Выбрать главу

Opuścił dłoń, szczupłą i białą jak kreda. Jego palce były nieruchome, nawet nie zadrżały leciutko, zupełnie jakby Jean-Claude mógł trzymać tak rękę w nieskończoność. Może faktycznie mógł.

Ujęłam jego dłoń. Zaczęliśmy iść, trzymając się za ręce. Czułam przez skórę jego puls. Zaczął przyspieszać, by zrównać tempo z moim. Czułam, jak w jego żyłach płynie krew, jakbym miała drugie serce.

– Pożywiałeś się dzisiaj? – spytałam półgłosem.

– Nie potrafisz sama tego stwierdzić?

– Z tobą nigdy nic nie wiadomo.

Kątem oka dostrzegłam, że się uśmiechnął.

– Pochlebiasz mi.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

– Nie – odrzekł.

– Nie, że nie odpowiedziałeś, czy nie, że się dziś nie pożywiałeś?

Nie zwalniając kroku, odwrócił się w moją stronę. Na jego górnej wardze perlił się pot.

– A jak sądzisz, ma petite? – Jego głos brzmiał jak najczulszy szept.

Szarpnęłam się, chcąc się uwolnić, choć wiedziałam, że to głupie i na nic się nie zda. Jego dłoń ścisnęła moją tak mocno, że aż jęknęłam z bólu. A przecież wcale się nie wysilił.

– Nie walcz ze mną, Anito. – Oblizał górną wargę. – Walka jest… podniecająca.

– Dlaczego się dziś nie pożywiłeś?

– Zabroniono mi.

– Dlaczego?

Nie odpowiedział. Zaczęło padać. Deszcz był drobny i chłodny.

– Dlaczego? – powtórzyłam.

– Nie wiem. – Jego głos niemal całkiem rozpłynął się w delikatnym poszumie deszczu. Gdyby powiedział to ktoś inny, stwierdziłabym że był śmiertelnie przerażony.

Hotel był wysoki i smukły, wzniesiony z prawdziwych cegieł. Niebieski neon układał się w napis WOLNE POKOJE. Nie było innego napisu. Brakowało nazwy czy nawet potwierdzenia, że był to hotel. Jedynie WOLNE POKOJE. Krople deszczu lśniły we włosach Jean-Claude’a jak czarne diamenty. Bluzka przylepiała mi się do ciała.

Deszcz zaczął zmywać krew. Nic tak nie usuwa świeżej krwi jak zimna woda.

Zza rogu wyjechał radiowóz. Zamarłam. Jean-Claude przyciągnął mnie do siebie. Oparłam dłoń o jego pierś, aby nie zbliżył się do mnie za bardzo. Poczułam, jak mocno bije jego serce.

Radiowóz jechał wolno. Szperacz zaczął przeszukiwać cienie. Gliny regularnie patrolowały Dystrykt. Gdyby największą atrakcją w tej okolicy stało się mordowanie przyjezdnych, liczba odwiedzających drastycznie by spadła i nikomu nie wyszłoby to na zdrowie.

Jean-Claude ujął mnie pod brodę i odwrócił mi głowę, abym na niego spojrzała. Próbowałam mu się wyrwać, ale trzymał mnie mocno.

– Nie walcz ze mną!

– Nie spojrzę ci w oczy!

– Daję słowo, że nie będę próbował cię zauroczyć. Tej nocy możesz bez obaw patrzeć mi w oczy. Przysięgam. – Zerknął na radiowóz, który wciąż sunął w naszą stronę. – Jeżeli wmieszają się w to gliny, nie będę mógł ręczyć za bezpieczeństwo twojej przyjaciółki.

Zmusiłam się, aby rozluźnić się w jego uścisku, i lekko przytuliłam się do niego. Moje serce biło przyspieszonym rytmem, jak po ostrym sprincie. I nagle uświadomiłam sobie, że to nie był rytm mojego serca.

Tętno Jean-Claude’a przenikało całe moje ciało. Słyszałam je, czułam, jakbym trzymała w dłoni jego serce. Uniosłam wzrok. Jego oczy miały najciemniejszy odcień granatu, jaki miałam okazję widzieć, i przywodziły na myśl niebo o północy. Były ciemne i żywe, ale nie odniosłam wrażenia, że się w nich zatracam albo że coś mnie przyciąga. Wyglądały całkiem zwyczajnie.

Nachylił się do mnie i wyszeptał:

– Przysięgam.

Zamierzał mnie pocałować. Nie chciałam tego. Nie chciałam jednak, aby policja zatrzymała się obok nas i wzięła na spytki. Nie chciałam tłumaczyć, skąd na mojej podartej bluzce wzięły się plamy krwi.

Jego usta zatrzymały się tuż przed moimi wargami. Rytm jego serca rozbrzmiewał w mojej głowie, puls gnał jak oszalały, a mój oddech stał się urywany za sprawą przenikających mnie wampirzych pragnień.

Usta miał miękkie jak jedwab, język wilgotny i energiczny. Chciałam się cofnąć, ale poczułam na plecach jego dłoń, która skutecznie mnie unieruchomiła.

Promień policyjnego szperacza prześlizgnął się po nas: Rozluźniłam się, przylgnęłam do Jean-Claude’a i poddałam się jego pocałunkowi. Nasze usta zetknęły się. Mój język odnalazł twardą gładkość kłów. Cofnęłam się i tym razem nie próbował mnie już zatrzymać. Wtuliłam twarz w jego pierś, a jego stalowe ramię opasało mnie mocno na wypadek, gdybym zaczęła się wyrywać. Drżał i bynajmniej nie za sprawą lodowatego deszczu.

Miał urywany oddech, przez policzek czułam, jak jego serce nieomal wyrywa się z piersi. Dotknęłam twarzą chropowatej wypukłości blizny.

Jego głód zalał mnie gwałtowną falą jak żar. Chronił mnie przed tym aż do teraz.

– Jean-Claude! – Nie próbowałam ukryć trwogi w głosie.

– Ciii. – Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Westchnął przeciągle. Puścił mnie tak gwałtownie, że aż straciłam równowagę.

Odszedł, by oprzeć się o stojący nieopodal samochód. Uniósł głowę, a strugi deszczu zrosiły jego twarz. Wciąż czułam bicie jego serca. Nigdy dotąd nie odczuwałam tak silnie mego własnego pulsu, przepływu krwi w żyłach. Skrzyżowałam ramiona na piersiach i zadygotałam w gorącym deszczu.

Radiowóz znikł w głębi ulicy. Jakieś pięć minut później Jean-Claude wyprostował się. Nie czułam już bicia jego serca. Mój puls także wrócił do normy. Cokolwiek się stało, przeminęło.

Minął mnie i rzucił przez ramię:

– Chodź, Nikolaos czeka na nas w środku.

Weszłam za nim do budynku. Nie próbował wziąć mnie za rękę. W gruncie rzeczy trzymał się na dystans, a ja jak cień przeszłam za nim przez nieduży prostokątny hol.

W recepcji siedział mężczyzna-śmiertelnik. Uniósł wzrok znad pisma, które czytał. Zerknął na Jean-Claude’a i na mnie. Wyszczerzył do mnie zęby.

Łypnęłam na niego spode łba. Natychmiast wrócił do przerwanej lektury. Jean-Claude, nie czekając na mnie, zaczął wchodzić po schodach. Nawet się nie obejrzał. Może słyszał moje kroki na schodach, a może było mu obojętne, czy za nim idę.

Chyba tu nie musieliśmy już udawać zakochanej pary. Może to i lepiej. Bo już zaczęłam myśleć, że mistrz wampirów w mojej obecności nie ufał samemu sobie.

Przed nami rozciągał się długi korytarz z drzwiami po obu stronach. Jean-Claude otworzył jedne z nich i stanął w progu. Podeszłam do niego. Zrobiłam to niespiesznie. Nieumarli mogą poczekać.

W pokoju było łóżko, szafka nocna z lampką i trzy wampiry – Aubrey, Jean-Claude i nieznana mi wampirzyca. Aubrey stanął w kącie przy oknie. Uśmiechnął się do mnie. Jean-Claude stał przy drzwiach. Wampirzyca wyciągnęła się na łóżku. Wyglądała stereotypowo. Długie proste, czarne włosy spadały jej na ramiona. Nosiła długą czarną suknię i wysokie botki na ośmiocentymetrowych obcasach.

– Spójrz mi w oczy – powiedziała.

Spojrzałam na nią odruchowo, ale natychmiast spuściłam wzrok.

Zaśmiała się ciepło, melodyjnie, jak Jean-Claude. Był to miły, przyjemny, niemal namacalny dźwięk.

– Zamknij drzwi, Aubrey – rzekła. Wymawiała „r” z dziwnym akcentem, którego nie zdołałam rozpoznać.

Podchodząc do drzwi, Aubrey otarł się o mnie. Zamknąwszy je, pozostał z tyłu, za mną, w miejscu gdzie nie mogłam go obserwować. Podeszłam, by stanąć plecami do jedynej wolnej ściany, w miejscu skąd mogłam widzieć ich wszystkich, choć rzecz jasna nie na wiele by mi się to przydało.