– Chcecie mnie wynająć, abym poprowadziła dochodzenie w sprawie zabójstw wampirów?
– Właśnie.
– To – wskazałam beznamiętnie puste oblicze Catherine – nie było konieczne. Mogliście mnie pobić, zagrozić mi śmiercią albo zaoferować więcej pieniędzy. Nie musieliście się posuwać do takich rozwiązań.
Uśmiechnął się, nie pokazując zębów.
– To byłoby czasochłonne. I powiedzmy sobie szczerze, koniec końców i tak byś odmówiła.
– Może.
– Dzięki temu nie masz wyboru.
Co racja, to racja.
– W porządku. Wchodzę w to. Zadowolony?
– Bardzo – rzekł łagodnym tonem Jean-Claude. – A co z twoją przyjaciółką?
– Chcę, aby odwieziono ją taksówką do domu. I domagam się gwarancji, że ten stary długozęby nie zabije jej, nawet gdy już będzie po wszystkim.
Aubrey wybuchnął śmiechem. Był to głośny rechot, który przeszedł z wolna w histeryczny syk. Zgiął się w pół, trzęsąc się ze śmiechu.
– Długozęby, to mi się podoba.
Jean-Claude zerknął na rozbawionego wampira i rzekł:
– Daję ci moje słowo, że jeśli nam pomożesz, twojej przyjaciółce nic się nie stanie.
– Bez urazy, ale to za mało.
– Wątpisz w moje słowo. – Mówił cicho, powoli i gniewnie.
– Nie, ale to nie ty trzymasz Aubreya na smyczy. Jeżeli nie jesteś jego mistrzem, nie możesz ręczyć za jego zachowanie.
Aubrey już tylko chichotał. Nigdy wcześniej nie słyszałam chichoczącego wampira. To nie był przyjemny dźwięk. Śmiech ucichł zupełnie. Aubrey wyprostował się.
– Nikt nie trzyma mnie na smyczy, dziewczyno. Jestem sam sobie panem.
– Och, daj spokój. Gdybyś miał ponad pięćset lat i był mistrzem wampirów, wytarłbyś mną scenę. Tak się składa – uniosłam obie dłonie w górę – że tego nie zrobiłeś, co oznacza, że choć bardzo stary, nie osiągnąłeś jeszcze statusu mistrza. I nie jesteś panem samego siebie.
Warknął cicho, gardłowo, a jego oblicze pociemniało z wściekłości.
– Jak śmiesz?
– Pomyśl, Aubrey, pomyliła się tylko o pięćdziesiąt lat. Nie jesteś mistrzem wampirów, a ona doskonale o tym wie. Potrzebujemy jej.
– Powinna najpierw nauczyć się pokory. – Podszedł do mnie, jego ciało zesztywniało od gniewu, dłonie zaciskały się i otwierały nerwowo.
Jean-Claude stanął pomiędzy nami.
– Nikolaos liczy, że przyprowadzimy ją całą i zdrową.
Aubrey zawahał się. Warknął i kłapnął zębami. Gdy zgrzytnęły o siebie, dał się słyszeć suchy, gniewny dźwięk.
Patrzyli jeden na drugiego. Czułam, że rozgrywa się pomiędzy nimi mentalny pojedynek, próba sił, czułam ich moc jak podmuchy odległego wiatru. Zaczęła mi cierpnąć skóra na karku. W końcu to Aubrey odwrócił wzrok i wściekle, choć uroczo zamrugał.
– Nie uniosę się gniewem, nie urażę mojego mistrza. – Podkreślił słowo „mojego”, dając jasno do zrozumienia, że nie był nim Jean-Claude.
Dwukrotnie ciężko przełknęłam ślinę, towarzyszący temu dźwięk wydał mi się bardzo głośny. Jeżeli chcieli mnie przestraszyć, całkiem nieźle im to wychodziło.
– Kim jest Nikolaos?
Jean-Claude odwrócił się do mnie, jego twarz była uosobieniem spokoju i piękna.
– Nie jesteśmy upoważnieni, by odpowiedzieć na to pytanie.
– Co to ma znaczyć?
Uśmiechnął się, rozchylając lekko wargi, nie na tyle jednak, aby pokazać kły.
– Odprowadzimy twoją przyjaciółkę do taksówki. Niech wróci do domu, gdzie będzie bezpieczna.
– A co z Monicą?
Dopiero wtedy się wyszczerzył, wydawał się naprawdę rozbawiony.
– Martwisz się o jej bezpieczeństwo?
A ja nagle wszystko zrozumiałam – niespodziewany wieczór panieński, a na nim tylko nasza trójka.
– Miała zwabić tutaj Catherine i mnie.
Skinął głową.
Miałam ochotę pójść i dać Monice po pysku. Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej ta myśl wydawała mi się kusząca. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Monica odchyliła kurtynę i podeszła do nas. Uśmiechnęłam się, wyraźnie poprawił mi się humor.
Monica przystanęła niepewnie, zerkając to na mnie, to na Jean-Claude’a.
– Czy wszystko przebiega zgodnie z planem?
Zaczęłam iść w jej stronę. Jean-Claude schwycił mnie za rękę.
– Nie zrób jej nic złego, Anito. Ona jest pod naszą ochroną.
– Przysięgam ci, że dziś wieczorem nie tknę jej nawet palcem. Chcę jej tylko coś powiedzieć.
Puścił moją rękę powoli, jakby nie miał pewności, czy to dobry pomysł.
Podeszłam do Moniki tak blisko, że nasze ciała niemal się zetknęły. I wyszeptałam jej prosto w twarz:
– Jeżeli coś się stanie Catherine, bądź pewna, że cię zabiję.
Uśmiechnęła się do mnie drwiąco, przekonana o swej nietykalności. W sumie miała bardzo mocnych protektorów.
– W razie czego wskrzeszą mnie. Stanę się jedną z nich.
Pokręciłam nieznacznie głową, był to powolny, precyzyjny ruch.
– Wytnę ci serce. – Wciąż się uśmiechałam. Nie mogłam się powstrzymać. – A potem spalę je, prochy zaś wysypię do rzeki. Czy wyrażam się jasno?
Przełknęła ślinę nerwowo. Jej opalenizna spod kwarcówki nabrała zielonkawego odcienia. Pokiwała głową, patrząc na mnie jak na upiora z najgorszego nocnego koszmaru, Czarnego Luda.
Chyba uwierzyła, że mogłabym to zrobić. I bardzo dobrze. Lubię, gdy moje groźby odnoszą pożądany skutek.
8
Patrzyłam, jak taksówka znika za rogiem. Catherine odjechała bez słowa, nawet nie odwróciła się, aby pomachać. Jutro obudzi się z mglistymi wspomnieniami. Ot, jeszcze jeden szalony babski wieczór.
Wolałabym wierzyć, że to jest już poza nią, że jest bezpieczna, ale nie chcę oszukiwać samej siebie. W powietrzu czuło się deszcz. Chodniki lśniły w blasku ulicznych latarni. Powietrze było tak gęste, że prawie nie dało się nim oddychać. St. Louis latem. Ale ekstra.
– Idziemy? – spytał Jean-Claude.
Stał tuż obok, jego biała koszula lśniła w mroku. Jeżeli wilgotność sprawiała mu jakiś dyskomfort, staranie to ukrywał. Aubrey stał wśród cieni przy drzwiach. Jedyne światło, jakie nań padało, płynęło z karmazynowego neonu nad wejściem do klubu. Uśmiechnął się do mnie, jego twarz miała karmazynową barwę, czoło nikło wśród cieni.
– To nazbyt kiczowate, Aubrey – rzuciłam.
Uśmiech prawie zniknął z jego warg.
– Co takiego?
– Wyglądasz jak Dracula z filmu klasy B.
Spłynął po schodach z idealną swobodą i łatwością, którą posiadały jedynie naprawdę stare wampiry. W świetle latarni ulicznej dostrzegłam napięcie malujące się na jego twarzy oraz zaciśnięte w pięści dłonie.
Jean-Claude stanął przed nim i przemówił cichym, kojącym szeptem. Aubrey odwrócił się, nerwowo wzruszając ramionami, i popłynął miękko wzdłuż ulicy. Jean-Claude odwrócił się do mnie.
– Jeśli w dalszym ciągu będziesz go tak drażnić, przekroczy granicę, za którą nawet ja nie zdołam go powstrzymać. A jeśli nie będę go w stanie uspokoić, umrzesz.
– Sądziłam, że twoim zadaniem jest utrzymać mnie przy życiu dla tej Nikolaos.
Zmarszczył brwi.
– To prawda, ale nie zamierzam umrzeć w twojej obronie. Czy to jest jasne?
– Teraz już tak.
– Świetnie. Idziemy. – Wskazał ręką w stronę, dokąd udał się Aubrey.
– Pójdziemy pieszo?
– To niedaleko. – Wyciągnął do mnie rękę.
Spojrzałam na nią i pokręciłam przecząco głową.
– To konieczne, Anito. Nie poprosiłbym o to, gdyby było inaczej.
– Czemu tak ci na tym zależy?
– Nie chcemy zwracać uwagi policji, Anito. Lepiej trzymać się od nich z daleka. Weź mnie za rękę, zagrajmy role zakochanej pary, zaślepionej miłością śmiertelniczki i jej wampirzego kochanka. To wyjaśni krew na twojej bluzce. A także to, dokąd i po co zmierzamy.