Выбрать главу

– Przypuszczam, że nie da się tego ukryć. Miejmy choć nadzieję, że nikt teraz nie przyjdzie i tego nie zobaczy.

– Co nam zrobisz? – spytał Bob.

– Ja? Nic. Nie jestem jak ten świr. Niczego od was nie chcę. Zamknąłem drzwi tylko dlatego, żebyśmy mogli ustalić, jaką historię powinniście opowiedzieć policji. Musimy ją mieć, zanim ktoś tu się zjawi i zobaczy ciało.

– Po co mi jakaś historia?

Obcy przykucnął przy zwłokach, wyjął z poplamionej krwią wiatrówki pęk kluczy samochodowych i zwitek pieniędzy. Prostując się, rzekł:

– Dobrze, powiecie im, że było tu dwóch bandytów. Ten tu chciał zabrać się do Laury, ale drugiemu pomysł zgwałcenia małej dziewczynki wydawał się obrzydliwy i chciał tylko się stąd wydostać. Pokłócili się, zrobiło się gorąco i tamten zastrzelił tego sukinsyna i dał nogę z forsą. Potraficie powiedzieć to tak, żeby wam uwierzyli?

Bob nie mógł uwierzyć, że on i Laura są uratowani. Dalej jedną ręką przyciskał do siebie córkę.

– Ja… ja nie rozumiem. Tak naprawdę to z nim nie byłeś. Nie będziesz miał kłopotów za to, co zrobiłeś – przecież to on chciał nas zabić. Więc dlaczego nie powiedzieć im prawdy?

Mężczyzna podszedł do skraju lady kasowej i położył pieniądze przed Bobem.

– A jaka jest prawda?

– No… przypadkowo przechodziłeś i zobaczyłeś, że jest napad…

– Ja nie przechodziłem przypadkowo, Bob. Pilnowałem ciebie i Laury.

Wkładając pistolet do kabury na ramieniu, mężczyzna spojrzał na dziewczynkę. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Uśmiechnął się i szepnął:

– Jestem anioł stróż.

Bob, nie wierząc w istnienie aniołów stróżów, zapytał:

– Obserwowałeś nas? Z jakiego miejsca, od jak dawna, dlaczego?

Kiedy obcy odezwał się, jego głos wyrażał niepokój. Do Boba dotarło teraz, że pobrzmiewał w nim delikatny, nie dający się umiejscowić akcent, jakiego nigdy nie słyszał.

– Tego nie mogę powiedzieć.

Spojrzał szybko na zmywane deszczem okna.

– I nie mogę być przesłuchiwany przez policję. Więc musicie mieć tę prostą historyjkę.

– Skąd ja cię znam? – spytał Bob.

– Nie znasz mnie.

– Ale jestem pewien, że cię już gdzieś widziałem.

– Nie widziałeś. Nie potrzebujesz tego wiedzieć. A teraz, na miłość boską, schowaj pieniądze, żeby kasa była pusta. Byłoby to dziwne, gdyby ten drugi człowiek wyszedł bez tego, po co tu przybył. Wezmę buicka i zostawię go parę ulic dalej, żebyście mogli opisać go glinom. Podajcie im też mój rysopis. To nie ma znaczenia.

Na zewnątrz przetoczył się grom, ale dźwięk był niski i daleki, niepodobny do wybuchów, od jakich zaczęła się burza.

Wilgotne powietrze zgęstniało. Przypominający miedź zapach krwi wolno mieszał się z odorem uryny.

Czując mdłości, Bob oparł się o kontuar. Laurę trzymał jednak dalej przy sobie.

– Dlaczego nie mogę im powiedzieć, że po prostu powstrzymałeś rabunek, zastrzeliłeś faceta i nie chcąc rozgłosu, wyszedłeś?

Obcy, zniecierpliwiony, podniósł głos:

– Pewnego razu zdarzyło się, że uzbrojony mężczyzna wędrował sobie, aż trafił na napad i postanowił zostać bohaterem? Gliny nigdy nie uwierzą w taką podejrzaną historyjkę…

– Ale tak było…

– Ale tego nie kupią! Posłuchaj, zaczną kombinować, że może to ty zastrzeliłeś ćpuna. Ponieważ nie masz broni, przynajmniej oficjalnie zarejestrowanej, to zaczną się zastanawiać, czy nie posłużyłeś się nielegalną bronią, której pozbyłeś się po zastrzeleniu faceta, a potem wysmażyłeś zwariowaną historię o jakimś Samotnym Jeźdźcu, który wkroczył tu i uratował wasze tyłki.

– Jestem szanowanym businessmanem, mam nieposzlakowaną reputację.

W oczach obcego pojawił się dziwny smutek, jak gdyby nie mógł pozbyć się lęku.

– Bob, jesteś dobrym człowiekiem… ale czasem jesteś trochę naiwny.

– O co ci…

Obcy podniósł dłoń, żeby go uciszyć.

– Kiedy przychodzi krach, ludzka reputacja nigdy nie znaczy tyle, ile powinna. Większość ludzi ma dobre serce i oceniając bliźnich, wątpliwości woli raczej rozstrzygać na ich korzyść, ale jest także zatruta mniejszość, która wprost pali się, żeby rzucić innych na kolana i zrujnować.

Jego głos zniżył się do szeptu i chociaż patrzył dalej na Boba, wydawało się, że widzi inne miejsca, innych ludzi.

– Zazdrość, Bob. Zazdrość zżera ich żywcem. Gdybyś miał forsę, zazdrościliby ci jej. Ale ponieważ jej nie posiadasz, to zazdroszczą ci, że masz taką dobrą, mądrą, kochającą córkę. Zazdroszczą ci po prostu tego, że jesteś szczęśliwym człowiekiem. Zazdroszczą ci tego, że ty im nie zazdrościsz. Jedną z najsmutniejszych właściwości człowieczej egzystencji jest fakt, że niektórzy ludzie nie potrafią cieszyć się samym życiem, ale radość znajdują tylko w niepowodzeniach innych.

Oskarżenie o naiwność było nie do odparcia i Bob wiedział, że obcy mówi prawdę. Wzdrygnął się.

Po chwili milczenia lęk w oczach obcego zastąpiła wola działania.

– A kiedy gliny dojdą do wniosku, że kłamiesz i że żaden Samotny Jeździec cię nie uratował, to zaczną myśleć, że ten ćpun wcale nie chciał cię obrabować, że może znałeś go i pokłóciłeś się z nim o coś, a może nawet zaplanowałeś jego zabójstwo i po jego śmierci usiłujesz sfingować napad. Tak rozumują gliny, Bob. Jeżeli nawet nie będą cię mogli w to wrobić, to postarają się zmienić ci życie w piekło. Chcesz, żeby Laura musiała przez to przejść?

– Nie.

– Więc zrób, jak mówię.

Bob skinął głową.

– Zrobię po twojemu. Ale kim, do diabła, jesteś?

– To bez znaczenia. I tak nie ma na to czasu.

Przeszedł za kontuar i stanął twarz w twarz z Laurą. Nachylił się.

– Czy zrozumiałaś, co mówiłem tacie? Jak policja zapyta, co się stało…

– Byłeś z tamtym człowiekiem – pokazała mniej więcej w kierunku zwłok.

– Zgadza się.

– To był twój kumpel, ale potem zaczęliście się kłócić na mój temat, choć nie wiem o co, bo nic nie zrobiłam…

– To nieważne, słoneczko – powiedział obcy.

Laura skinęła głową.

– A potem zastrzeliłeś go i uciekłeś ze wszystkimi naszymi pieniędzmi. Odjechałeś, a ja bardzo się bałam.

Mężczyzna podniósł spojrzenie na Boba.

– Ma dopiero osiem lat, tak?

– Bystra z niej dziewczynka.

– Ale jednak lepiej, żeby gliny za bardzo jej nie przyciskały.

– Nie pozwolę im.

– Jak spróbują – powiedziała Laura – to się po prostu rozpłaczę i będę płakać, aż dadzą mi spokój.

Obcy uśmiechnął się. Patrzył na Laurę z taką miłością, że Bob poczuł się nieswojo. Ale jego zachowanie nie przypominało tamtego zboczeńca, który chciał ją zawlec do magazynu, była w nim czułość i tkliwość. Dotknął jej policzka. Nagle, niespodziewanie, w jego oczach pojawiły się łzy. Zamrugał, wyprostował się.

– Bob, schowaj te pieniądze. Pamiętaj, to ja je wziąłem.

Bob uświadomił sobie, że ciągle trzyma w rękach plik banknotów. Wsadził je do kieszeni dżinsów, a jego luźny fartuch przykrył powstałe wybrzuszenie.

Obcy odryglował drzwi i podniósł żaluzje.

– Uważaj na nią, Bob. Ona jest wyjątkowa.

Potem rozpłynął się w deszczu, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Opony buicka zapiszczały, kiedy ruszał z parkingu.

Radio wciąż grało, ale Bob usłyszał je po raz pierwszy od czasu, kiedy nadawało Koniec świata, jeszcze przed śmiercią ćpuna. Teraz Shelley Fabares śpiewał Johnny Angel.