z człowiekiem, który robi co w jego mocy, by nas zniszczyć.

Może nie wyjdę z tego starcia zwycięsko, tym bardziej więc nie chcę Cię pozostawiać bez odpowiedzi na wszystkie te pytania, które na pewno byś mi zadała. A i tak, niezależnie od wyniku pojedynku, chcę, byś poznała prawdę.